Każdego dnia setki młodych ludzi w Polsce zmagają się z architekturą miast. Poręcze, murki, klomby, schody, samochody to dla nich przeszkody, które należy przeskoczyć, nigdy obejść. Na tym polega właśnie le parkour - dyscyplina sportu, która kilka lat temu przywędrowała do nas z Francji.
"Parkour to zupełnie inne spojrzenie na miasto. Wychodzę na ulice i widzę gąszcz przeszkód do pokonania. Żeby to zrobić, muszę ćwiczyć nie tylko ciało, ale też umysł. Bo miasto trzeba ogarnąć rozumem" - tłumaczy Łukasz Strzelczyk z Łodzi.
Właśnie w Łodzi studenci zafascynowani tym sportem wymyślili projekt "Parkour - poczuj miasto". Do Łodzi będą przyjeżdżać najbardziej doświadczeni traceurzy i szkolić młodych adeptów sztuki przemierzania miasta. Pieniądze na realizację projektu dała Unia Europejska. Ruszy już od września.
"Młodzi będą mieli okazję ćwiczyć w bezpiecznych warunkach, na materacach. Nauczymy ich cieszyć się z uprawiania parkour, bez niebezpieczeństwa zrobienia sobie krzywdy" - mówi Malwina Wadas, która przygotowywała projekt.
Gdyby centrum powstało wcześniej, być może nie doszłoby do tragedii, która kilka tygodni temu rozegrała się w Lublinie. Grzegorz, znany w środowisku traceurów jako "Żelek", trenował w piaskownicy sztuczki akrobatyczne. Wbiegł na murek, wybił się do góry, wykonał salto i upadł. Kolegom powiedział z grymasem bólu na twarzy, żeby go zostawili.
"Nikt nie wiedział, jak mu pomóc, czekaliśmy, aż przyjedzie karetka" - opowiadają koledzy "Żelka". Nastolatek stracił przytomność. Ze złamanym kręgosłupem trafił do szpitala. Lekarze przez miesiąc walczyli o jego życie. Bezskutecznie.
Śmierć Grzegorza podzieliła środowisko traceurów. Dla niektórych chłopak stał się już bohaterem. W internecie krąży filmik z jego wyczynami. Obejrzało go już ponad 15 tysięcy internautów. Opłakują "Żelka", ale przyznają, że z uprawiania parkour nie zrezygnują. "Ta dyscyplina polega właśnie na tym, aby przełamywać strach i przekraczać granice. Trenujemy po to, żeby poczuć smak ryzyka. Jeśli komuś coś się stanie, to pech" - mówią beztrosko.
Dla innych śmierć szesnastolatka to przestroga. "Nie jest bohaterem ten, co zginie, tylko ten, co potrafi wykonywać triki zapierające dech w piersiach, a nic sobie nie zrobi" - mówi Patryk z Kalisza, od czterech lat trenujący parkour. "Ten sport to poznanie możliwości własnego ciała. Ale parkour musisz mieć w głowie. Triki musisz dobrze wyćwiczyć, zanim zaczniesz je wykonywać w mieście" - dodaje.
"Czytałem, w jaki sposób doszło do wypadku w Lublinie. Chłopak trenował akrobatykę w piaskownicy. Nie chcę go oczerniać po śmierci, ale to, co zrobił, było nieodpowiedzialne. Przeliczył swoje możliwości" - krytykuje Łukasz Strzelczyk z Łodzi.
Lekarze nie owijają w bawełnę. Parkour to głupota. "Takich pacjentów wciąż nam przybywa i obawiam się, że będzie ich coraz więcej. Wypadki często wynikają z presji, jaką wytwarza grupa. Młody człowiek nie chce czuć się gorszy od innych. Ambicja dodaje mu odwagi. Chcąc zaimponować otoczeniu, przecenia swoje możliwości i podejmuje karkołomne wyzywania. Taki sport nie jest już niewinną zabawą, staje się niebezpiecznym zjawiskiem" - mówi prof. Jerzy Osemlak, szef Chirurgii i Traumatologii Kliniki Dziecięcej w Lublinie. Traceurzy na takie głosy mają jedną, krótką odpowiedź: "Wypadki zdarzają się w każdym sporcie".
Psycholog: Parkour jest jak rosyjska ruletka
Maciej Stańczyk: W Lublinie szesnastolatek złamał sobie kręgosłup podczas wykonywania salta w piaskownicy. Jego śmierć jednak nie przeraża innych fanów parkour. Dlaczego?
Czesław Michalczyk: Na tym polega wartość tego sportu. Ma dostarczyć adrenaliny. Młodzi ludzie uprawiający parkour świadomie igrają ze swoim zdrowiem, a nawet ze śmiercią. To jak rosyjska ruletka. A niebezpieczeństwo pociąga. Młodzi chcą czuć ten dreszczyk emocji.
Ale w Łodzi powstaje właśnie centrum treningowe dla traceurów. Ma zapewnić ćwiczenia w bezpiecznych warunkach.
Parkour nie da się zamknąć w rezerwacie. Kiedy przeniesie się do sal gimnastycznych, przestanie pociągać. Młodzi ludzie znajdą sobie inny niebezpieczny sport. Jest jeszcze druga strona medalu. Ćwiczenia na sali sprawią, że zawodnicy będą czuli się pewniej. Wyjdą więc w miasto i będą wykonywać jeszcze bardziej niebezpieczne tricki.
Skąd ta moda na ekstremalne sporty i adrenalinę, która im towarzyszy?
Żyjemy w szybkich czasach, w których emocjonalna stymulacja musi być coraz większa. Stąd coraz brutalniejsze filmy, gry komputerowe i sporty. Ludzie nakręcają się, potrzebują adrenaliny. Zresztą zawsze dzielili się na tych, co spędzają wieczory przy kominku, i takich, co zdobywają górskie szczyty. Parkour jest takim górskim szczytem.
Czesław Michalczyk, psycholog i psychoterapeuta z Łodzi