Tygodnik "Newsweek" wytropił, że chociaż bibliotekę Billa Clintona otwarto prawie trzy lata temu, to niespełna jeden procent z przechowywanych w Little Rock 78 mln stron dokumentów oraz 20 mln maili z okresu jego prezydentury jest dostępny dla dziennikarzy i naukowców.

Reklama

Trzy lata to bardzo dużo czasu na weryfikację dokumentów. Albo prace są prowadzone nieudolnie, albo komuś bardzo zależy, by znajdowały się one pod kluczem. Przynajmniej do końca prezydenckiej kampanii Hillary Clinton - powiedział DZIENNIKOWI Thomas Blanton, dyrektor Centralnego Archiwum Bezpieczeństwa Krajowego w Waszyngtonie.

Swoje archiwum ma każdy odchodzący prezydent; gromadzone są w nim wszystkie dokumenty związane z rządami. Wśród sekretów, które Hillary ukrywa przed światem, znajdują się m.in. kalendarze jej spotkań, notatniki z uwagami na temat kluczowych zebrań w Białym Domu, wreszcie plany forsowanej przez nią reformy służby zdrowia, które zakończyły się spektakularną katastrofą. W archiwach znajdują się też zapewne rady, jakich Hillary udzielała mężowi w trakcie afery rozporkowej, i wskazówki, które z kolei Bill udzielał żonie podczas jej kampanii do Senatu przed siedmiu laty.

Zdaniem ekspertów żadnemu z Clintonów nie jest spieszno, by amerykański wyborca dowiedział się, jaki był prawdziwy wpływ Hillary na rządy męża. Wielu Amerykanów postrzega bowiem Hillary jako osobę wyjątkowo ambitną i wyrachowaną, która gotowa jest iść do celu po trupach. Archiwa mogą tylko wzmocnić te zarzuty i zniechęcić do niej wyborców. Ale to nie wszystko. Wśród setek stron różnych pism mogą też znajdować się dokumenty opisujące szczegóły afery korupcyjnej, w jaką zamieszani byli bracia obecnej kandydatki, czy jej starania o wyciszenie tajemniczych okoliczności bankructwa deweloperskiego projektu Whitewater, w które było zamieszane małżeństwo Clintonów.

Reklama

Smaczku aferze z biblioteką dodaje to, że o tym, kto i co może z jej zbiorów zobaczyć, decyduje były doradca i bliski przyjaciel Clintonów Bruce Lindsey. I nie śpieszy się on z ujawnianiem całej prawdy o osiągnięciach Hillary w latach 1994 - 2000. O tym jednak już Clintonowie nie wspominają, a winę za całe zamieszanie z biblioteką próbują przerzucić na prezydenta George’a W. Busha.

Zgodnie z ustawą z 1978 r. decyzję o upublicznieniu swoich dokumentów były prezydent podejmuje wspólnie z urzędującą głową państwa. Każdy z nich ma równorzędne prawo do weta. Jednak rzecznicy Busha pierwsze słyszą o "wojnie na archiwa" z Clintonami. Więcej, jak świadczą pisma zdobyte przez tygodnik "Newsweek", to nie kto inny, a Bill Clinton, "prezydent z MTV", wydał bardzo restrykcyjne zalecenia, jeśli chodzi o ujawnianie zbiorów z Little Rock.

"Nawet jeśli w archiwach nie kryją się żadne haki na Hillary, to blokowanie dostępu do nich podkopuje jej wiarygodność jako kandydatki na najwyższy urząd w kraju. Sprawa śmierdzi tym bardziej, że Clinton obnosi się ze swymi doświadczeniami z Białego Domu, traktując je jako kartę atutową w wyborach" - mówi DZIENNIKOWI Kenneth White, analityk z Uniwersytetu Katolickiego w Waszyngtonie.