Oficjalnej decyzji jeszcze nie ma, ale około stu żołnierzy, którzy przylecą samolotami transportowymi C-130 Herkules, będzie prawdopodobnie pochodziło z 7. Brygady Obrony Powietrznej USA, stacjonującej dziś w Kaiserslautern w Niemczech. W tej chwili to jedyna amerykańska jednostka w Europie, która ma na stanie patrioty. Pozostałe przewieziono na Bliski Wschód do wsparcia sojuszników Stanów Zjednoczonych w Zatoce Perskiej. – Nasi żołnierze pozostaną w Polsce miesiąc. Potem będą jednak pojawiać się na 30 dni co kwartał. I tak aż do 2012 r., kiedy bateria zostanie ulokowana w Polsce na stałe – tłumaczy Belk.

Reklama

W ten sposób po raz pierwszy od 17 września 1993 r., kiedy prezydent Lech Wałęsa pożegnał ostatnią jednostkę Armii Czerwonej wycofującą się z naszego kraju, w Polsce będą stacjonować obce wojska.

Gwarancja bezpieczeństwa?

Tym razem jednak amerykańscy żołnierze, w przeciwieństwie do sowieckich, przybywają na zaproszenie polskich władz. I to usilne. Od przystąpienia do NATO 11 lat temu Polska bezskutecznie starała się o pozyskanie znaczącej infrastruktury wojskowej na terenie kraju, a najlepiej bezpośrednio sił amerykańskich. To miał być namacalny dowód, że w razie zagrożenia ze Wschodu sojusznicy rzeczywiście przyjdą nam z pomocą. Kolejni szefowie MON z tym większą determinacją zabiegali o przyjazd Amerykanów, że NATO, aby nie drażnić Kremla, zaniechało przygotowania planów ewentualnościowych, czyli dokładnego scenariusza określającego, które jednostki i w jaki sposób miałyby w razie konieczności zostać posłane do Polski. Z tego samego powodu przez wiele lat Sojusz nie rozwinął także programu rozbudowy i modernizacji wojskowych portów, lotnisk, składów paliw i amunicji, co jest niezbędne, aby przyjąć z Zachodu dużą liczbę wojsk.

...czytaj dalej



Czy wreszcie możemy więc odetchnąć z ulgą? Czy amerykańska jednostka w Morągu to właśnie ta długo oczekiwana gwarancja, że w razie zagrożenia nie pozostaniemy sami?

Reklama

– To nie przypadek, że pułkownik Belk nie bardzo wie, gdzie jest Morąg – uważa John Pike, dyrektor waszyngtońskiego instytutu GlobalSecurity.org. – Dla Stanów Zjednoczonych ta jednostka jest po prostu bez znaczenia. Jedna bateria patriotów może obronić najwyżej kilka dzielnic Warszawy, ale nic więcej. Samo Tokio jest chronione przez cztery baterie, a w Japonii jest ich 20. Jedna bateria dla Polski to nagroda pocieszenia za to, że Obama wycofał się z budowy bazy tarczy antyrakietowej w Redzikowie – punktuje.

Wątpliwości co do rzeczywistych intencji Amerykanów potęguje planowany przez MON kontrakt stulecia na budowę nowoczesnego systemu obrony antyrakietowej. Waszyngton liczy na zarobienie przy tej okazji wielokrotnie więcej niż przy dostawach F-16. Ale ma konkurenta w postaci europejskiego konsorcjum zbrojeniowego. Dlatego już teraz chce przyzwyczajać polskich żołnierzy do używania patriotów i zyskać na starcie kilka długości przewagi.

Koszar w Morągu nie da się porównać z wielkimi amerykańskimi bazami na świecie. Niemiecki Ramstein, włoskie Aviano, japońska Okinawa, turecki Incirlik czy południowokoreański Kunsan to prawdziwe zamknięte miasta, do których na kilka lat przyjeżdża z rodzinami po kilkadziesiąt tysięcy amerykańskich żołnierzy. Tutaj znajduje się najnowocześniejszy sprzęt wojskowy: we Włoszech stacjonuje 401. eskadra myśliwców F-16, w Niemczech czołgi M1A2 Abrams wyposażone w ultraprecyzyjne systemy naprowadzania, a w bazie Kleine Brogel w Belgii (80 km od Brukseli) Amerykanie mają pociski typu B-61 z głowicami atomowymi. Do niektórych zagranicznych baz regularnie zawija któryś z 11 amerykańskich lotniskowców. Żołnierze i ich rodziny mają do dyspozycji własne szkoły, restauracje, kina, centra sportowe. Są samowystarczalni.

...czytaj dalej



Baza na peryferiach

Morąg po prostu ginie w galaktyce przeszło 737 amerykańskich baz rozsianych w blisko 150 krajach świata, w których na stałe stacjonuje prawie 400 tysięcy żołnierzy. – Perłą w koronie tego imperium jest 38 największych baz o strategicznym znaczeniu dla naszego lotnictwa i marynarki wojennej – wskazuje Chalmers Johnson, dyrektor Japan Policy Research Institute i autor analiz o amerykańskich misjach zamorskich. – W tej liczbie musi być jakiś klucz do kontroli nad światem. U szczytu swojej potęgi w 1898 roku imperium brytyjskie opierało się bowiem na sieci 36 kluczowych bazach piechoty i marynarki. A imperium rzymskie w momencie największego zasięgu w 117 roku naszej ery miało 37 fortów strzegących zewnętrznych granic.

Niespełna 40 baz wystarczy, aby kontrolować najważniejsze szlaki komunikacyjne i strategiczne źródła surowców. W przypadku Rzymu chodziło o obronę zewnętrznych granic i na tyle bliskie położenie głównych fortów, aby w krótkim czasie posiłki mogły dotrzeć z jednego do drugiego. Dla Wielkiej Brytanii była to przede wszystkim ochrona drogi morskiej do Indii – kluczowymi punktami były m.in. Gibraltar, Malta, Egipt. Po doświadczeniach z drugiej wojny światowej Amerykanie muszą mieć kontrolę nad Pacyfikiem, stąd bazy w Guam, Okinawie, Korei Płd. czy na Filipinach. By kontrolować złoża ropy, powstały bazy w Zatoce Perskiej, Iraku.

James Carafano, ekspert ds. bezpieczeństwa w konserwatywnej Heritage Foundation w Waszyngtonie, przypomina, że największe amerykańskie bazy zostały ulokowane wzdłuż gigantycznego półksiężyca niestabilności ciągnącego się od Karaibów poprzez Hawaje, Japonię, Koreę Południową, Guam aż po Zatokę Perską i kraje Europy Zachodniej. – Tradycyjnie bazy mają spełnić trzy cele. Pierwszy to powstrzymanie powiększania się wpływów największych rywali Stanów Zjednoczonych: w tej chwili to przede wszystkim Chiny, a potem Rosja. Drugi to zapewnienie kontroli nad strategicznymi składami surowców, przede wszystkim ropy w Zatoce Perskiej. I wreszcie powstrzymanie gróźb islamskiego fundamentalizmu, jak w Afganistanie.

...czytaj dalej



Liść lilii – nowa doktryna USA

Polski Morąg nie bardzo mieści się w półksiężycu. Na pierwszy rzut oka nie bardzo też widać, który z trzech celów wymienionych przez Carafano miałby spełnić. – Nie wybraliśmy tej lokalizacji, bo jest blisko obwodu kaliningradzkiego. To nie ma nic do rzeczy – ucina Almarah Belk.

Czy zatem Morąg to rzeczywiście nagroda pocieszenia, bez znaczenia z punktu widzenia realnej strategii wojskowej i z której, co gorsza, Amerykanie mogą w każdej chwili się wycofać? – Jednostki takie jak Morąg są przyszłością dla Stanów Zjednoczonych – mówi „DGP” Raymond Dubois, do niedawna zastępca sekretarza obrony USA, a obecnie ekspert waszyngtońskiego Centrum Międzynarodowych Studiów Strategicznych (CSIS). – W 2004 r. prezydent Bush ogłosił nową doktrynę stacjonowania naszych sił zamorskich, tzw. Global Posture Review. To najpoważniejsza zmiana od zakończenia drugiej wojny światowej. Prezydent Obama w pełni się z nią zgadza – dodaje.

Bush nazwał nowy typ baz lily pad (liść lilii wodnej). Zamiast stałych, gigantycznych baz mają teraz powstawać w wielu regionach świata małe jednostki składające się najczęściej z lotniska, niewielkiej załogi, składów amunicji i paliw. Dzięki nim siły Stanów Zjednoczonych będą w stanie, niczym żaba odbijająca się właśnie na liściu lilii wodnej, w krótkim czasie uderzyć w każdym zakątku globu. Amerykanie zaczęli już wprowadzać nową strategię w życie. Z Niemiec wycofano dwie dywizje: pierwszą zmotoryzowaną i pierwszą piechoty. Administracja prezydenta Busha chciała je zastąpić jedynie dwoma rotacyjnymi brygadami, które regularnie przyjeżdżałyby do Europy, aby ćwiczyć z podobnymi jednostkami z różnych krajów NATO. Pod koniec kwietnia sekretarz obrony Robert Gates w końcu postanowił jednak, że obie brygady pozostaną w Niemczech na stałe. Ale to w niczym nie zmienia założeń lily pad.

...czytaj dalej



Mniej wojska w Europie

– To nie jest kwestia strategii wojskowej tylko percepcji opinii publicznej w Europie. Dla wielu ludzi stała obecność naszych wojsk pozostaje najbardziej namacalnym dowodem zaangażowania Stanów Zjednoczonych w obronę Starego Kontynentu – mówi Raymond Dubois. Mimo wszystko łączna liczba amerykańskich w Niemczech, ostoi sił USA w Europie, stopniała do 57 tysięcy żołnierzy. To kilkakrotnie mniej niż u szczytu zimnej wojny. Poważne siły na naszym kontynencie Amerykanie utrzymują już tylko we Włoszech (ze względu na kontrolę basenu Morza Śródziemnego) i Wielkiej Brytanii (tradycyjne więzy historyczne, nadzór nad szlakami na Atlantyku). Ale i w tych krajach mają już mniej niż po 10 tysięcy żołnierzy. W innych, przez lata uważanych za strategiczne, państwach liczba żołnierzy jest znikoma: po półtora tysiąca w Turcji, Hiszpanii i Belgii i zaledwie po 500 w Holandii i Grecji. W takim zestawieniu setka wojsk w Morągu wygląda już mniej komicznie. Global Posture Review jest też konsekwentnie wprowadzana w życie w Azji. Z Korei Południowej została już wycofana jedna dywizja. Teraz Amerykanie planują radykalną redukcję swoich wojsk z japońskiej Okinawy, gdzie wciąż stacjonuje około 15 tysięcy marines. Przynajmniej połowa z nich miałaby trafić do położonej kilkaset kilometrów dalej na południowy-wschód amerykańskiej wyspy Guam. W kwietniu przeciwko utrzymaniu gigantycznej bazy na Okinawie protestowało przeszło 100 tysięcy Japończyków. Obawiają się, że Amerykanie do końca zniszczą środowisko wyspy. To jeszcze bardziej popycha Waszyngton do wdrażania nowej strategii.

Pozornie najważniejszym powodem rezygnacji przez Amerykanów z wielkich baz są wysokie koszty. Do mniejszych jednostek żołnierze trafiają tylko na 3 – 4 miesiące. Przyjeżdżają tu bez rodzin i często muszą się zadowolić zakwaterowaniem w prefabrykowanych kontenerach, a nawet namiotach. Nie ma mowy o luksusowych miasteczkach zajmujących dziesiątki hektarów. Pentagon ma też nadzieję na oszczędności dzięki rezygnacji z dzierżawienia części z gigantycznego latyfundium obejmującego przeszło dwa miliony hektarów na całym świecie.

...czytaj dalej



– Stany Zjednoczone są bardzo zadłużonym krajem. Sekretarz Gates musiał zrezygnować z wielu strategicznych projektów, jak supernowoczesny myśliwiec F-22 Raptor. A jak każdy demokratyczny parlament, także Kongres woli, aby ograniczone pieniądze amerykańskich podatników były wydane w kraju, a nie za granicą – podkreśla Raymond Dubois. Jack A. Smith, szef pacyfistycznej organizacji Antiwar.com, zwraca jednak uwagę, że wbrew zapowiedziom z kampanii wyborczej nowa administracji Baracka Obamy wydaje więcej, a nie mniej na zbrojenia niż George W. Bush. W tym roku Pentagon będzie miał do dyspozycji niewyobrażalną sumę 680 mld dol., a w roku przyszłym 708 mld dol. To dwa razy więcej niż wszystkie europejskie kraje NATO razem wzięte.

Dlatego ważniejszym od względów ekonomicznych powodem zmiany amerykańskiej strategii stacjonowania wojsk za granicą są względy obronne. Opublikowana w zeszłym tygodniu nowa, czteroletnia strategia Pentagonu postawiła przed siłami zbrojnymi USA poprzeczkę bardzo wysoko. Poza jednoczesnym prowadzeniem dwóch poważnych konfliktów zbrojnych (jak Irak i Afganistan) mają one być zdolne interweniować w kilku mniejszych punktach zapalnych w dowolnym miejscu świata. Jednocześnie Stany Zjednoczone chcą także utrzymywać kontrolę nad dwoma wschodzącymi potęgami wojskowymi: przede wszystkim Chinami, ale także Rosją. W tym kontekście rola Morąga staje się bardziej jasna.

– Wojna w Gruzji, przedłużenie stacjonowania rosyjskiej floty w Sewastopolu, agresywne ćwiczenia na Białorusi: sygnały, że Rosja stara się odbudować swoją dawną strefę wpływów, są coraz bardziej czytelne. Byłoby w tym kontekście szaleństwem, gdyby Pentagon nie chciał jasno ostrzec Kremla, że o zakusach na Polskę powinien zapomnieć. Bezpośrednia obecność naszych wojsk w waszym kraju jest na to najlepszym sposobem – mówi James Carafano.

...czytaj dalej



Zdaniem Andrew Krepinevicha, autora książki „Siedem śmiertelnych scenariuszy”, który został zaproszony przez Roberta Gatesa do grona doradców Pentagonu, w dzisiejszym świecie po prostu nie da się przewidzieć, skąd będzie pochodziło zagrożenie. Dlatego takie bazy jak Morąg są tak użyteczne. I to tym bardziej, kiedy kraj, gdzie mają być ulokowane, wita Amerykanów z otwartymi rękami.

Raymond Dubois, który zachował bliskie kontakty z Pentagonem, przyznaje, że setka żołnierzy to dopiero początek obecności US Army w naszym kraju. – Wkrótce spodziewam się, że do Polski na ćwiczenia regularnie będzie przyjeżdżał batalion (około 500 żołnierzy – red.) amerykańskiej armii, a w przyszłości może nawet brygada (3,5 tysiąca). Należy także założyć, że stopniowo baza w Morągu będzie rozbudowywana tak, aby mogły tu lądować duże samoloty transportowe i aby były tu gromadzone poważne zapasy amunicji i paliw. Jednym słowem, aby powstał naprawdę skuteczny lily pad, z którego w razie konieczności będziemy mogli odbić się w różne rejony Europy Wschodniej. Podobną koncepcję Amerykanie już od kilku lat wprowadzają w życie w Bułgarii i Rumunii. W obu krajach, kosztem 100 mln dol., powstają bazy, które za kilka miesięcy będą mogły pomieścić odpowiednio 2,5 i 1,6 tysiąca amerykańskich żołnierzy.

Plany Stanów Zjednoczonych na Bałkanach są bardziej zaawansowane niż w Polsce, po części z uwagi na strategiczne znaczenie tego regionu niedaleko Bliskiego Wschodu, a po części z uwagi na rewizję pierwotnych planów dotyczących tarczy antyrakietowej. Jednak w stosunkowo niedalekiej przyszłości w naszym kraju mają powstać dwie, a nie jedna amerykańska baza. Około 2018 r. Waszyngton chce bowiem zbudować w Redzikowie koło Słupska wyrzutnie pocisków S-3, które stale będzie obsługiwała kolejna setka amerykańskich żołnierzy. – Zakończone w grudniu negocjacje o warunkach stacjonowania wojsk USA w Polsce trwały prawie dwa lata. To normalne, bo do rozstrzygnięcia było wiele delikatnych kwestii, jak odpowiedzialność karna amerykańskich żołnierzy przed polskimi sądami czy zobowiązanie podatkowe bazy wobec polskiego fiskusa. Teraz jednak, kiedy mamy gotową umowę, możemy ją wykorzystać w większej skali – uważa Raymond Dubois.

...czytaj dalej



Małe bazy nie muszą jednak oznaczać braku kłopotów. Amerykanie przekonali się o tym w Kirgistanie, gdzie od paru lat istnieje baza typu lily pad, zapewniająca przerzut broni i zaopatrzenia do Afganistanu. Na początku maja nowy, kirgiski rząd wszczął śledztwo w sprawie setek milionów dolarów, które miały być przekazane przez Amerykanów na konta poprzedniego dyktatora kraju, Kurmanbeka Bakijewa. Oficjalnie była to zapłata za dostawę paliwa, ale podejrzewa się, że w ten sposób Waszyngton przekonywał prezydenta, aby oparł się naciskom Rosji i utrzymał zgodę na funkcjonowanie bazy. Tym bardziej że, jak przekonuje demokratyczna opozycja, USA nie zrobiły niczego, aby powstrzymać odbudowę dyktatorskiego reżimu w tym kraju.

O tym, że nowej generacji amerykańskie bazy mają kluczowe znaczenie, przekonana jest Rosja. W 2005 r. pod naciskiem Moskwy Waszyngton musiał wycofać się z takiego przyczółka w Uzbekistanie. Teraz Rosjanie próbują tego samego z Morągiem.

– Jesteśmy bardzo zaniepokojeni całkowicie nieuzasadnioną antyrakietową działalnością Stanów Zjednoczonych w Polsce – oświadczył kilka dni temu rzecznik rosyjskiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych Andriej Nesterenko. Pentagon nie zareagował.

...czytaj dalej



Polacy czekają na Jankesów

Podczas gdy Japończycy nie życzą sobie Amerykanów w Okinawie, a w Europie Niemcy, Belgowie, Holendrzy domagają się, aby USA wycofały broń jądrową, Polska przyjmuje amerykańskich żołnierzy z otwartymi ramionami. – To w dzisiejszych czasach raczej niezwykłe doświadczenie, które z pewnością zaważyło na decyzji o utworzeniu bazy w Morągu – przyznaje Raymond Dubois.

Kilka tygodni temu Piotr Cieśliński, poseł Platformy Obywatelskiej z Warmii i Mazur, złożył nawet w Sejmie interpelację z zapytaniem, czy Amerykanie na pewno będą mieli w Morągu odpowiednią infrastrukturę – bary, kina, drogi.

– Wraz z powstaniem tej bazy Polska staje się częścią kręgu najbliższych sojuszników USA, którzy polegają już nie tylko na gwarancjach bezpieczeństwa NATO, ale też na bezpośredniej obecności naszych sił zbrojnych na swoim terytorium – mówi James Carafano. – Sojusze sprawdzają się nie dlatego, że zostały zapisane kiedyś na papierze, ale dzięki temu, że na co dzień wojska dwóch krajów stale ze sobą bezpośrednio współpracują – dodaje.