Te doświadczenia sprawiają, że potrafię chyba całkiem nieźle wczuć się w rolę młodej mamy rozpoczynającej pracę po przerwie związanej z urodzeniem dziecka.

Niedługo po studiach, jeszcze w latach 70., zaczęłam pracę w Polfie. Teoretycznie miała to być fascynująca placówka badawczo-rozwojowa, w rzeczywistości jednak było to wyjątkowo skostniałe miejsce, przesycone urzędniczą atmosferą. Rządziły nim bardzo sformalizowane reguły, obowiązywały ścisłe, choć często wypełnione pustką godziny pracy; nikomu się więc nawet tam nie śniło o jakichś udogodnieniach dla młodej matki. Ponieważ ja zaczynałam wtedy pracę o 7.15, a mój mąż w Zarządzie Autostrad o 7.30, nasz malutki syn lądował w przedszkolu, jeszcze zanim pojawiały się w nim przedszkolanki. Pamiętam minę tamtejszego stróża, który na ogół był z tego powodu wściekły. Pamiętam też codzienny pośpiech, by zdążyć z pracy do przedszkola na tyle wcześnie, by przynajmniej nasz Paweł nie został tam jako ostatni. Ale i tak zdarzało się to często.

Jednocześnie zawsze wiedziałam, że muszę doprowadzić do takiej sytuacji, w której będę mogła żyć naprawdę. Bo dla mnie prawdziwe życie nie może się ograniczać ani do pracy, ani do rodziny; trzeba czuć się spełnionym w obu tych dziedzinach.

Więc kiedy udało mi się założyć i potem rozwinąć do całkiem sporych rozmiarów moją firmę kosmetyczną, zawsze starałam się nie oddawać jej wszystkiego, co mam. A jednocześnie pamiętać o tym, że ludzie, którzy tam pracują, też nie są do tego zobowiązani. Myślę, że moi pracownicy dobrze o tym wiedzą. I powiem szczerze - choć w ustach pracodawcy może to zabrzmieć wątpliwie - naprawdę cieszę się, gdy rodzina któregoś z nich się powiększa.

Po prostu bardzo dobrze wiem, że bardziej wydajnym pracownikiem jest człowiek, który czuje się szczęśliwy w życiu rodzinnym. Na ile to więc możliwe, staram się jako pracodawca ułatwiać to ludziom zatrudnionym w mojej firmie.

I dlatego kobiety, które wracają z urlopu macierzyńskiego mogą liczyć na płynny czas pracy. Grafik powinien uwzględniać także rytm dnia matki małego dziecka. Nikt nigdy na tym nie straci - to że kobieta pracuje w trochę innych porach niż inne osoby, nie oznacza, że pracuje mniej lub gorzej.

Dzięki temu kobiety w mojej firmie mogą uniknąć kontaktu z przedszkolnym stróżem. Ale nie chodzi tylko o ich komfort. Zmniejszenie stresu związanego z codziennymi kłopotami w wychowywaniu małego dziecka sprawia, że potem i w pracy jest stresu mniej. Oczywiście nie zawsze wszystko wygląda tak różowo. Czasem, zwłaszcza w trakcie ferii czy wakacji, zdarza się, że któraś z mam pojawia się w pracy z dzieckiem. Przedszkola i szkoły wtedy nie działają, więc bywa, że nic innego nie da się zrobić. Jasne, że lepiej pracuje się bez dziecka pod biurkiem, ale to i tak lepsze, niż zostawić je pod opieką byle kogo. Dlatego czasem po firmie kręci się jakiś maluch - nie widziałam, żeby komuś szczególnie to przeszkadzało. Mnie na pewno nie.

Bardzo też mi zależy, by wychowywanie małego dziecka nie opóźniało rozwoju zawodowego jego mamy. W naszej firmie dość często dochodzi do awansów wewnętrznych; wolimy na ogół powierzać bardziej odpowiedzialne obowiązki naszym doświadczonym pracownikom, niż zatrudniać na stanowiska kierownicze ludzi z zewnątrz. I choć to w polskiej praktyce raczej rzadkość, stale się zdarza, że w planie tych wewnętrznych awansów uwzględniamy właśnie młode mamy przebywające na urlopach wychowawczych.

Jestem bardzo dumna z tego, że w mojej firmie kobieta powracająca z urlopu macierzyńskiego może trafić na bardziej odpowiedzialne niż do tej pory stanowisko. Co więcej, na ogół okazuje się, że taka młoda mama radzi sobie na medal z nowymi obowiązkami, mimo że łączy je ze zobowiązaniami wobec małego człowieka. To przyjemna świadomość. Prawdę mówiąc znam sporo diametralnie innych przypadków kobiet, które gdzie indziej wręcz bały się powiedzieć pracodawcy, że spodziewają się dziecka, a po powrocie z urlopu albo trafiały na gorsze stanowiska, albo nawet były pod byle pretekstem zwalniane z pracy. Nigdy nie dopuściłabym do tego, żeby coś podobnego zdarzyło się w mojej firmie.

Może zbyt dobrze pamiętam wściekłego stróża z przedszkola?

















Reklama