Wczorajszą próbę otwarcia szybkiej ścieżki dla serbskiego członkostwa zablokowała Holandia. "Dopóki generał Ratko Mladić nie zostanie aresztowany i wsadzony do samolotu lecącego do Hagi, nie ma mowy, abyśmy zgodzili się na podobną ofertę dla Belgradu" - ostrzegł szef niderlandzkiej dyplomacji Frans Timmermans, wyraźnie sugerując, że Serbia macza palce w ukrywaniu zbrodniarza wojennego i dawnego przywódcy armii Serbów bośniackich.

Reklama

Dla uczestników posiedzenia było jasne, dlaczego słowa o Mladiciu padają z ust Holendra. To właśnie Holandia leczy się z moralnego kaca po tym, jak jej ONZ-owscy żołnierze bez walki oddali w lipcu 1995 roku Serbom muzułmańską enklawę w Srebrenicy.

Wojsko Mladicia dokonało później masakry kilku tysięcy muzułmańskich mężczyzn, zabijając ich strzałem w tył głowy i grzebiąc w masowych grobach. Odium największej zbrodni w powojennej Europie okryło Serbię, ale współwina Holendrów nigdy nie została zmazana. Dlatego Haga jest tym razem zdeterminowana, aby uniknąć ponownych oskarżeń o poświęcenie podstawowych praw człowieka za koniunkturalne interesy polityczne.

Cała Unia jeszcze do niedawna miała identyczną strategię wobec Bałkanów jak dziś Holendrzy. Przez lata stosunki UE z Serbią stały w martwym punkcie, bo władze w Belgradzie nie podjęły pełnej współpracy z ONZ-owskim trybunałem do spraw byłej Jugosławii w Hadze i główni serbscy zbrodniarze z czasów wojny domowej w Bośni (1992-1995) nie stanęli przed sądem.

Reklama

Teraz Serbom nie pomógł fakt, że niemal wszystkie kraje Unii - z wyjątkiem Holendrów i Belgów - zmieniły front. Na kilka dni przed drugą turą wyborów prezydenckich ministrowie spraw zagranicznych chcieli wesprzeć przychylnego integracji, dotychczasowego szefa państwa Borisa Tadicia, który w niedzielę będzie walczył z ultranacjonalistą Tomislavem Nikoliciem.

Bruksela obawia się też ostrej, wręcz histerycznej reakcji Serbów na jednostronną deklarację niepodległości Kosowa, co zapewne nastąpi za kilka tygodni. Secesja prowincji zamieszkanej w większości przez Albańczyków może - zdaniem wielu - przekształcić Serbię w targaną nacjonalistycznymi emocjami enklawę w środku terytorium poszerzonej wkrótce o Chorwację Unii.

"Z badań wynika, że teoretycznie 70-80 proc. Serbów popiera integrację europejską. Ale jednocześnie równie duża ich grupa uważa, że Kosowo musi być częścią Serbii. Ich zdaniem Bruksela stosuje podwójne standardy, popierając niepodległość prowincji" - przekonuje DZIENNIK serbski politolog i historyk Czedomir Antić.

Reklama

Porażka Unii w uzgodnieniu wspólnego stanowiska w sprawie szybkiej integracji Serbii jest tym dotkliwsza, że otwiera drogę Rosji do zdobycia dominujących wpływów na Bałkanach. W zeszły piątek Kreml uczynił w tym kierunku decydujący krok.

Do Moskwy przyjechał prezydent Boris Tadić i premier Wojislaw Kostunica, aby zawrzeć porozumienie oddające za zaniżoną cenę w ręce Gazpromu większość akcji narodowego serbskiego koncernu energetycznego NIS. Podpisano również porozumienie w sprawie budowy południowej nitki rurociągu mającego tłoczyć rosyjski gaz do zachodniej Europy.

Projekt, do którego parę dnia wcześniej przyłączyła się Bułgaria, właściwie niweczy popierany przez Brukselę gazociąg Nabucco, który miał dostarczać surowiec do Unii z Azji Środkowej z pominięciem rosyjskiego terytorium.

Spełnienie w krótkim czasie warunków stawianych przez Holendrów dla integracji Belgradu nie wchodzi jednak w grę.

"Dla setek tysięcy Serbów, zwłaszcza uchodźców z Bośni czy Chorwacji, generał Mladić jest bohaterem, bo w ich ocenie on jeden stanął w ich obronie. Spełnienie holenderskiego ultimatum zamiast do członkostwa w Unii, mogłoby doprowadzić Serbów do powstania" - przestrzega w rozmowie z nami Czedomir Antić.