W tekście, który dziś publikujemy, Gray przygląda się początkom współczesnej liberalnej ideologii i liberalnej utopii. Jej pierwszym ważnym rzecznikiem była brytyjska premier Margaret Thatcher. Okazała się ona skutecznym reformatorem, ale zaszczepiła zarazem Zachodowi zgubną wiarę w to, że wolnorynkowy liberalizm jest uniwersalnym lekarstwem na wszystkie problemy świata.

Reklama

Tekst jest fragmentem najnowszej książki Graya "Black Mass. Apocalyptic Religion and Death of Utopia" (2007).

p

John Gray

Niespodziewane skutki koniecznych reform

Przekonanie, że na całym świecie zapanuje jeden system polityczny i ekonomiczny, zaczęło kształtować politykę zachodnich rządów w późnych latach 80. Oświeceniowa wiara, że ludzkość zmierza ku uniwersalnej cywilizacji - wiara, która w nieco innej formie stanowiła podstawę reżimów komunistycznych - została tylko wzmocniona przez upadek Związku Sowieckiego. Pogląd, że ludzkość wkracza w nową erę, nie zrodził się w wyższych regionach światowej polityki. Jego źródło stanowiła próba reformy niewydolnego systemu powojennej brytyjskiej gospodarki. Margaret Thatcher nie była rewolucjonistką, a w tym, co wniosła do swego pierwszego rządowego programu, niewiele było poglądów utopijnych. Program ten wyglądał ambitnie, ale zarazem realistycznie i w swoich najważniejszych punktach został zrealizowany. Gdyby więc oceniać ją pod kątem realizacji założonych celów, Thatcher była skutecznym reformatorem - jednym z wielu w długiej brytyjskiej tradycji. Zaczynała rządy tak jak de Gaulle, skupiając się na kwestiach krajowych, ale pod koniec traktowała przeprowadzone w Wielkiej Brytanii reformy jako modelowy program dla całego świata.

Thatcher stała się neoliberałem dopiero pod koniec lat 80., ale źródeł brytyjskiego neoliberalizmu należy szukać w kryzysie gospodarczym poprzedniej dekady. Neoliberalizm to koncepcja powrotu do wartości liberalnych w ich pierwotnej formie, co według neoliberałów wymaga radykalnego ograniczenia roli państwa oraz istnienia nieskrępowanego wolnego rynku. Chociaż neoliberalizm rości sobie pretensje do racjonalności i naukowości, w istocie jest zakorzeniony w teleologicznej interpretacji historii jako procesu zmierzającego do z góry określonego celu. Pod tym względem (jak również pod wieloma innymi) wykazuje bliskie podobieństwo z marksizmem. Tak jak marksiści nie doceniają wpływu wypadków historycznych na powstanie rządów komunistycznych w Rosji, tak neoliberałowie pomijają rolę przypadku w oszałamiającej karierze Margaret Thatcher.

Reklama

Żelazna Dama stanęła na czele rządu za sprawą wielu, dzisiaj w znacznym stopniu zapomnianych osób i zdarzeń. Gdyby konserwatywny premier Edward Heath nie rozpisał nowych wyborów; gdyby ekscentryczny poseł i prawicowy ideolog Keith Joseph nie wygłosił publicznego wykładu, w którym zdawał się popierać politykę eugeniczną zniechęcającą biednych ludzi do rodzenia dzieci i tym samym nie zdyskwalifikował się jako kandydat do przywództwa; gdyby dawny przewodniczący partii Edward du Cann nagle nie wycofał swojej kandydatury; gdyby kampania Thatcher nie została sprawnie wyreżyserowana przez Aireya Neave'a, konesera tajnych operacji, który zginął później z rąk IRA - gdyby dowolna z tych okoliczności wyglądała inaczej, Thatcher najprawdopodobniej nie stanęłaby na czele Partii Konserwatywnej, a później rządu.

Truizmem jest stwierdzenie, że projekty polityczne często przynoszą skutki inne od spodziewanych. W przypadku Thatcher rozbieżność ta była wyjątkowa. Pani premier dążyła do wyplenienia w Wielkiej Brytanii socjalizmu, tak aby - cytując nieprzyjemne hasło, które w latach 80. krążyło w konserwatywnych kręgach - "laburzyści już nigdy nie rządzili". Tymczasem doprowadziła partię konserwatywną na krawędź upadku i zniszczyła konserwatyzm jako projekt polityczny w Wielkiej Brytanii. W miarę jak poddawała zasadom rynkowym kolejne obszary brytyjskiego życia, aby "zmniejszyć państwowego molocha", państwo stawało się coraz silniejsze. Tak jak budowa wolnego rynku we wczesnej epoce wiktoriańskiej wymagała ogromnych ingerencji państwa, tak samo częściowe przywrócenie tego modelu pod koniec XX wieku dokonało się za sprawą intensywnych działań aparatu państwowego. Wiktoriański leseferyzm stworzono za pomocą pakietu ustaw, które przewidywały podział gromadzkiej ziemi, tworząc własność prywatną tam, gdzie jej wcześniej nie było. Proces ten wymagał zastosowania przymusu państwowego na masową skalę. Tego rodzaju zmiany mógł przeprowadzić tylko silnie scentralizowany rząd. To samo dotyczyło programu Thatcher. Nieuchronnym wynikiem próby narzucenia nowej wersji wolnego rynku był gigantyczny wzrost ingerencji państwa.

Ceną za sukces Thatcher było ukształtowanie się społeczeństwa pod wieloma względami diametralnie odmiennego od tego, którego pragnęła. Cel liberalizacji gospodarki był osiągalny i został w wymiernym stopniu zrealizowany, ale przekonanie pani premier, że potrafi wyzwolić rynek z pęt socjalizmu, a jednocześnie zmniejszyć rolę państwa, było utopijne, podobnie jak plan przywrócenia mieszczańskich wartości. Utopia to próba budowy niemożliwego modelu społeczeństwa, ale nie musi być to model, który nigdy nie istniał. W wywiadzie telewizyjnym ze stycznia 1983 roku Thatcher wyraziła swój szacunek dla wartości wiktoriańskich i przekonanie, że można je ożywić. W rzeczywistości kraj z nostalgicznych marzeń pani premier bardziej przypominał Wielką Brytanię z połowy XX wieku, ale wyobrażenie, że spuszczone z uwięzi siły rynkowe pozwolą wskrzesić tę utraconą idyllę, zawierało w sobie pewien uderzający paradoks. Brytyjski konserwatyzm w latach 50. był produktem ubocznym laburzystowskiego kolektywizmu. Niszcząc kolektywizm, Thatcher burzyła więc fundamenty kraju, do którego pragnęła powrócić. Kraj ten dogorywał, kiedy zdobyła władzę w 1979 roku, i zupełnie zniknął z ludzkiej pamięci, zanim odeszła w roku 1990. Usiłując ożywić przeszłość, starła z powierzchni ziemi jej ostatnie ślady.

Thatcher propagowała indywidualistyczny etos osobistej odpowiedzialności, ale w modelu społeczeństwa potrzebnym do obsługi wolnego rynku staroświeckie cnoty oszczędności i planowania przyszłości już nie popłacają. Do dynamicznego kapitalizmu późnej doby dobrze pasuje spontaniczny styl życia. Chroniczne zadłużenie okazuje się przejawem roztropności, a gotowość do podejmowania ryzyka przynosi większe korzyści niż rzetelne wykonywanie swego fachu. Chociaż wcześniejsze pokolenie socjologów przewidywało, że rozwój kapitalizmu będzie sprzyjać "embourgeoisement" - rozlewaniu się etosu mieszczańskiego na całe społeczeństwo - mieliśmy do czynienia z przeciwstawnym procesem. Większość ludności należy dziś do nowego proletariatu, ma wysoki poziom dochodów, ale niestabilną karierę zawodową. Do rozpadu społeczeństwa mieszczańskiego doszło nie w wyniku zniesienia kapitalizmu, lecz w wyniku jego liberalizacji.

Program rządu Thatcher za pierwszej kadencji zawierał niewiele elementów typowych dla neoliberalnej ortodoksji. W manifeście wyborczym z kwietnia 1979 roku nie pada termin prywatyzacja, który wszedł do użytku dopiero w latach 80. Do sprzedaży przewidziano jedno państwowe przedsiębiorstwo spedycyjne i zapowiedziano wprowadzenie możliwości wykupu mieszkań komunalnych, ale nie było mowy o urynkowieniu usług publicznych. Padły obietnice ograniczenia przywilejów związków zawodowych, ale towarzyszyła temu deklaracja, że pensje w sferze budżetowej będą konsultowane ze związkami. W świetle późniejszej polityki Thatcher uderza fakt, że w manifeście pochwalono niemiecki system ustalania płac. Jak na nieuznającą kompromisu Żelazną Damę był to dokument nader umiarkowany. A przecież posunięcia Thatcher już w trakcie pierwszej kadencji doprowadziły do pogrzebania powojennej ugody społecznej, a wraz z nią brytyjskiej socjaldemokracji.

Polityka kolejnych powojennych rządów brytyjskich oparta była na przekonaniu, że wysoki deficyt budżetowy i luźna polityka monetarna sprzyjają trwałemu wzrostowi gospodarczemu. Można się zastanawiać, czy John Maynard Keynes poparłby taką kombinację polityki fiskalnej i monetarnej, ale całe pokolenie polityków, urzędników i ekonomistów uważało ten "keynesowski" pakiet za niezawodną receptę na wzrost gospodarczy. Tymczasem w latach 70. zamiast PKB rosło bezrobocie i inflacja, a przemysł uginał się pod ciężarem wyniszczających sporów płacowych. Wielka Brytania zaczęła upodabniać się do Argentyny. Priorytetem pani Thatcher była zmiana systemu kolektywnych negocjacji płac, jaki obowiązywał w wielu gałęziach brytyjskiego przemysłu. Oznaczało to konfrontację ze związkami zawodowymi. Po strajku górników z lat 1984 - 1985 ich siła została złamana. Brytyjski korporatyzm - w postaci triumwiratu złożonego z rządu, związków i pracodawców - przestał istnieć. Od tej pory gospodarka miała rosnąć na nowych zasadach niskiej inflacji i elastycznego rynku pracy. Społeczne koszta wprowadzenia tych zasad były wysokie, przez pewien czas bezrobocie i nierówności majątkowe szybko rosły, ale w kategoriach politycznych Thatcher odniosła sukces. Skuteczne rozbicie powojennego konsensusu nie zaspokoiło jednak jej ambicji. Podążyła tropem de Gaulle'a. Irracjonalna skrajność jej polityki europejskiej skłoniła Geoffreya Howe'a do rezygnacji z funkcji wicepremiera, a Michaela Heseltine'a do ubiegania się o przewodnictwo partii. Proeuropejskość Heseltine'a sprawiła, że frakcja thatcherowska ze wszystkich sił starała się zablokować mu drogę do sukcesu, co zaowocowało wyborem Johna Majora. Z kolei Majorowi tak bardzo zależało na poprawie stosunków z europejskimi partnerami Wielkiej Brytanii, że za wcześnie podjął decyzję o przystąpieniu do Mechanizmu Kursów Walutowych - co odbiło się rykoszetem w "czarną środę" we wrześniu 1992 roku. Rząd Majora nie podniósł się już po tym ciosie, wśród torysów wybuchła wojna domowa o Europę, a Partia Konserwatywna stała się anarchicznym tworem, w którym każdy ciągnął w swoją stronę.

Choć był to tylko epizod w mikrokosmosie brytyjskiej polityki, rozkład konserwatyzmu, do którego doprowadziła thatcherowska polityka, wpisywał się w szerszą tendencję. Wdrożenie programu neoliberalnego w wielu krajach spotkało się z kontrakcją. W postkomunistycznej Polsce i na Węgrzech po triumfie nowej prawicy przyszedł renesans starej prawicy, która krytykowała wynaturzenia wolnego rynku, a przy okazji ożywiła niektóre z najgorszych demonów przeszłości. W wielu krajach postkomunistycznej Europy powróciły integralny nacjonalizm i stara trucizna antysemityzmu. W Europie Zachodniej prawica przeszła proces modernizacji, dzięki czemu stała się pierwszoplanowym uczestnikiem demokratycznego życia politycznego. Tylko nieliczne partie skrajnie prawicowe wciąż głoszą międzywojenne hasła protekcjonistyczne. W północnych Włoszech i Szwajcarii opowiadają się za opartą na rozwiniętych technologiach gospodarką funkcjonującą w globalnym systemie wolnego handlu, lecz odgrodzoną od rozmaitych bezeceństw zakazem imigracji. Kładąc akcent na imigrację, skrajna prawica wyzyskuje frustracje ofiar globalizacji w bogatych krajach - robotników niewykwalifikowanych i menedżerów średniego szczebla, których pracę można taniej kupować w gospodarkach wschodzących. Identyfikując się z tymi grupami społecznymi, radykalna prawica zdołała wpłynąć na kształt polityki wielu krajów, nawet tam - np. we Francji i Austrii - gdzie jej poparcie wyborcze maleje. W krajach pozbawionych tradycji skrajnie prawicowej polityki rozwinęły się nowe formy populizmu. W Holandii eks-marksistowski polityk Pim Fortuyn, zamordowany przez niepoczytalnego działacza ruchu obrony zwierząt, łączył liberalizm obyczajowy z ksenofobiczną wrogością do imigrantów (zwłaszcza muzułmanów). W Ameryce prawica podzieliła się na dwa obozy: neokonserwatywnych ideologów i paleokonserwatywnych izolacjonistów. Różnorodność tych nurtów pokazuje, że konserwatyzm przestał być spójnym projektem politycznym. Potrzebne mu więzi z przeszłością zostały przecięte. Wszelkie próby ich odbudowy muszą być atawistyczne, a kiedy partie konserwatywne oprą się pokusie reakcyjności, wpadają w koleiny postępowego programu, który łatwo wyradza się w utopię.

Losy Thatcher dobrze ilustrują to zjawisko. Nigdy nie podzielała ona przekonania, że upadek komunizmu zwiastuje erę pokoju i wykpiła tezę Fukuyamy o końcu historii. A przecież w 1989 roku była już wyznawczynią ogłoszonego później przez Fukuyamę poglądu, że na całym świecie powinien obowiązywać jeden model ustrojowy. Uważając, że współczesna Ameryka ucieleśnia cnoty dawnej Wielkiej Brytanii, wmówiła sobie, że USA mogą się stać pod koniec XX wieku tym, czym jej zdaniem była Wielka Brytania pod koniec poprzedniego stulecia - gwarantem ogólnoświatowego postępu. Dla Thatcher tak samo jak dla Fukuyamy oznaczało to, że we wszystkich krajach można powielić jakąś wersję amerykańskiego "demokratycznego kapitalizmu". Po części wynikało to z pychy - megalomania to choroba zawodowa przywódców, którzy osiągnęli sukces mimo wielkich przeciwności - ale również odzwierciedlało poglądy pani premier. Thatcher zawsze stanowczo wierzyła w postęp ludzkości i jeśli w ogóle wyznawała jakąś filozofię dziejów, to była ona wigowska, a nie torysowska. XVIII-wieczni wigowie uważali angielską wolność za efekt opatrznościowego planu. David Hume wyśmiał ten pogląd w swojej "History of England", gdzie pokazał zasadniczą rolę przypadkowych wydarzeń. Tego rodzaju sceptyczna mentalność była obca pani premier. Program reform, który wdrożyła jako lekarstwo na specyficznie brytyjską chorobę, z czasem uznała za uniwersalne panaceum. Zanim eksmitowano ją z Downing Street luźny zestaw poglądów i przekonań, z którym rozpoczynała swoją karierę polityczną, przybrał postać zamkniętego systemu.

Neoliberalny światopogląd, który Thatcher przyjęła pod koniec lat 80., był ideologicznym sukcesorem marksizmu. Ideologiczne myślenie ma skłonność do przykrawania wszystkiego według jednego szablonu i tak też się stało w końcówce lat 80., kiedy koniec zimnej wojny przysporzył neoliberalnym ideom popularności. Pod przewodem Thatcher zachodnie rządy mówiły krajom dawnego bloku sowieckiego, że jeśli chcą być bogate, muszą zaimportować wolny rynek. Koncepcja, że jeden program musi przynieść te same dobroczynne skutki we wszystkich wysoce zróżnicowanych krajach dawnego bloku komunistycznego, była absurdalna, ale harmonizowała z filozofią Międzynarodowego Funduszu Walutowego, za sprawą której narzucono identyczną politykę tak różnym od siebie krajom jak Indonezja, Nigeria i Peru.

Neoliberalizm obejmuje kilka szkół myślenia, które łączy jednak ze sobą parę zasadniczych przekonań. Neoliberałowie wyznają pogląd, że najważniejszym warunkiem wolności jednostki jest wolny rynek. Kompetencje państwa należy zdecydowanie zmniejszyć. Demokracja jest dobra, ale trzeba jej narzucić pewne ograniczenia dla ochrony swobód rynkowych. Wolny rynek jest najwydajniejszym ustrojem gospodarczym i dlatego spontanicznie się rozwija we wszystkich regionach świata. Wolny rynek to nie tylko najefektywniejszy, ale również najbardziej sprzyjający pokojowi sposób organizacji gospodarki. Jego ekspansja redukuje źródła konfliktu między ludźmi. W warunkach globalnego wolnego rynku zniknie wojna i tyrania. Ludzkość osiągnie bezprecedensowe wyżyny rozwoju. Friedrich von Hayek, Milton Friedman i cała rzesza pomniejszych myślicieli z niewielkimi odchyleniami głosiła wszystkie powyższe poglądy. Wszyscy wyznawali XX-wieczną oświeceniową ideologię, której zasadnicze tezy, chociaż przedstawiane jako wynik dociekań naukowych, są zakorzenione w wierze religijnej. Pragnęli odzyskać czystość liberalizmu z czasów, zanim został skażony kolektywistycznym myśleniem, i jak wszyscy fundamentaliści stworzyli karykaturę tradycji, którą pragnęli wskrzesić. Neoliberalizm był powstałą pod koniec XX wieku parodią klasycznej ekonomii politycznej. Klasyczni ekonomiści z końca XVIII wieku uważali, że wszystkie społeczeństwa przechodzą przez określone stadia rozwoju prowadzące do jednego stanu - handlowej cywilizacji opartej na wymianie rynkowej - lecz doskonale zdawali sobie sprawę z niedoskonałości społeczeństw rynkowych. Pozbawieni tej świadomości neoliberałowie zrobili z klasycznej ekonomii utopijną ideologię.

Klasyczni ekonomiści mieli poważne wątpliwości co do społeczeństwa handlowego, które kształtowało się wokół nich. Dla Adama Smitha było ono najlepszą z możliwych, ale dalece niedoskonałą formą zrzeszania się ludzi. Smith był pod wrażeniem produktywności wolnego rynku, ale obawiał się związanych z nim zagrożeń moralnych. Robotnicy nie musieli być dobrze wykształceni, aby wykonywać proste, powtarzalne czynności, których od nich wymagano w fabrykach powstających w północnej Anglii, a zamieszkane przez anonimowy tłum miasta, które wyrastały wokół fabryk, nie sprzyjały cnotliwości. Na dłuższą metę stwarzało to poważne zagrożenia. Obawy Smitha odzwierciedlały niepokoje wcześniejszych myślicieli nurtu republikańskiego i zainspirowały późniejszych krytyków kapitalizmu. W odróżnieniu od neoliberałów z końca XX wieku Smith miał sceptyczny stosunek do projektów reform rynkowych. Powstanie społeczeństwa handlowego uważał za dzieło opatrzności bożej. Koncepcja "niewidzialnej ręki" - systemu ukrytych mechanizmów adaptacyjnych, dzięki któremu niezliczone transakcje rynkowe przynoszą wszystkim pożytek - była ujęta w kategoriach niedwuznacznie teistycznych. Niewidzialną ręką był Bóg działający za pośrednictwem ludzkich uczuć, natomiast rozum człowieka odgrywał w tym procesie niewielką rolę. Rynek powstał nie dlatego, że ludzie rozumieli płynące z niego korzyści, lecz jako produkt uboczny instynktów, które zaszczepił w nich Bóg. Podobnie jak inni myśliciele szkockiego oświecenia Smith rozumiał, że ludzkim zachowaniem w znacznie większym stopniu niż rozum rządzą emocje i konwenanse i nie ufał intelektowi lekceważącemu uczucia. Amerykański badacz myśli ekonomicznej Jacob Viner tak streszcza stanowisko Smitha: "Uczucia są człowiekowi wrodzone, to znaczy wyposaża w nie człowieka opatrzność. W normalnych warunkach uczucia są nieomylne. To rozum jest omylny. Najwyżej pod względem omylności lokuje się spekulatywny rozum filozofa moralności lub ewentualnie prawodawcy. Człowiek ma skłonność do przypisywania rozumowi tego, co w rzeczywistości jest mądrością Stworzyciela Natury znajdującą odzwierciedlenie w uczuciach".

U podstaw głoszonego przez Smitha naturalnego systemu wolności legła pewna koncepcja opatrzności, a klasyczna myśl liberalna jako całość opiera się na przekonaniach religijnych. Dopiero w połowie XIX wieku liberalizm zaczął być łączony z myślą laicką. Od tego czasu podejmowano wiele prób oderwania go od korzeni, ale w gruncie rzeczy liberalizm pozostaje odroślą chrześcijaństwa. Na początku XIX wieku główny argument za wolnym handlem głosił, że cła krzyżują boże plany. Wedle najbardziej rozpowszechnionej formuły Bóg porozrzucał zasoby po całym świecie, aby oddalone od siebie ludy nawiązały ze sobą stosunki handlowe i dzięki temu rozpoznały w sobie braci. Wolny rynek był drogą do powszechnego braterstwa pod rządami prawa bożego. W latach 40. Richard Cobden przeprowadził skuteczną kampanię przeciwko protekcjonistycznym brytyjskim ustawom zbożowym pod hasłem "Wolny handel jest międzynarodowym prawem bożym". Nie traktował tego jako metafory, lecz jako dosłowną prawdę. Późniejsi ekonomiści próbowali przełożyć argumenty za powszechną wolnością handlu na świeckie kategorie wzajemnych korzyści, ale z reguły bez większego powodzenia. Powstały w wyniku tego system myślowy jest zdecydowanie bardziej dogmatyczny niż ekonomia polityczna Smitha oparta na wierze religijnej. Wolny rynek stał się religią dopiero z chwilą, gdy zanegowano jego religijne fundamenty.

Idea, że wolny rynek jest systemem ugruntowanym naukowo, stanowi trzon myśli Herberta Spencera (1820 - 1903). Spencer był najbardziej wpływowym głosicielem darwinizmu społecznego, systemu idei, który tak naprawdę bardzo niewiele zawdzięcza Charlesowi Darwinowi - to Spencer, a nie Darwin wymyślił bowiem pojęcie "przetrwania najlepiej przystosowanych". Według Spencera społeczeństwo ewoluuje, a punkt docelowy tej ewolucji może być tylko jeden: wolny rynek lub też - jak to nazywał w ślad za Comte'em - industrializm. Społeczeństwa "przemysłowe" rywalizują ze społeczeństwami "wojującymi" - reżimami socjalistycznymi i nacjonalistycznymi - które próbują budować gospodarkę nakazową. Spencer nie miał wątpliwości, że wolny rynek zwycięży, ale nie podał żadnego mechanizmu, który miałby do tego doprowadzić. Ta powściągliwość nie zaskakuje. Nawet jeśli społeczeństwa rynkowe produkują wydajniej niż inne, nie znaczy to, że model ten zostanie wszędzie przyjęty.

Przez większość życia Spencer umiał sobie wmówić, że historia podąża wyznaczonymi przez niego torami. W obliczu zawrotnej kariery imperializmu i protekcjonizmu pod koniec XIX wieku wpadł w rozpacz. Niektórzy jego uczniowie nie byli tacy wrażliwi. Sidney i Beatrice Webb podzielali pogląd Spencera, że bardziej efektywne systemy gospodarcze muszą wygrać z mniej efektywnymi. Tak jak on nie mogli nie zauważyć, że leseferyzm jest w odwrocie, ale wyciągnęli z tego wniosek, że sowiecki kolektywizm jest bardziej efektywny niż zachodni kapitalizm. Poparcie przez Webbów stalinizmu ilustruje pewną usterkę większości ewolucyjnych teorii społeczeństwa. Prawie wszyscy ich wyznawcy uważają, że ewolucja społeczna wiedzie ku jednemu rodzajowi społeczeństwa, ale historia - tak samo jak dobór naturalny - nie biegnie w jednym ogólnym kierunku, nie zmierza w stronę z góry określonego stanu końcowego. W praktyce społeczni ewolucjoniści stawiają na bieżące trendy. Czyni to z nich wyznawców zasady "kto ma władzę, ten ma słuszność".

Friedrich von Hayek, najbardziej wpływowy ideolog neoliberalizmu, był zagorzałym przeciwnikiem scjentyzmu - stosowania metod nauk przyrodniczych do spraw ludzkich - ale jego obrona wolnego rynku sama wpisywała się w nurt scjentystyczny. Zasadniczy argument Hayeka brzmiał, że planiści nigdy nie będą posiadali dostatecznych informacji, by efektywnie zorganizować życie gospodarcze. Podobnie jak filozof nauki Michael Polanyi, autor "Drogi do zniewolenia", dowodził, że wiedza społeczeństwa jest zawarta przede wszystkim w praktyce. Problem ten rozwiązuje mechanizm cenowy będący odbiciem rozproszonych informacji, które w całości dla nikogo nie są dostępne. Hayek nie dostrzegał zawartych w wolnym rynku mechanizmów zniekształcających informacje i przesadził stwierdzając, że centralne planowanie w gospodarce jest niemożliwe - na przykład brytyjska gospodarka nakazowa całkiem nieźle funkcjonowała podczas II wojny światowej. Zidentyfikował jednak niemożliwą do pokonania przeszkodę dla tego rodzaju gospodarki planowej, za którą opowiadał się Marks i którą usiłowano zbudować w państwach bloku sowieckiego, w maoistycznych Chinach, na Kubie i w innych krajach komunistycznych. Nawet jeśli udało się osiągnąć niektóre cele planistów - np. w niektórych sektorach sowieckiego kompleksu wojskowo-przemysłowego - to stało się tak kosztem gigantycznego marnotrawstwa. W czasach, kiedy większość ekonomistów nie miała wątpliwości, że gospodarka centralnie planowana pozwoli osiągnąć podobny poziom zamożności jak w systemach rynkowych, Hayek pokazał, że jest ona skazana na mniejszą wydajność. Słuszność tych przepowiedni potwierdziła się w całej pełni dopiero po upadku gospodarek planowych i austriacki ekonomista zostanie zapamiętany właśnie jako proroczy krytyk socjalizmu państwowego.

Niestety, Hayek był najbardziej słuchany jako teoretyk wolnego rynku. Jego wpływ na najważniejszych polityków był niewielki, ale autor "Konstytucji wolności" współkształtował pewien szkodliwy sposób myślenia: naświetlając irracjonalność centralnego planowania, przeoczył irracjonalność procesów rynkowych. Rynki podlegają cyklom koniunkturalnym i okresowo się załamują. Keynes i inni dowodzili, że wielki kryzys wynikł z błędnego przekonania o samoregulacyjnym charakterze wolnego rynku. Osiągnięciem Hayeka było pokazanie, że efektywna gospodarka planowa jest utopią. Nie zauważył, że to samo dotyczy samoregulującego się rynku.

Błędność przekonania Hayeka, że wolny rynek rozwija się spontanicznie, ujawniła się w Rosji epoki Jelcyna. Rządy zachodnie uważały, że po rozmontowaniu gospodarki planowej automatycznie powstanie gospodarka rynkowa. I rzeczywiście powstała, ale zdominowana przez zorganizowaną przestępczość. Za Putina rosyjski anarchokapitalizm został zastąpiony przez inny system (wciąż mocno spleciony z przestępczością, ale bardziej uporządkowany i z silniejszym mandatem społecznym), który jest efektywniejszy od centralnego planowania, ale bardzo odległy od wolnego rynku. Zdając się na procesy rynkowe, uzyskano nowy typ gospodarki nakazowej.

Hayek i Comte uważali historię za ulicę jednokierunkową i pod tym względem zgadzali się ze Spencerem i Marksem. Wszyscy ci myśliciele nie doceniali niespożytej siły nacjonalizmu i religii, która w połączeniu z rozwojem techniki zrodziła szeroką gamę systemów gospodarczych i politycznych. Niektóre z nich okazały się zbyt represyjne i nieefektywne, aby przeżyć - np. centralne planowanie w stylu sowieckim czy reżim talibów w Afganistanie - ale na początku XXI wieku widzimy na świecie wiele typów ustrojów. Chiny zdecydowały się na połączenie nacjonalizmu i kapitalizmu państwowego, Iran na rodzaj teokracji ludowej, Ameryka na wolny rynek z domieszką protekcjonizmu i nepotyzmu, Rosja na ultranowoczesną wersję autorytaryzmu, Europa na połączenie socjaldemokracji z neoliberalną integracją gospodarczą itd. Żaden z tych systemów nie jest raz na zawsze ustalony, wszystkie wchodzą ze sobą w interakcje i nieustannie się zmieniają. Ich rozwój przebiega jednak w różnych kierunkach i nie ma powodu spodziewać się wielkiej konwergencji.

Poglądy Hayeka na wolny rynek pod wieloma względami przypominają spojrzenie Marksa. Podobnie jak ten ostatni Hayek uważał leseferystyczny wolny rynek nie tylko za najbardziej efektywny system gospodarczy, jaki kiedykolwiek istniał, ale również za najbardziej rewolucyjny. Kiedy już zaistnieje, kapitalizm musi się rozprzestrzeniać i jeśli nie zatrzyma go jakaś katastrofa, musi ogarnąć cały świat. W odróżnieniu od Hayeka Marks rozumiał jednak, że postępy kapitalizmu zmiotą mieszczański model życia. Hayek uważał, że społeczeństwa rynkowe są oparte na tradycji: "Chociaż może to zakrawać na paradoks, przypuszczalnie słuszna jest teza, że aby wolne społeczeństwo skutecznie funkcjonowało, musi być społeczeństwem w dużym stopniu rządzonym przez tradycję". Nie dostrzegał, że wolny rynek niszczy mieszczańskie tradycje, które dawniej stanowiły fundamenty kapitalizmu.

© John Gray

przeł. Tomasz Bieroń

p

*John Gray, ur. 1948, filozof, publicysta, profesor w London School of Economics. Jest uczniem największych brytyjskich myślicieli politycznych XX wieku: Isaiaha Berlina i Michaela Oakeshotta. Jeden z najbardziej przenikliwych teoretyków i zarazem krytyków współczesnego liberalizmu. Krytykę liberalnej ideologii zawarł m.in. w książkach "Post-liberalism" (1993) oraz "Enlightenment's Wake" (1995). Oprócz tego wydał m. in.: "Heresies. On Progress and Other Illusions" (2004) oraz ostatnio "Black Mass. Apocalyptic Religion and Death of Utopia" (2007). W Polsce ukazały się m. in.: wybór esejów "Dwie twarze liberalizmu" (2001) oraz "Al-Kaida i korzenie nowoczesności" (2006). Teksty Graya wielokrotnie publikowaliśmy w "Europie" - ostatnio w nrze 169 z 30 czerwca br. ukazał się jego głos w ankiecie "Po szczycie UE. Czy Polacy grają fair?".