"Śmigłowiec Straży Granicznej, który w sobotę wieczorem rozbił się na terytorium Białorusi jest tak zniszczony, że załoga nie miała szans przeżycia" - mówił na konferencji prasowej w Czeremsze (Podlaskie) wiceminister spraw wewnętrznych Adam Rapacki.

Reklama

Rano wraz m.in. z komendantem głównym Straży Granicznej Leszkiem Elasem i wojewodą podlaskim Maciejem Żywno, Rapacki był na miejscu wypadku. Obecnie na miejscu pracuje białoruska grupa dochodzeniowo-śledcza z tamtejszym prokuratorem, a w drodze jest polska komisja badania wypadków lotniczych, która będzie współpracowała z białoruską.

Śmigłowiec Kania należący do Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej zaginął w sobotę przed godziną 18.00. Wówczas to po raz ostatni nawiązano z nim łączność. Jego załoga wykonywała po południu rutynowy lot patrolowy wzdłuż wschodniej granicy, z Białegostoku do Mielnika.

Akcja poszukiwawcza, w której brali udział strażacy, Straż Graniczna, policja i wojsko, koncentrowała się wokół miejscowości Klukowicze (Podlaskie). Tam świadkowie po raz ostatni słyszeli odgłos silnika maszyny. Jak relacjonował jeden z mieszkańców, słyszał najpierw odgłos silnika, potem była cisza, a potem huk.

Na konferencji prasowej zorganizowanej o północy w nocy z soboty na niedzielę w Czeremsze, przedstawiciele Straży Granicznej mówili, że Białorusini po swojej stronie dokonali przeszukania pasa o szerokości kilometra, na wysokości strażnic na odcinku Mielnik-Czeremcha. Nie znaleźli jednak wówczas żadnych śladów wskazujących, że polski śmigłowiec mógł tam spaść na ziemię lub awaryjnie wylądować.

Na ślad wpadły nad ranem ekipy poszukiwawcze, które w pobliżu linii granicznej wyczuły zapach paliwa lotniczego. Biorąc pod uwagę kierunek wiatru, ustalono, że zapach był niesiony ze strony białoruskiej.

Za pośrednictwem placówki Straży Granicznej w Czeremsze zawiadomione zostały białoruskie służby graniczne i tamtejszy patrol natknął się na wrak śmigłowca. Miejsce wypadku znajduje się mniej więcej na wschód od miejscowości Klukowicze, blisko granicy z Białorusią, po polskiej stronie jest miejscowość Wyczółki.

Reklama

Członkowie załogi nie żyli. Na terytorium Białorusi weszli przedstawiciele polskiej Straży Granicznej i lekarz, który potwierdził zgon.

Przyczyny wypadku nie są na razie znane. W związku z tym, że wrak znajduje się na terytorium Białorusi, nie wiadomo też jeszcze, jakie będą wdrożone procedury dotyczące m.in. badania okoliczności zdarzenia a także udziału w nich polskich służb.