300 tysięcy złotych - takiego zadośćuczynienia za niesłuszny wyrok i uwięzienie domaga się od Skarbu Państwa Tomasz Kułaczewski. 30-letni dziś, upośledzony umysłowo mężczyzna, spędził za kratami niemal 4 lata za zabójstwo 10-letniego chłopca. Zabójstwo, z którym nie miał nic wspólnego.

Reklama

Tomasz Kułaczewski trafił za kraty w 2002 r. Był podejrzany o zabójstwo Marcina Skotarka z Lisewa Malborskiego. Wprawdzie na sali sądowej odwoływał i zmieniał zeznania złożone w czasie przesłuchań, ale nie przekonał sędziów o swej niewinności. Został skazany na 15 lat.

"Powiedziałem, że to ja zabiłem, bo policjanci obiecali mi mundur moro" - mówił potem chłopak. "Poza tym straszyli mnie biciem, byłem głodny i nie miałem moich lekarstw" - dodaje. Odsiadkę zaczął w zakładzie karnym w Starogardzie Gdańskim.

Wątpliwości pojawiły się trzy lata później. Pod Pruszczem Gdańskim zatrzymano Piotra T., podejrzanego o zabójstwo innego dziecka. Ten, przyciśnięty do muru, w krzyżowym ogniu pytań nieoczekiwanie przyznał się też do innej zbrodni - tej przypisywanej Kułaczewskiemu. Podał zaskoczonym policjantom szczegóły, które mógł znać tylko moderca.

Reklama

W tym momencie machina wymiaru sprawiedliwości znów ruszyła. Sąd Najwyższy uchylił Kułaczewskiemu wyrok i ten wrócił do domu. Teraz postanowił zawalczyć o sprawiedliwość i 300-tysięczne zadośćuczynienie za krzywdy oraz comiesięczną 300-złotową rentę. Swój blisko czteroletni pobyt w celi wspomina jako jeden wielki koszmar.

"Współwięźniowie bili mnie, kopali, opluwali, zastraszali, często byłem gwałcony" - wyliczał wczoraj przed gdańskim sądem. "Taki jest los dzieciobójców. Kilka razy próbowałem popełnić samobójstwo, ale mnie odratowano. Zgłaszałem psychologom, że tamci mnie krzywdzą, ale kończyło się na przenosinach do innych cel, a potem wszystko zaczynało się od nowa. Kiedy zgłaszałem problemy oddziałowym, nie reagowali. Kiedy się denerwowałem, grozili, że trafię na <salę dźwiękową> i dostanę łomot" - opowiadał.

"Sale dźwiękowe” to według Kułaczewskiego dźwiękoszczelne cele, z których nie słychać krzyku bitych więźniów.
Stan zdrowia mężczyzny pogarszał się w więzieniu także dlatego, że pozbawiono go kontaktu z matką, z którą był bardzo związany. "Nie mogłam zbyt często do niego jeździć, bo jestem bezrobotna" - mówiła w sądzie Małgorzata Kułaczewska. "Rozstałam się z mężem, alkoholikiem. Kiedy syn siedział, nie dostawałam jego renty i zasiłku pielęgnacyjnego. A Tomek był w strasznym stanie. Anemia dawała sobie znać, bo nie brał leków i nie mógł właściwie się odżywiać".

Reklama

Na wniosek reprezentującego powoda mecenasa Piotra Fedrysia, sąd powoła teraz dwóch psychiatrów, którzy ocenią szkody psychiczne, jakich doznał Tomasz Kułaczewski. Z zeznań jego i jego matki wynika na przykład, że do dziś zachowuje się, jakby był w więzieniu: budzi się o 5.20, melduje się na głos, jest wulgarny i agresywny.
Skarb Państwa reprezentuje w tej sprawie prokurator okręgowy z Gdańska Bartłomiej Wiktor.

"Nie ma wątpliwości, że prokuratura na zasadzie ryzyka odpowiada za niesłuszne aresztowania, ale wnioskodawca musi udowodnić, że jego krzywda zasługuje na taką, a nie inną wysokość zadośćuczynienia" - wyjaśniał po wczorajszej rozprawie. "Uważam, że żądane zadośćuczynienie jest za wysokie. W podobnych sprawach sąd w Gdańsku zasądzał na ogół kwoty o połowę mniejsze".

"300 tysięcy złotych to i tak za mało" - odpowiada Tomasz Kułaczewski. "Ale dobrze, jak dostanę choć tyle. Marzę o własnym domu. Jestem bezrobotny, czasem dorobię sobie na jakiejś budowie za 200 - 300 zł miesięcznie".

Kolejna rozprawa 2 października.