"Ponieważ Putin jako przyszły premier nie będzie już w stanie rządzić sam, wejdzie w skład kolektywnego rządu, >politbiura<, w którym zasiądą także najważniejsi ludzie Kremla - mówi DZIENNIKOWI politolog Jewgienij Minczenko. To czołowi rosyjscy biurokraci: przywódcy kremlowskich frakcji oraz kluczowi ministrowie i szefowie wielkich państwowych korporacji. Wspólnie stworzą urzędniczo-militarno-gospodarcze konsorcjum władzy.
W tym gronie obecny prezydent będzie raczej pierwszym spośród równych, a nie władcą, jak dziś. Takie rozwiązanie minimalizuje też możliwość zawiązania antyputinowskiego sojuszu wewnątrz najwyższych kręgów władzy. Paradoksalnie, zgoda na kierownictwo kolektywne może lepiej zabezpieczyć władzę Putina niż jego - tym razem - nieformalne jedynowładztwo.
Dyrektoriat bywa nazywany politbiurem. To jednak nieporozumienie, nie chodzi o władzę wąskiego kręgu działaczy partyjnych, ale osób z różnych kręgów mających rzeczywisty wpływ na losy państwa. Nikt ich nie będzie wybierał i odwoływał - ich nazwiska będą wypadkową układu sił.
Podobne kierownictwo kolektywne władało już Rosją pod koniec rządów schorowanego i zniszczonego uzależnieniem od alkoholu Borysa Jelcyna. To bliski krąg współpracowników prezydenta, zwany Familią, stworzył Władimira Putina. Miał być marionetką, która umożliwi im zachowanie władzy. Gdy pojawił się na szczytach władzy, był więc tylko marketingowym produktem, jednym z elementów kremlowskiej układanki. "W 2001 r. zdanie kremlowskiego układu było dla niego decydujące, ale Putin stopniowo nabierał znaczenia i usamodzielniał się. Teraz to on rządzi" - mówi DZIENNIKOWI jeden z politologów, który od lat śledzi ruchy na Kremlu.
Po dobrych kilku latach mozolnego usuwania z Kremla ludzi Jelcyna i zastępowania ich własną ekipą, Putin stał się arbitrem zapewniającym równowagę między kremlowskimi grupami i gwarantem zawieszenia broni. Frakcje pogodziły się z tym, że ostatnie słowo należy do niego.
Dzisiaj grupy wpływu, z których wyłonią się członkowie dyrektoriatu, skupiają się wokół silnych liderów, w większości znajomych Putina jeszcze z czasów, gdy był wicemerem Petersburga. Wszyscy są zaufanymi ludźmi prezydenta, ale nie przeszkadza im to toczyć nieustającej walki o wpływy. Prezydent zręcznie rozdaje, zabiera, dokonuje kadrowych rotacji, tak by żadna z grup nie zyskała zbyt dużej przewagi.
Usunięcie Putina - arbitra i bezpiecznika - zaburzyłoby równowagę sił na Kremlu. "Wszystkie frakcje doskonale zdają sobie sprawę, że Putin jest im potrzebny, by nie doszło do wojny" - mówi DZIENNIKOWI politolog Stanisław Biełkowski. Właśnie temu służyły wszystkie machinacje, operacja "sukcesja”, akcja "powrót”, projekt "narodowy lider”. Chodzi o zabezpieczenie władzy obecnych elit przez niedopuszczenie do wyeliminowania Putina z rozgrywki. Pozostanie więc, ale jedynie jako sędzia i arbiter, a nie car.
"Putin chce być w dyrektoriacie kimś w rodzaju przewodniczącego" - mówi publicystka Julia Łatynina. "Przynajmniej na początku Putin ma szanse, by grać w tym zbiorowym zarządzie pierwsze skrzypce" - twierdzi z kolei analityk Władimir Pribyłowski.
Prezydent musi oddać formalną władzę, bo nie może po raz trzeci sprawować swojej funkcji. Jako członek kolektywnego dyrektoriatu straci wprawdzie pełnię prezydenckich prerogatyw, ale będzie miał szansę na zachowanie wpływów. Tyle, że w ten polityczny eksperyment jest także wpisany element ryzyka. Putin może liczyć na decydujący głos tak długo, jak jego następca Miedwiediew będzie wobec niego bezgranicznie lojalny, a pozostali - porozstawiani na kluczowych stanowiskach w państwie - będą pamiętać o zaciągniętym u Putina długu wdzięczności.
Może się jednak okazać, że to zbyt mało. Putin świetnie spełnia rolę "nadpolityka” dzisiaj, kiedy ma w ręku pełnię władzy. Jak uzasadnić jego rolę jako arbitra w momencie, kiedy odejdzie z Kremla i ją straci? To pytanie nie daje spokoju analitykom. "Myślę, że sam Putin ciągle o tym myśli" - mówi DZIENNIKOWI Jewgienij Minczenko.
Kremlowskie klany
Grupa Dmitrija Miedwiediewa (prawnicy) - skupia przede wszystkim przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości. Należą do niej m.in. prokurator generalny Jurij Czajka i szef administracji prezydenta Siergiej Sobanin. Sympatyzuje z nią szef Gazpromu Aleksiej Miller.
Grupa Igora Sieczina (czekiści) - skupia ludzi związanych z dawnym KGB, a teraz kierujących państwowymi firmami. Lider klanu jest zastępcą szefa prezydenckiej administracji. Wśród zwolenników stronnictwa są m.in. dyrektor Rosnieftu Siergiej Bogdanczikow, były premier Michaił Fradkow oraz mer Moskwy Jurij Łużkow.
Grupa Nikołaja Patruszewa (siłowicy) - szef FSB przewodzi stronnictwu, do którego należą ludzie służb specjalnych i resortów siłowych. Tworzą je m.in.: minister obrony Anatolij Serdiukow, szef MSW Raszid Nurgalijew oraz premier Wiktor Zubkow. O finanse grupy dba właściciel Łukoil Wagit Alekpierow.
Grupa Władimira Jakunina (transportowcy) - należą do niej osoby związane z transportem i służbami celnymi. Sam Władimir Jakunin jest szefem rosyjskich kolei. Oprócz niego w skład grupy wchodzą też minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow i szef federalnej służby antynarkotykowej Wiktor Czerkiesow. Skarbnikiem grupy jest Władimir Potanin - szef holdingu Interros.