Mam rozdarte serce. Po prostu brak mi słów, jest mi tak przykro z powodu tych dzieci. One są takie młode - powiedziała Olha Kuczer, dyrektorka Zaporoskiego Centralnego Sierocińca Chrześcijańskiego.
Gdy zapadła noc i temperatura spadła, dzieci cierpliwie czekały na peronie lwowskiego dworca, starsze opiekowały się młodszymi, a personel czuwał nad wszystkimi, pilnując, by się nie zgubiły - relacjonuje agencja Reutera. Najmłodsze tuliły pluszowe zabawki, żadne z dzieci nie płakało, ani się nie skarżyło.
"To straszne być w Zaporożu"
16-Letni Wołodymyr mówi, że teraz czuje się bezpiecznie. To straszne być w Zaporożu, gdzie wyją syreny i stale musieliśmy kryć się w piwnicy" - dodaje.
W padającym śniegu dzieci załadowano do autobusów i kawalkada pojazdów ruszyła do Polski, do ich nowego domu. Minie kilka godzin zanim przekroczą granicę.
Po długiej podróży Kuczer myśli o losie podopiecznych z mieszaniną smutku, ulgi i złości. Nie chcemy opuszczać Ukrainy - kochamy ją, lecz niestety musimy wyjechać - powiedziała.
Gdy ostatnie dzieci wsiadały do autobusu do Polski Kuczer dodała:Putin po prostu zabija ludzi (...) Nie rozumiem, dlaczego Rosjanie nie mogą uwierzyć, że jesteśmy bombardowani - że my i nasze dzieci giniemy.