"Lidera, który będzie miał charyzmę, zdolności i zachowania przywódcze nie można sztucznie wykreować z zupełnie przypadkowej osoby. Musi to być ktoś o odpowiednich predyspozycjach osobowościowych i potencjale intelektualnym" - uważa psycholog polityki z wrocławskiego wydziału Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej dr Julita Koszur. Prowadzi ona badania m.in. nad zachowaniami i postawami politycznymi, zajmuje się również marketingiem politycznym.

Reklama

Jej zdaniem, przywódcą politycznym może być osoba aktywna, ekstrawertywna, otwarta na świat, która nie ma problemów z nawiązywaniem kontaktów. Musi mieć również wystarczająco dużo energii, by pracować w ekstremalnych sytuacjach, często pod presją czasu.

Według niej, wśród obecnych polityków wyższego szczebla nie ma takich osób, które byłyby "tworami" sztucznie wykreowanymi przez specjalistów marketingu politycznego. "W większości jest to jeszcze pokolenie o korzeniach solidarnościowych. To osoby, które były aktywne politycznie jeszcze zanim polityka zaczęła przynosić wymierne korzyści" - opisała rozmówczyni PAP.

W jej ocenie naturalnymi liderami są zarówno Donald Tusk, jak i Jarosław Kaczyński. "Mają w sobie dużo naturalnego potencjału przywódczego" - oceniła Koszur.

Zaznaczyła, że Tusk bardzo sprawnie radzi sobie z sytuacjami kryzysowymi w swojej partii, podobnie jak Kaczyński, który po wielu wyborczych porażkach cały czas jest u władzy. "Wszyscy zadają sobie pytanie jak długo jeszcze, a on ciągle jest, co oznacza że jest silnym przywódcą" - dodała psycholog.

Jej zdaniem nie ma jednolitej recepty na to, jaki powinien być skuteczny lider polityczny. "Inne są oczekiwania społeczeństwa wobec cech przywódcy w czasach niepokoju, kryzysu i wojny, a inne w czasach spokoju. Prawdopodobnie Józef Piłsudski przez jego autorytarne metody nie zostałby liderem politycznym w spokojnych czasach" - zauważyła rozmówczyni PAP.



Reklama

Oczekiwania wyborców wobec cech polityków pokazały badania przeprowadzone przed wyborami prezydenckimi w roku 1995 i 2000. Zawsze wśród pożądanych cech znajdowały się: kompetencja, inteligencja, profesjonalizm, uczciwość i wiarygodność. W 1995 roku na czwartym miejscu pod względem ważności wyborcy wskazali prezencję i atrakcyjność. W 2000 roku "przeskoczyła" ona z czwartego aż na drugie miejsce.

Znaczenie wyglądu kandydata pokazują badania, z których wynika, że wystarczy 100 milisekund byśmy mogli wyrobić sobie pogląd na kogo chcemy zagłosować. "Badacze z Princeton University pokazywali wybranej grupie osób zdjęcia nieznanych im polityków i prosili o ocenę na podstawie wyglądu twarzy. Głosy oddane przez badanych zestawiono z rzeczywistymi wynikami wyborów gubernatorskich w USA. Okazało się, że przypadkowi ludzie głosowali tak samo, jak wybierali świadomi wyborcy" - opisuje Koszur.

Przypomina, że wygląd polityków zaczął mieć ogromne znaczenie od momentu rozwoju mediów, a zwłaszcza telewizji. "Za moment przełomowy uznaje się debatę między Johnem Kennedym a Richardem Nixonem. Osoby, które oglądały tę debatę w telewizji uważały, że wygrał ją Kennedy, a te, które słuchały jej w radiu, orzekły, że zwycięzcą był Nixon" - przypomniała psycholog.

Dlatego nad wyglądem polityków mocno pracują ich doradcy. Koszur zaznaczyła jednak, że z przeprowadzaniem gwałtownych zmian trzeba uważać, bo ważny jest autentyzm wyglądu, co dobrze pokazuje przykład Jacka Kuronia.

"Przed kampanią prezydencką w 1995 roku, w której zajął trzecie miejsce i miał niecałe 10 proc. poparcia, kojarzony był jako minister zajmujący się sprawami społecznymi. Ubierał się w dżinsową koszulę, co korespondowało z jego prospołecznym nastawieniem. Gdy wystartował w wyborach, doradcy kazali mu pojawiać się w garniturach. Polacy odebrali to za przebranie, co zdecydowanie obniżyło jego wiarygodność" - podkreśliła rozmówczyni PAP.



Oprócz ubioru duże znaczenie dla wyborców ma również wzrost kandydatów. Jak przypomniała Koszur, około 60 proc. amerykańskich wyborów prezydenckich wygrywali wyżsi kandydaci. Wysoki wzrost wiąże się z siłą, pewnością siebie, zdecydowaniem. Właśnie dlatego specjaliści od PR zawsze zabierają w trasę mównice dla swoich podopiecznych" - dodała Koszur.

Potencjał przywódczy - zaznaczyła psycholog - często kształtuje się już w dzieciństwie. Większość prezydentów Stanów Zjednoczonych to dzieci pierworodne i właśnie one najczęściej zajmują wysokie stanowiska w polityce.

Według amerykańskiego uczonego Franka Sullowaya dzieci, które przychodzą na świat jako pierwsze są ambitne przebojowe, w naturalny sposób silniej identyfikują się z władzą, potem w stosunku do młodszego rodzeństwa wypełniają rolę przywódców.

"To jest główna siła napędowa rozwoju osobowości. Z kolei z najmłodszego rodzeństwa, najczęściej rekrutują się rewolucjoniści i buntownicy. Pierwsi wzmacniają establishment, a ci urodzeni na końcu mają skłonności do działań wywrotowych" - powiedziała Koszur.