Oficerowie białoruskich służb granicznych nie mają ani uprawnień, ani też broni pozwalającej na konfrontację z takimi celami. "Gdyby śmigłowiec został zestrzelony przez jednostkę przeciwlotniczą, nic by z niego nie pozostało" - oznajmił rzecznik białoruskiej straży granicznej Alaksandr Ciszczanka.

Reklama

Zaznaczył, że maszyna nie eksplodowała ani nie spłonęła. Wyjaśnił, że polska Straż Graniczna ostrzegła Białoruś o locie śmigłowca i że był on widoczny na białoruskich radarach.

>>>Śmigłowiec rozbity. Trzy osoby nie żyją

Rzecznik podkreślił, że wszelkie dyskusje na temat przestrzeni powietrznej związane z samolotami Straży Granicznej rozwiązywane są w trakcie spotkań między polskimi i białoruskimi służbami.

Śmigłowiec typu Kania rozbił się w sobotę na terytorium Białorusi, około 200 metrów od granicy z Polską na wysokości miejscowości Klukowicze w województwie podlaskim. W katastrofie zginęła trzyosobowa załoga. Maszyna odbywała rutynowy lot patrolowy wzdłuż wschodniej granicy, z Białegostoku do Mielnika. Przed godziną 18 stracono z nią łączność.

Reklama

>>>To ptak strącił białoruski myśliwiec?

Białoruś i Polska stworzyły wspólną komisję do zbadania przyczyn wypadku.