Sprowadzenie prochów to tylko niewielka część kosztów przywiezienia z zagranicy trumny ze zwłokami. Dlatego Bożena Orlik przystała na propozycję firmy, w której pracował jej mąż. To ona zajmowała się formalnościami w Wielkiej Brytanii - pisze "Dziennik Zachodni". Zapewniono ją, że urna zostanie przetransportowana z należytym szacunkiem. W ambasadzie miała być zaplombowana i wsadzona do metalowej kasetki, aby w czasie transportu nie została uszkodzona.
Tymczasem paczka - po osiemnastu dniach od nadania - znalazła się na mysłowickiej poczcie. Na przyklejonym do kartonowego pudełka dokumencie napisano po angielsku, że to urna. Listonosz, który ją zawiózł do zakładu pogrzebowego nie miał pojęcia co wiezie. To była dla niego zwykła paczka. Gdy się dowiedział, aż zbladł. Przecież ten karton był zaklejony tylko zwykłą taśmą klejącą. A gdyby urna przewróciła się w podróży?
Zawał dopadł Ryszarda Orlika w pracy w Wielkiej Brytanii. Pomoc przyszła za późno, niestety zmarł. To była tragedia dla rodziny w Mysłowicach. Żona postanowiła, że tam zostanie skremowany, a do Polski sprowadzi jego prochy. Ale one przyszły pocztą... w kartonowej paczce.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama