Klara Klinger: Kto jest rodzicem dziecka z punktu widzenia etyki katolickiej? Czy ma do niego prawo kobieta, która nie jest jego genetyczną matką, a tylko je rodziła?
Ks. Piotr Kieniewicz*: Sytuacja jest skomplikowana. W tym przypadku dziecko ma czworo rodziców: dawcy materiału genetycznego - choć dawczyni komórki jajowej pozostaje anonimowa - są rodzicami biologicznymi, jest żona ojca biologicznego, która chce to dziecko wychować jako swoje i jest kobieta, która fizycznie to dziecko urodziła. I każda z tych osób może czuć się rodzicem. Jednocześnie w centrum tego dramatu znajduje się dziecko, które jest automatycznie postawione w sytuacji konfliktu tożsamości. Bo nie ma możliwości, żeby określiło, kto jest moim tatą, a kto jest moją matką. Ma kilkoro rodziców i będzie zagubione.
Nie jest tak, że ktoś jest ”bardziej” rodzicem?
Trudno tak stopniować. Małżonkowie, którzy wychowują dziecko, podobnie jak przy adopcji, mogą czuć się rodzicami, bo o rodzicielstwie w pierwszym rzędzie świadczy dar miłości, którym obdarzają dziecko wprowadzając je w świat dorosłości, a nie sam fakt biologicznego pokrewieństwa. Z drugiej strony dziecko, dojrzewając w łonie kobiety, nawiązuje z nią bardzo głęboką więź fizyczną i psychiczną i to do tego stopnia, że noworodek przytulony do matki i czujący jej zapach natychmiast się uspokaja, instynktownie czuje, że to jest jego matka. Dlatego amerykańskie piśmiennictwo bioetyczne mówi, że nie ma sposobu, aby w sytuacji, o której rozmawiamy, uniknąć problemu konfliktu tożsamości.
Problemem jest tożsamość dziecka?
Tak, bo ono nie wie, kim jest i ta niepewność jest źródłem ogromnych komplikacji rozwojowych i egzystencjalnych. Ale to nie jest jedyny problem moralny. W omawianej sytuacji doszło do instrumentalnego potraktowania kobiety i dziecka. Para, która wynajęła ją, by urodziła im dziecko, tak naprawdę wynajęła tylko jej macicę, ale przecież i dziecko potraktowane zostało jak zamawiany w sklepie towar, za który się płaci i czeka na dostawę. Jest to może bardziej skomplikowane w sensie logistycznym, ale nadal jest tak, że klient płaci i klient wymaga - oczywiście w odpowiedniej jakości. Kobieta jest traktowana przedmiotowo - przez nich, ale i przez siebie. Robi to niby na własne życzenie, za swoją zgodą, ponieważ jest wolna i może to zrobić, ale narusza w ten sposób swoją godność.
Jakie jest wyjście z tej sytuacji? Co by było najbardziej moralne?
Jest takie starożytne powiedzenie mówiące, że umów należy dotrzymywać. W sytuacji, kiedy ta kobieta zgodziła się oddać dziecko drugiej rodzinie, wydawałoby się, że powinna umowy dotrzymać. Ale to nie jest takie proste, tym bardziej że w grę wchodzi dobro dziecka, a ono nie jest przedmiotem, który można dowolnie sobie przekazywać z rąk do rąk. W niedawno wydanym dokumencie Kongregacji Nauki Wiary ”Dignitas personae” jest napisane, że są sytuacje, w których nie ma dobrego rozwiązania. I myślę, że to jest jedna z takich sytuacji. Każde rozwiązanie będzie dokładaniem kolejnych ran, także w wymiarze moralnym. Jest bowiem ojciec dziecka, który pozostaje ojcem, jego żona, jest matka, która urodziła i wszyscy cierpią. A dziecko zostało zranione na całe życie niezależnie od tego, co się dalej będzie działo.
Ale jakoś się trzeba zachować.
To małżeństwo czuje się rodzicami, a kobieta - matką i te uczucia są zrozumiałe. Ale ja nie jestem w stanie powiedzieć, czy oni mają odpuścić, czy ona.
A gdyby pani Beata przyszła po radę do księdza?
Obawiam się, że bym jej powiedział, że w tej chwili nie ma dobrego rozwiązania, ale jest to konsekwencją wcześniejszych niemoralnych decyzji i działań. W ludziach jest często przekonanie, że zawsze coś się da zrobić. Kiedy jednak mówimy o moralności ludzkiego postępowania, są sytuacje uniemożliwiające wyjście z zaułka niegodziwości. Każde kolejne działanie będzie pociągało za sobą eskalację zła. W tej chwili jedyna wskazówka dla niej, która mi się nasuwa, to rozpoznanie, co jest dobre z punktu widzenia dziecka. Ten dramat zrodził się z grzechu i jest konsekwencją grzechu. Nie wolno o tym zapominać. Z czysto ludzkiego punktu widzenia wiem, że to dramatyczna sytuacja i szczerze współczuję wszystkim – począwszy od dziecka po wszystkich rodziców, którzy sami się zawikłali w ten gordyjski węzeł. Ale niestety dobrego rozwiązania z tej sytuacji nie ma.
*ks. dr Piotr Kieniewicz, marianin, teolog moralista, adiunkt w Katedrze Teologii Życia KUL