McCain o prezydenturze marzył od dawna, przymierzał się do niej już wtedy, kiedy Obama uczęszczał na uniwersytet. Do polityki trafił jako kombatant (o jego wietnamskim doświadczeniu media trąbią na okrągło), ale przede wszystkim jako żołnierz wielkiej społecznej rewolucji Ronalda Reagana. W świadomości przeciętnego Amerykanina 40. prezydent USA, którego dwie kadencje przypadają na dekadę "gwiezdnych wojen” i upadku komunizmu, jest największym obok Lincolna i Waszyngtona bohaterem narodowym. McCain polega dziś przede wszystkim na swoich związkach z Reaganem.

Reklama

W Senacie, którego jest członkiem od 1987 r., zastąpił słynnego Barry’ego Goldwatera, najbardziej pechowego kandydata Partii Republikańskiej na prezydenta w powojennej historii USA. Goldwater startował w 1964 r. ze skrajnie konserwatywnym programem. A były to czasy legendy Johna Kennedy’ego i apogeum ruchu praw obywatelskich. Izolacjonistyczny oraz pełen uprzedzeń senator z Arizony poległ w wyborczej walce z Lyndonem Johnsonem, zdobywając poparcie wyłącznie głębokiego Południa. Jego następca w senacie większość swojego politycznego życia budował sobie zupełnie przeciwny image: umiarkowanego i zdolnego do kompromisu z Demokratami centrysty. I z taką właśnie opinią John McCain ruszył do walki o Biały Dom w 2000 r.

"O tych planach słyszało się już trzy lata wcześniej. Ale nikt nie wierzył w jego wyborcze szanse, bo ciągnął się za nim brzydki zapach. Wszyscy pamiętali skandal, który dla innych zamieszanych w niego polityków skończył się upadkiem" - przypomina w rozmowie z DZIENNIKIEM Stephen Hess z Brookings Institution, doradca w administracjach Dwighta Eisenhowera i Richarda Nixona. Chodzi o tzw. piątkę Keatinga, czyli grupę senatorów podejrzewanych o przekroczenie kompetencji w doradzaniu Charlesowi Keatingowi, prezesowi pewnego borykającego się z kłopotami finansowymi banku. Choć specjalne śledztwo oczyściło McCaina z zarzutów o korupcję, to senator z Arizony wciąż musiał sobie radzić z opinią kombinatora. Innym problemem jego startu w 2000 r. był brak funduszy na kampanię.

W dodatku na jego drodze pojawił się wsparty przez partyjny establishment i bogaty przemysł naftowy rywal - George W. Bush, syn byłego prezydenta. "Jego wejście do gry rozstrzygnęło sprawę. Przecież stał za nim potężny czarnoksiężnik public relations i politycznego spinu Karl Rove. Ten ostatni uważał, że po czasach Billa Clintona Ameryka jest gotowa na nowe uporządkowanie według reguł wielkiego biznesu" - stwierdza w rozmowie z DZIENNIKIEM Thomas Oliphant, znany publicysta "The Boston Globe” obsługujący kampanie wyborcze od ponad 40 lat.

Reklama

John McCain wygrał co prawda prawybory w New Hampshire, ale potem wojenna machina Busha nie dała mu już żyć. Na wiecach przed plebiscytem w Południowej Karolinie armia wyszkolonych przez Rove’a aktywistów roznosiła plotkę, że senator z Arizony ma nieślubne dziecko, w dodatku czarnoskóre. Na nic się niestety zdało ujawnienie prawdy na ten temat. Kandydat ma, istotnie, czarną córkę, ale adoptował ją z sierocińca Matki Teresy. Senator z Arizony wycofał się, a Bush w końcu wygrał wybory, chociaż nie bez kontrowersji.

Jego nazwisko wróciło w 2004 r., ale w trochę dziwacznych okolicznościach. W Waszyngtonie pojawiły się plotki, że zwycięzca demokratycznych prawyborów senator John Kerry z Massachusetts rozważa kandydaturę McCaina na urząd wiceprezydenta, a ten jest nią zainteresowany. Jego wyjście z obozu Republikanów wywołałoby potężne kontrowersje i zaszkodziłoby zarówno jemu, jak i Kerry’emu. McCain sam uciął spekulacje na ten temat, a potem pomimo osobistej niechęci wystąpił na republikańskiej konwencji i poparł George’a W. Busha w jego wysiłkach o reelekcję. Cierpliwość i lojalność opłaciły się. W kolejnych wyborach mógł znowu szukać swojej szansy.

Senator z Arizony oficjalnie zgłosił swoją kandydaturę 28 lutego 2007 r. W prawyborach musiał pokonać swoich republikańskich rywali: b. gubernatora Massachusetts Mitta Romneya, b. gubernatora Arkansas Mike’a Huckabee i ówczesnego faworyta wyścigu - b. burmistrza Nowego Jorku Rudy’ego Giulianiego. "McCain postawił wówczas, podobnie jak cztery lata wcześniej, na plebiscyt w New Hampshire, drugi po inaugurującym wyborczy sezon konwentyklu w Iowa. Właściwie nie opuszczał tego stanu, bo miał bardzo skromne środki na kampanię. Postawił wszystko na jedną kartę" - wyjaśnia DZIENNIKOWI John Padgett, politolog z Uniwersytetu w Chicago. Senator z Arizony dobrze wybrał. Po New Hampshire, gdzie 8 stycznia 2008 r. wygrał w cuglach, jego kampania nabrała rozpędu.

Reklama

"Jest coś niezwykłego w tym, jak McCain zabiegał o głosy mieszkańców Nowej Anglii. Objawił im się jako uroczy, ale twardy i konkretny wujek. To człowiek, który o wszystkim pogada, nie używając przy tym wyuczonych na pamięć formułek, co jest zmorą większości Waszyngtonu" - stwierdza Thomas Oliphant. "Jako publicysta nie zgadzam się z nim w bardzo wielu sprawach, ale naprawdę świetnie się z nim o wszystkim dyskutuje".

Co prawda McCain przegrał kolejne prawybory w Michigan z Mittem Romneyem, ale do kolejnych plebiscytów startował z poparciem lokalnego establishmentu Partii Republikańskiej. Szło mu coraz lepiej. Wygrał w Południowej Karolinie, bastionie religijnej prawicy, co w rezultacie wykluczyło Mike’a Huckabee z wyścigu. Ale kluczowe było zwycięstwo 29 stycznia na Florydzie. "Po tym sukcesie zdobył na tyle znaczącą przewagę, że stał się liderem wyścigu. Właściwie dostał dar od losu, bo Demokraci ugrzęźli w bratobójczej walce, a on mógł spokojnie zacząć szykować się do letniej i jesiennej kampanii" - uważa Padgett.

Senator z Arizony powiększył jeszcze swoją przewagę po tzw. superwtorku 5 lutego, czyli dniu, kiedy w prawyborach głosowało najwięcej stanów. Potem media ogłosiły go zwycięzcą, a z gratulacjami i poparciem pospieszył prezydent George W. Bush. Do gry wrócił jednak Mike Huckabee, zdobywając w kilku stanach najbardziej prawicowy, głęboko religijny elektorat. O ile nie przeszkodziło to McCainowi w walce o nominację, to osłabiło jego pozycję w partii. Pojawiły się wątpliwości, czy senator z Arizony reprezentuje prawdziwą tożsamość Republikanów.

"Jestem niezwykle rozczarowany, że w wyścigu o prezydenturę nie pozostał żaden szczery konserwatysta, i zastanawiam się, czy w ogóle będę mógł poprzeć Johna McCain" - powiedział w słynnym talk-show radiowy publicysta Rush Limbaugh. Jego deklaracja wywołała panikę w obozie zwycięzcy prawyborów, bo okazało się, że spora grupa religijnych wyborców może przez przekorę poprzeć kandydata Demokratów. Konserwatystom przeszkadza większość poglądów McCaina na sprawy społeczne. Pamiętają, że osiem lat temu stanowczo opowiedział się za powszechnym prawem do aborcji. Senator z Arizony traci także na popularności przez swoje łagodne stanowisko w sprawie nielegalnych imigrantów, ostrożność w obiecywaniu cięć podatkowych oraz pobłażliwość w sprawach obyczajowych (sprzeciwia się np. konstytucyjnemu zakazowi małżeństw homoseksualnych).

Oliwy do ognia dolała afera z domniemaną kochanką. Pod koniec lutego sympatyzujący z Partią Demokratyczną dziennik "New York Times” napisał na swej stronie internetowej, że senator z Arizony zdradzał żonę z 41-letnią obecnie Vicki Iseman, pracowniczką dużej agencji lobbingowej. Miało się to wydarzyć osiem lat temu, kiedy po raz pierwszy startował w prezydenckim wyścigu. Gazeta próbowała dowieść, że jego zażyła znajomość z panią Iseman zaowocowała nie tylko złamaniem małżeńskiej przysięgi. W czasie kampanii miał on bowiem korzystać z odrzutowca należącego do jednej z wielkich telekomunikacyjnych korporacji, którą reprezentowała jego rzekoma kochanka, i że firma ta mogła wiele zyskać na decyzjach senackiej komisji handlu, którą kierował McCain. Gdy okazało się, że "NYT” powołał się na bardzo niepewne źródła, atak na McCaina zmienił się w nagonkę na gazetę. O ironio, w jego obronie stanął wówczas wspomniany Rush Limbaugh. Po raz kolejny senator z Arizony podniósł się, otrzepał i ruszył dalej.

4 marca, po prawyborach w Ohio i Teksasie, McCain zdobył już niezbędną do zapewnienia sobie nominacji liczbę delegatów na konwencję w Minneapolis/ St Paul. Zaczęła się praca nad zjednywaniem sobie wszystkich tradycyjnie republikańskich wyborców i walka o tych niezależnych i rozdartych między Republikanami a Demokratami. Senator postawił na to, na czym – i wedle własnej opinii i większości Amerykanów – zna się najlepiej, czyli bezpieczeństwo narodowe i politykę zagraniczną. "McCain przeszedł na bardzo twarde pozycje w sprawach prowadzonych przez Stany Zjednoczone wojen. Skupił się przede wszystkim na Iraku. Oszacował, że w razie wygranych wyborów pod koniec jego kadencji w styczniu 2013 r. kampania nad Eufratem i Tygrysem będzie wygrana, a większość amerykańskich żołnierzy wróci do domu. Ale ich powrót uzależnił od rezultatów w działaniu. Przysiągł, że nie zmniejszy kontyngentu, jeśli okoliczności na to nie pozwolą" - opisuje Stephen Hess. McCain zagrał va banque, bo większość Amerykanów chce wycofania wojsk z Iraku.

"Spadek obecnej administracji to dla McCaina poważne obciążenie. Demokraci wykorzystają każdą szansę, by go połączyć z Białym Domem. Bush i McCain to, Bush i McCain tamto… Oni już raz to zrobili. Bill Clinton bez oporów kojarzył kandydata Republikanów na prezydenta w 1996 r. Boba Dole’a z architektem coraz bardziej uciążliwej <konserwatywnej rewolucji>, przewodniczącym Izby Reprezentantów Newtem Gingrichem" - uważa Thomas Oliphant. Ale w czepku urodzony McCain tyle, ile traci na związkach z Bushem, tyle zyskuje na wrogości zwolenników Hillary Clinton wobec Baracka Obamy. Ostatnie sondaże dowodzą, że aż 27 proc. tych, którzy głosowali w demokratycznych prawyborach na byłą pierwszą damę, jest tak wściekła na czarnoskórego senatora, iż postanowiła poprzeć w listopadzie McCaina. Ci najbardziej radykalni założyli organizację PUMA (Party Unity My Ass), co znaczy mniej więcej "jedność partii mam w d…”.

Największą słabością McCaina jest chyba to, że uczestniczy w polityce w czasach globalnej komunikacji. Gdyby przyszło mu żyć w epoce, kiedy można było uścisnąć dłoń niemal każdemu wyborcy, senator z Arizony szybko zdobyłby przewagę nad każdym rywalem. "On ma osobowość. Im bardziej się go widzi, tym bardziej się go lubi. Ale w masowej skali nie da się w Stanach Zjednoczonych prowadzić takiej kampanii, by przemówić do każdego" - podsumowuje Oliphant. Tymczasem popkultura woli gwiazdy typu Baracka Obamy, a z McCaina śmieje się, że jest stary. Po YouTube krąży nawet złośliwa reklamówka, wymieniająca wiele rzeczy, od których senator z Arizony jest starszy: most Golden Gate w San Francisco, państwo Izrael, długopis, puszka Coca-Coli, nylonowe rajstopy oraz prawa stanowe Alaski i Hawajów.

W nadchodzącym tygodniu Johna McCaina czeka wielka próba. Na konwencji w Minneapolis/ St Paul będzie miał swoje pięć minut i musi je wykorzystać tak, jak swoje wykorzystał Barack Obama. Potem obydwaj finaliści najbardziej wycieńczającego jak dotąd prezydenckiego wyścigu spotkają się jeszcze w trzech debatach. "Słowne pojedynki między górnolotnym i romantycznym Obamą a bezpretensjonalnym i jasno mówiącym McCainem będą fenomenalnym doświadczeniem" - uważa Oliphant. Jeśli senatorowi z Arizony uda się wykorzystać przewagę swojego doświadczenia i retorycznej swobody nad zbyt często uciekającym w metaforę senatorem z Illinois, języczek u wagi może się przesunąć na jego stronę. Nieraz się zdarzyło, że w obliczu długo utrzymującego się remisu to debaty decydowały, kto w listopadzie zostawał prezydentem.