Sceptycznie do efektów programu „Rodzina 500 plus” była nastawiona nawet część Polaków. Krótko przed jego startem, w sondażu zrobionym na zlecenie DGP, 12 proc. ankietowanych twierdziło, że pieniądze na wsparcie dzieci w rzeczywistości zostaną wydane na używki. Przed negatywnymi skutkami ostrzegali przeciwnicy programu, jak prof. Magdalena Środa, która mniej więcej rok temu w wywiadzie dla Krytyki Politycznej mówiła, że dodatki „będą trafiały do mężów, na ich potrzeby” i że „te pieniądze będą w większości przepijane”.
Również część zwolenników nie oparła się stereotypom. Przykład to opinia Ministerstwa Sprawiedliwości do projektu ustawy o pomocy w wychowywaniu dzieci. Co prawda autorzy nie pisali wprost o przepijaniu 500 plus, ale wyraźnie zasugerowali, że nie ufają beneficjentom programu, proponując przekazywanie pieniędzy na konta, do których przypisane byłyby specjalne karty płatnicze. Takie, którymi można by płacić tylko za ściśle określone towary.

Wygląda jednak na to, że obawy okazały się mocno przesadzone. Program 500 plus nie pchnął społeczeństwa ku masowemu alkoholizmowi. A przynajmniej na razie nic na to nie wskazuje.

Dane

Reklama
Zacznijmy od twardych danych. Te, którymi możemy się już posłużyć, to wielkość dostaw alkoholu na rynek krajowy w 2016 r. i wpływy od alkoholowej akcyzy. Pierwsze zbiera Główny Urząd Statystyczny. I wynika z nich, że – rzeczywiście – do polskich sklepów trafiło w ubiegłym roku ponad 1,2 mln hektolitrów wódek i likierów. I że to o ponad 6 proc. więcej niż w 2015 r.
– Tylko że większość wzrostu dostaw rynkowych w 2016 r. mieliśmy w I kwartale, czyli wtedy gdy program „Rodzina 500 plus” jeszcze nie działał – mówi Leszek Wiwała, prezes Związku Pracodawców Polski Przemysł Spirytusowy. Faktycznie: od stycznia do marca hurtownie odebrały o 21 proc. więcej wódki niż rok wcześniej. Ale już w trzech kolejnych kwartałach wzrost ten ledwie przekraczał 2 proc. Prezes podaje jeszcze jeden ważny argument: to, że hurtownie odebrały więcej wódki od producentów, nie oznacza wcale, że sklepy detaliczne tyle jej sprzedały. Według informacji od firm z branży owszem, sprzedaż wzrosła, ale dynamika tego wzrostu była o połowę niższa niż dynamika dostaw.
Prezes Wiwała nie ukrywa zresztą, że branża liczyła na nieco więcej. I nie tylko dzięki 500 plus. Producenci zakładali, że przy takim niskim bezrobociu czy wzroście średniej płacy – czyli poprawie sytuacji majątkowej potencjalnych konsumentów – rynek powinien szybciej rosnąć. Rośnie segment markowych alkoholi, ale spada sprzedaż w segmencie najtańszych wódek, tzw. ekonomicznych. – Proces „premiumizacji” zaczął się już dawno. Dynamika wzrostu sprzedaży alkoholi premium jest bardzo duża od wejścia Polski do UE. Efekt jest taki, że rośnie wartość rynku, ale ilościowo konsumpcja jest na podobnym poziomie. Ponadto tych, którzy kupowali na bazarze tani spirytus nieznanego pochodzenia albo sięgali po bimber z rzekomo pewnego źródła, teraz stać na legalną wódkę w sklepie. W oficjalnych statystykach będzie wzrost. Ale konsument będzie pił tyle samo alkoholu co wcześniej. Tyle że jest on legalny – mówi Wiwała.
Informacje o tym, że zmienia się obyczaj w piciu mocnych alkoholi, znajdziemy też w innych źródłach. Na przykład w raporcie firmy doradczej KPMG o rynku dóbr luksusowych. Jego autorzy twierdzą, że nawet w trudnych dla branży latach po ostatniej podwyżce akcyzy ten segment notuje około 5-proc. wzrost. Nawet wzrost wpływów ze spirytusowej akcyzy w 2016 r. Ministerstwo Finansów tłumaczy ożywieniem na rynku, które „może wskazywać na zwiększone zainteresowanie konsumentów droższymi wyrobami spirytusowymi o wyższej zawartości alkoholu”.
Mówiąc krótko: jeśli nawet program „Rodzina 500 plus” miał jakiś wpływ na konsumpcję mocnego alkoholu, to raczej nie zwiększył jej wielkości. Co najwyżej wartość – ale i na to nie ma dowodów, bo drogie alkohole sprzedają się coraz lepiej z roku na rok.
No dobrze, a może dzięki dodatkom na dzieci nie pijemy więcej wódki, ale np. piwa. Albo wina. To ciekawa teza, ale również nie znajduje potwierdzenia w danych GUS. Dostawy wina i miodów pitnych w ubiegłym roku były mniejsze niż rok wcześniej, i to aż o ponad 10 proc. W przypadku piwa mieliśmy niewielki wzrost (poniżej 1 proc.), ale to tylko dzięki II kwartałowi, kiedy sprzedaż wyraźnie się zwiększyła o ponad 8 proc. Przez resztę roku była mniejsza.
Informacje o wielkości dostaw zbierane przez GUS idą w parze z danymi Ministerstwa Finansów o wpływach z akcyzy od lżejszych alkoholi. To specyficzny podatek, pobierany od ilości sprzedanego towaru, a nie od jego ceny. Można na jego podstawie wnioskować, ile danego towaru było w obrocie. W przypadku wina budżet dostał z akcyzy o około 6 proc. mniej niż rok wcześniej. Akcyza piwna dała tylko o 1 proc. więcej. Na obu rynkach nadużycia podatkowe są rzadsze niż w przypadku spirytusu, więc wielkość wpływów akcyzowych nie jest tak zaburzona ujawnianiem się legalnego spożycia jak dla wódki.
Spokojnie do zagadnienia „500 plus a picie alkoholu” podchodzi Krzysztof Brzózka, dyrektor Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych.
– Na razie nie ma jednoznacznych danych, nie jest tak, że trzeba grać larum. Niektóre gminy na podstawie informacji o sprzedaży wartości sprzedanego alkoholu, które zbierają, twierdzą, że znacznie wzrosła ta wartość. Ale są też miejsca, gdzie nie ma takiego wzrostu. Nie mam żadnych informacji, które pokazywałyby gwałtowny wzrost spożycia alkoholu – mówi.

Poszlaki

O tym, że Polacy nie przepili pieniędzy na dzieci, mogą świadczyć – pośrednio – wyniki badań socjologów na temat wpływu programu wsparcia rodzin na ich majętność. Lub, mówiąc bardziej precyzyjnie, na skalę ich ubóstwa. To raczej poszlaki niż dowody i więcej w tym symulacji niż rzeczywistych danych, ale wyniki tych badań napawają dużym optymizmem. Wskazują, że zagrożenie ubóstwem wśród dzieci zmalało, a więc pieniądze z programu są wydawane zgodnie z przeznaczeniem.
Ryszard Szarfenberg, profesor z Instytutu Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego, pod koniec lutego opublikował artykuł, w którym pokazuje, jak duży wpływ na walkę z biedą w rodzinach miało 500 plus. Profesor Szarfenberg zastosował właśnie symulację, czyli używając kilku modeli, obliczył, jak bardzo powinno zmaleć ubóstwo dzieci i całych rodzin dzięki zasiłkom. Wyniki są imponujące. Odsetek dzieci żyjących w skrajnym ubóstwie – czyli na granicy egzystencji – powinien spaść z 11,9 proc. do 0,7 proc. A więc liczba skrajnie biednych dzieci zmniejszyłaby się aż o 94 proc.
Ale jest jeszcze drugi wskaźnik, to tzw. ubóstwo relatywne. Jego granica to połowa średnich wydatków w gospodarstwie domowym. W ubóstwie relatywnym są ci, których nie stać na wydatki w tej wysokości lub wyższe. To – w zależności od źródła – około 23–28 proc. dzieci. I tu, według prof. Szarfenberga, program „Rodzina 500 plus” też dużo zmienia, bo zmniejsza ten odsetek do 13–18 proc.
Czy tak się rzeczywiście stało, będzie można zweryfikować dopiero w raporcie GUS na temat ubóstwa ekonomicznego w Polsce. Urząd opublikuje go 30 czerwca. Profesor Piotr Szukalski z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Łódzkiego mówi, że można być optymistą, patrząc i na wyniki badań socjologów, i na dane statystyczne. Również te z Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej wskazujące, że przypadków wydawania pieniędzy z programu niezgodnie z przeznaczeniem było względnie mało: około tysiąca, czyli 0,03 proc. wszystkich wydanych decyzji o wypłacie świadczeń. Według prof. Szukalskiego to dobrze świadczy o polskich rodzinach.
– Może rzeczywiście jest tak, że ludzie dostając pieniądze na dzieci, kierują się przede wszystkim dobrem dzieci. Chyba nie docenialiśmy poczucia odpowiedzialności rodziców i czegoś, co nazywam egoistycznym altruizmem rodziców. Chodzi o to, że rodzice z tych pieniędzy zaspokajają swoje potrzeby – ale takie, dzięki zaspokojeniu których i dzieciom będzie żyło się lepiej – mówi.

Stereotyp

„Jeśli beż żadnej kontroli damy ludziom do ręki pieniądze, to na pewno je przepiją” – taki argument można zresztą usłyszeć nie tylko w Polsce. Pamiętacie pomysł resortu sprawiedliwości ze specjalnym kontem i osobną kartą płatniczą? Pojawił się nie tylko nad Wisłą. Trzy lata temu takie rozwiązanie zaproponował Iain Duncan Smith, ówczesny minister w rządzie Davida Camerona odpowiedzialny za sprawy społeczne. – Zawsze wierzyłem, że musimy chronić rodziców, którzy wpadli w spiralę długów lub uzależnienia od alkoholu. Co ważniejsze, musimy też chronić ich dzieci – mówił Smith podczas zjazdu Partii Konserwatywnej w 2014 r. Rok później kierowany przez niego resort przeprowadził pilotażowy program w hrabstwie Kent, którego efekty uznano za zachęcające.
Podejrzliwość co do sposobu wydatkowania pieniędzy z zasiłków jest chyba anglosaską cechą, bo w ub.r. dwa pilotażowe programy z kartami socjalnymi przeprowadził również rząd Australii. Szczególnie nieufni względem niezamożnych współobywateli są Amerykanie, u których pomysł dawania ludziom pieniędzy do ręki jest uważany za herezję. To dlatego tamtejsi republikanie tak uwielbiają zwolnienia podatkowe (czego przykładem jest ich najnowsza reforma systemu ubezpieczeń zdrowotnych dla niezamożnych mająca zastąpić Obamacare), a jeśli już coś muszą komuś dać, to tylko na konkretny cel. Stąd bony na żywność (food stamps) – jeden z największych federalnych programów socjalnych, realizowany nieprzerwanie od lat 70. ub. wieku. Jego beneficjenci – w ub.r., bagatela, 44 mln ludzi – od dawna realizują bony za pomocą specjalnych kart, płatniczych właśnie.
Obawy przed pijaną biedotą nie są zresztą ograniczone tylko do krajów rozwiniętych. Naukowcy badający skuteczność transferów pieniężnych w Kenii odnotowali „rozpowszechnione przekonanie, że zasiłki zostaną przeznaczone na alkohol lub inne niekluczowe formy konsumpcji”. Urzędnicy w Nikaragui byli przekonani, że środki z tamtejszego programu transferów pieniężnych Red de Protección Social zostały przepite nawet po jego zamknięciu i pomimo obiecujących wyników. Członkini kierownictwa resortu spraw społecznych stwierdziła, że „mężowie czekali, aż żony powrócą z zasiłkiem, aby zabrać im pieniądze i wydać je na alkohol”.
Tymczasem brakuje jakichkolwiek dowodów na to, że biedni biegną po małpkę do monopola, kiedy tylko dostaną kasę do ręki. Świadczą o tym chociażby badania prowadzone w krajach, których rządy wprowadziły wielkie programy społeczne, jak brazylijska Bolsa Familia, meksykańskie Oportunidades, ekwadorskie Bono de Desarrollo Humano czy peruwiańskie Juntos. Wyniki tych badań są jednak rozproszone w literaturze naukowej, więc w celu uzyskania ostatecznej odpowiedzi na pytanie, czy biedni przepijają zasiłki, zostały one zgromadzone i przeanalizowane przez dwójkę ekonomistów: Davida Evansa z Banku Światowego oraz Annę Popovą z Uniwersytetu Stanfordzkiego.
Łącznie autorzy wzięli na warsztat 19 artykułów naukowych powstałych na podstawie badań przeprowadzonych w 10 krajach i zawierających 44 różne analizy tego, na co przeznaczane są pieniądze z zasiłków. Okazało się, że w 82 proc. przypadków środki te nie powodowały wzrostu wydatków na alkohol lub tytoń; w przypadku pozostałych wydatki wzrosły, ale na tyle nieznacznie, że efekt ten został uznany za statystycznie nieznaczący. Co więcej, wniosek ten jest prawdziwy bez względu na to, w jakiej części świata zostało przeprowadzone badanie – Ameryce Łacińskiej, Azji czy Afryce, a także zarówno w odniesieniu do zasiłków przyznawanych bezwarunkowo, jak i warunkowo (na konkretny cel lub po spełnieniu pewnych kryteriów). „Dowody wskazują, że transfery pieniężne nie są w znaczącym stopniu przeznaczane na alkohol czy tytoń” – brzmi konkluzja autorów.

Dowodów brak

Można powiedzieć, że Polska to nie jest Malawi, a warunkiem otrzymania środków z programu „Rodzina 500 plus” nie jest sytuacja materialna, ale posiadanie dzieci. Jeśli chcemy pokazać dowody z literatury światowej poświadczające, że zasiłki na dzieci nie są wydawane na alkohol, musimy znaleźć przykłady badań odnoszące się do krajów porównywalnych lub bogatszych niż Polska.
Takich badań jest mniej – co nie znaczy, że ich nie ma. W 2015 r. na łamach „German Economic Review” ukazało się studium autorstwa Christiana Raschkego, który analizował sposób wydatkowania niemieckiego odpowiednika 500 plus, czyli słynnego Kindergeld. Ekonomista na podstawie zbieranych przez Federalny Urząd Statystyczny danych doszedł do wniosku, że nie zachodzi związek między otrzymywaniem zasiłku a częstotliwością spożycia alkoholu.
Do podobnych wniosków doszedł Eric Edmonds, który na łamach „Economic Letters” w 2002 r. analizował wpływ słoweńskiego programu zasiłków na dziecko na konsumpcję alkoholu. Peter Kooreman w artykule opublikowanym w 2000 r. w „The American Economic Review” tłumaczył brak korelacji zasiłek – alkohol w Holandii tym, że pieniądze otrzymane na dziecko trafiają do „umysłowej szuflady”, to znaczy zostają zakwalifikowane przez beneficjentów nie jako ekstradochód, ale środki na dzieci właśnie – i tak też są wydawane.
Z kolei Lauren Jones, Kevin Milligan oraz Mark Stabile z Krajowego Biura Badań Gospodarczych w USA, kiedy analizowali konsekwencje wprowadzenia uniwersalnego zasiłku na dziecko w Kanadzie, doszli do wniosku, że nie tylko nie powoduje on zwiększenia konsumpcji alkoholu, ale nawet ją zmniejsza.
Oczywiście na rzetelne badania programu 500 plus przeprowadzone przez naszych naukowców musimy jeszcze poczekać. Na razie wiemy, na co nie jest przeznaczany. Na efekt, dla którego go utworzono, musimy jeszcze poczekać.