Sztab czarnoskórego senatora odtrąbił w niedzielę wielki sukces, ujawniając stan konta po zbiórkach pieniędzy w poprzednim miesiącu. Okazuje się, że podczas jednej tylko imprezy, na której pojawi się Obama, hojni donatorzy wpłacają aż 3 mln dol. "Nasze osiągnięcie jest też niezwykłe z innego powodu. Udało nam się zmobilizować rekordową liczbę nowych darczyńców - aż pół miliona!" - przechwalał się Bill Burton, główny rzecznik kampanii Obamy. W sumie senatora z Chicago wsparły dotąd prawie trzy miliony osób. W tym samym czasie republikanin John McCain zebrał o ponad 20 milionów mniej. "To bardzo obiecujące liczby dla Obamy. Powinny one uspokoić histeryków w obozie Demokratów, którzy już wieścili przegraną po ostatnim skoku poparcia dla McCaina" - mówił dziennikowi "The New York Times" Larry Sabato, dyrektor ośrodka analitycznego Center for Politics, jeden z najbardziej cenionych w USA ekspertów od zachowań wyborczych.
Tymczasem ten optymizm jest nieco na wyrost. Kampania, która wchodzi w rozstrzygającą fazę, staje się coraz droższa. U Obamy pracuje ponad 2,5 tys. ludzi, u McCaina o tysiąc mniej. Do tego dochodzą koszty bardzo drogich reklamówek telewizyjnych. Pieniądze, jakie wpływają na konto sztabu, znikają niemal natychmiast. Ale przede wszystkim kandydat Demokratów w jednej sprawie zagrał va banque i - na co wszystko dzisiaj wskazuje - zrobił źle. John McCain zdecydował się przyjąć dotację z budżetu na finisz kampanii, czyli okres od partyjnych konwencji do listopadowych wyborów. W sumie nieco ponad 84 mln dol. Musi się on ograniczyć do tej kwoty, bo prawo zakazuje dodatkowej zbiórki, ale za to nie musi tracić czasu na żmudne imprezy i łasić się do potencjalnych darczyńców. Może poświęcić energię na wiece kluczowych dla zwycięstwa stanach. Tymczasem Barack Obama, który 84-milionową dotację odrzucił, jest w stanie zebrać więcej pieniędzy, ale zabiera mu zbyt wiele cennych chwil. Poza tym ludzie McCaina będą bardzo dokładnie patrzeć na to, skąd wpływają pieniądze na konto Obamy. Jedna wpłata od podejrzanego lobbysty może oznaczać poważną wpadkę. Tymczasem środki na kampanię kandydata Republikanów są czyste, bo przecież w całości pochodzą z budżetu. Ale senator z Chicago ma jeszcze jeden twardy orzech do zgryzienia. Obydwu kandydatów w dwóch ostatnich miesiącach kampanii mogą wesprzeć komitety wyborcze ich partii. Republikanie odłożyli na ten cel 200 mln dol., a Demokraci - tylko połowę tej sumy. Cała przewaga, jaką Obama zdobywa, zbierając więcej pieniędzy od McCaina, zostaje w ten sposób zniwelowana.
"Kandydat Partii Demokratycznej myślał, że ma już w garści zwycięstwo. Ta próżność go zgubiła" - mówi DZIENNIKOWI Lynn Sanders, politolog z Uniwersytetu w Wirginii. Podkreśla ona, że sztab Obamy nie bardzo wiedział, jak zainwestować wielkie sumy pieniędzy pochodzące z kolejnych rekordowych zbiórek. "Rozszedł im się ten potencjał. Np. zupełnie niepotrzebnie wydawali pieniądze na kampanię w stanach, w których Obama zbliżył się w sondażach do McCaina, ale ostatecznie i tak nie miał szansy w nich wygrać - jak Montana, obie Dakoty i stany głębokiego Południa" - dodaje Sanders.