Nie wiadomo, czy za tydzień będzie kolejne posiedzenie rządu – o tym Tusk ma zdecydować w piątek. Ale to nie oznacza, że kończą pracę. Zgodnie z prawem szefowie resortów pełnią swoje funkcje aż do momentu zaprzysiężenia nowego premiera przez prezydenta i powołania gabinetu. To zresztą pierwszy przypadek, w którym przynajmniej część z nich może wrócić po wyborach na swoje stanowiska.
Jeśli PO wygra, o posadę może być spokojnych pięcioro obecnych ministrów – wynika z wczorajszych zapowiedzi Donalda Tuska. Na pewno Jacek Rostowski, minister finansów, co przyznał otwarcie szef rządu. Nieoficjalnie padają też nazwiska Radosława Sikorskiego, ministra spraw zagranicznych, Elżbiety Bieńkowskiej, minister rozwoju regionalnego, Tomasza Siemoniaka, szefa MON, i Michała Boniego.
Pozostałe będą w dużej mierze zależały od przyszłych układanek koalicyjnych. Tusk zapowiedział wczoraj także zmiany w strukturze rządu – ministerstwa miałyby mieć inaczej podzielone obszary i obowiązki, wydzielona miałaby zostać np. energetyka i kwestie klimatyczne.
Jeśli kolejny rząd będzie tworzyć Platforma, ministrowie, którzy w nim pozostaną, nie dostaną żadnych odpraw. Tym, którzy odejdą, przysługuje za to wypłata pensji do momentu znalezienia nowej posady, ale nie dłużej niż trzy miesiące od opuszczenia resortu. Jeśli ich nowa praca będzie niżej płatna, to zgodnie z ustawą z 31 lipca 1981 r. o wynagrodzeniu osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe, maksymalnie przez trzy miesiące otrzymają wyrównanie do poprzedniej wysokości pensji.
Ministrowie zarabiają ok. 15 tys. zł miesięcznie, najwyższą pensję ma premier – ok. 16,5 tys. zł miesięcznie. W rządzie Donalda Tuska pracuje 18 ministrów. Razem ze swoimi szefami pracę zakończą też pracownicy ich gabinetów politycznych i doradcy. Bez względu na to, czy zostaną zatrudnieni w kolejnym rządzie, otrzymają odprawy z tytułu rozwiązania przez pracodawcę lub wygaśnięcia stosunku pracy (maksymalnie w wysokości trzech pensji).