Pozew złożyła w szkockim najwyższym sądzie cywilnym grupa około 75 parlamentarzystów. W sądzie pierwszej instancji pozew ten został odrzucony, podobną decyzję w sprawie osobnego pozwu podjął niedawno także Wysoki Sąd (High Court) w Londynie. W obu przypadkach sędziowie argumentowali, że podana do rozpatrzenia sprawa jest natury politycznej, a nie prawnej. Szkocki sąd zapatruje się na to inaczej. W orzeczeniu sędziowie Court of Sessions uznali, że głównym powodem, dla którego Johnson doprowadził do zawieszenia na pięć tygodni prac parlamentu, była chęć powstrzymania posłów sprzeciwiających się jego planom doprowadzenia do bezumownego brexitu.
Był to skandaliczny przykład sytuacji, w której jednoznacznie nie zastosowano się do powszechnie przyjętych norm postępowania przez władze publiczne - ocenił w streszczeniu werdyktu jeden z trzech orzekających w tej sprawie sędziów, Philip Brodie. Inny, James Drummong Young, ocenił, że jedyny wniosek, jaki można wyciągnąć, jest taki, że rząd Wielkiej Brytanii i premier (Johnson) chcieli ograniczyć parlament. Szkocki sąd zapowiedział wydanie nakazu uznającego przerwę w obradach parlamentu za nieważną.
Rząd w Londynie zapowiedział odwołanie się od wyroku do brytyjskiego Sądu Najwyższego; według rządowego prawnika Jo Maughama rozpatrywanie apelacji ma się rozpocząć 17 września. Według przedstawiciela rządu, na którego powołuje się agencja Reutera, Johnson uważa, że do czasu rozstrzygnięcia parlament powinien pozostać zawieszony.
Ze stanowiskiem tym nie zgadzają się posłowie opozycji, których grupa zgromadziła się w środę przed Pałacem Westminsterskim, domagając się wznowienia obrad parlamentu. "Apelujemy o natychmiastowe ponowne zwołanie parlamentu. Borisie Johnsonie, nie możesz bezkarnie łamać prawa" - powiedziała posłanka Szkockiej Partii Narodowej Joanna Cherry, główna inicjatorka pozwu. Zarządzenia natychmiastowego powrotu parlamentarzystów do pracy żądał też m.in. poseł Partii Pracy Hilary Benn.
Sam Johnson po wydaniu werdyktu powtórzył, że brexit nastąpi 31 października - z umową lub bez umowy, on sam nie zgadza się na mechanizm backstopu dla Irlandii Północnej, a kraj znakomicie sobie poradzi w razie bezumownego wyjścia z Unii Europejskiej. Jeśli opozycja nie zgadza się z podejściem rządu, zawsze może zgodzić się na przedterminowe wybory - dodał. 28 sierpnia Johnson ogłosił, że zamierza zawiesić prace parlamentu, argumentując, że taka przerwa jest potrzebna, by rząd mógł przedstawić i realizować nowy plan ustawodawczy. Przeciwnicy takiego rozwiązania twierdzą, że premier w rzeczywistości chciał w ten sposób uciąć debatę nad rządową wizją brexitu i uniemożliwić części posłów działania zapobiegające bezumownemu wyjściu kraju z UE.
Przeciwnicy Johnsona wskazują, że premier, zabiegając u królowej Elżbiety II o formalne zatwierdzenie zawieszenia prac parlamentu, mógł wprowadzić ją w błąd. Pałac Buckingham nie wydał komentarza. Przed zarządzoną przez rząd przerwą w obradach parlamentu, która rozpoczęła się w poniedziałek i ma zakończyć się 14 października, w parlamencie udało się przeforsować ustawę zmuszającą premiera do zabiegania o trzymiesięczne opóźnienie brexitu, jeśli do 19 października nie zostanie przyjęte żadne porozumienie uniemożliwiające brexit bezumowny.
W nocy ze środy na czwartek mija też termin, jaki parlament wyznaczył rządowi na przedstawienie dokumentów na temat podejmowanych przygotowań na wypadek bezumownego brexitu oraz prywatnej korespondencji urzędników zaangażowanych w proces zawieszenia jego obrad.
Według obecnie obowiązującego harmonogramu Wielka Brytania powinna opuścić UE 31 października.