Kto jeszcze spoza załogi rozmawiał z pilotami? To wciąż tajemnica.

Po co gen. Błasik wszedł do kokpitu prezydenckiego tupolewa? "Chciał się może zorientować w sytuacji" - powiedział Edmund Klich w telewizji TVN. Przypomniał, że w lotnictwie państwowym nie obowiązują przepisy takie, jak w cywilnym. Nie ma więc bezwzględnego zakazu wchodzenia osób postronnych do kabiny pilotów, która nie musi być - jak w samolotach pasażerskich - zamknięta.

Reklama

Według Edmunda Klicha lecący do Smoleńska zdawali sobie sprawę, że lot jest opóźniony. Szef Komisji Badania Wypadków Lotniczych po raz kolejny nie wykluczył, że załoga prezydenckiej maszyny mogła odczuwać presję. Podkreślił jednak, że czarne skrzynki nie zarejestrowały jednoznacznego komunikatu: "lądujemy".

Klich zasugerował natomiast, że sama obecność przełożonych mogła wywołać u pilotów TU-154M poczucie stresu. Tę kwestię zbadają psycholodzy, którzy porównają komfort działania załogi po starcie i w chwili, gdy było już wiadomo, że maszyna zbliża się do ziemi.

Reklama

Jak powiedział Edmund Klich, gen. Błasik był w kabinie do samego końca. Kilka minut przed nim w kokpicie pojawiła się jednak inna osoba. Kto to był? Tego szef Komisji Badania Wypadków Lotniczych nie ujawnił. Nie chciał odpowiedzieć na pytanie, czy był to wojskowy, czy cywil. Twierdzi, że głos tej osoby nie został jeszcze rozpoznany. Dodał jednak, że "są pewne podejrzenia". Osoba ta miała interesować się, czy lot będzie opóźniony.

Klich zaznaczył w programie "Teraz My" w TVN, że pasażerowie prezydenckiego tupolewa nie zdawali sobie sprawy z niebezpieczeństwa niemal do samego końca. Dotarło to do nich dopiero dwie, trzy sekundy przed katastrofą, gdy maszyna zahaczyła o drzewo.