Ze statystyki NFZ wynika, że liczba porodów w styczniu tego roku w porównaniu ze styczniem zeszłego roku zwiększyła się o 2,23 tys. Konkretnie wzrosła z 29,8 tys. do 32,1 tys. – To dane wstępne. Liczba może się zwiększyć – podkreśla Sylwia Wądrzyk, rzeczniczka funduszu. Już dziś można uznać, że narodzin było więcej, bo NFZ rejestruje tylko te porody, za które płaci. Tymczasem część osób rodzi w szpitalach niepublicznych.
O baby boomie mówią same matki, które miały kłopoty z dostaniem się na wybrane porodówki. – Miałam wykupioną położną w warszawskim szpitalu przy ulicy Żelaznej, ale pomimo to w dniu porodu powiedziano mi, że powinnam poszukać innego miejsca, bo tu mnie nie przyjmą – opowiada Marta, która rodziła w styczniu tego roku. Z drugiego szpitala też chciano ją odesłać. Z tego samego powodu.
Szpital przy ulicy Żelaznej przekonuje, że przypadek pani Marty niekoniecznie musi mieć bezpośredni związek ze wzrostem urodzeń w Polsce. Jednak również z ich statystyk wynika, że 2016 r. był rekordowy (6868 dzieci, podczas gdy rok wcześniej było ich 6750).
Wzrost potwierdzają też dane z systemu PESEL, które zbierają zbiorczo rejestracje wszystkich dzieci. W styczniu wpisano do niego 34,4 tys. dzieci, czyli o 1234 więcej niż rok temu. Trzeba jednak pamiętać, że w tej liczbie zawarte są także rejestracje dzieci urodzonych za granicą i adopcje. W dodatku ich liczba może być różna w innych miesiącach, bo wpisy dzieci z zagranicy odbywają się z opóźnieniem, gdy rodzice z dokumentami stawią się w polskim urzędzie. Co prawda dane z lutego wskazują na niewielki spadek w porównaniu z lutym zeszłego roku – o 357 zarejestrowanych dzieci – ale z uwagi na wspomniane wcześniej wpisy dzieci z zagranicy i adoptowanych nie wiadomo, jak należy odnieść to do liczby dzieci urodzonych w kraju.
Pewne dane dotyczące pełnej liczby urodzeń w styczniu poda za tydzień GUS. Jednak jeśli faktycznie będzie rodziło się miesięcznie przynajmniej 1250 dzieci więcej niż rok temu, to nie powinno być problemu z przekroczeniem magicznej liczby 400 tys. porodów. – Dane GUS z końcówki zeszłego roku pokazują, że to realne. Także styczniowe informacje z NFZ świadczą, że możliwe jest osiągnięcie 400 tys. urodzeń, o ile wzrost na tym poziomie utrzymałby się przez resztę roku – przyznaje demograf prof. Piotr Szukalski.
Wzrost liczby urodzeń trwa od listopada. Łącznie w tym miesiącu i w grudniu urodziło się ponad 11 tys. dzieci więcej niż w tym samym okresie poprzedniego roku. Powodem może być program 500+, który wszedł w życie ponad 11 miesięcy temu. – Najważniejsze w demografii są trendy i jeśli mamy wzrost urodzeń rok do roku w listopadzie, grudniu, a teraz jeszcze w styczniu, można być optymistą, że trend się utrzymuje. Od początku mówiliśmy, że program 500+ jest dobrze skonstruowany, bo naszym wielkim szczęściem w nieszczęściu demograficznym jest to, że barierą dla dzietności w Polsce są czynniki ekonomiczne, a nie kulturowe – mówi wiceszef resortu pracy Bartosz Marczuk. Choć zastrzega, że na dane miesięczne wstępne z krótkiego okresu trzeba spoglądać ze wstrzemięźliwością, bo procesy demograficzne mają dużą inercję. Właśnie z tego powodu demografowie zalecają ostrożność.
Zdaniem prof. Piotra Szukalskiego do wzrostu liczby urodzeń w Polsce przyczynia się także ogólna dobra sytuacja na rynku pracy i w gospodarce. To może dodatkowo mobilizować do decyzji o dziecku pokolenie trzydziestoparolatków, które w dużej mierze stanowi grupa kobiet urodzonych w okresie baby boomu z lat 80.
Istotne w tym kontekście jest, że już zeszłoroczna liczba narodzin w Polsce – 385 tys. – pozytywnie rozminęła się z prognozami GUS. Jak zwraca uwagę Bartosz Marczuk, ostatnia prognoza GUS dla Polski z roku 2014 zapowiadała, że po roku 2015 będziemy mieli w Polsce do czynienia ze spadkiem urodzeń poniżej 350 tys. rocznie. Tymczasem mamy wzrost. – 500+ oraz wcześniejsze działania prorodzinne były impulsem, który spowodował, że tzw. odroczone decyzje o urodzeniach stały się faktem. Widać to po danych miesięcznych. Trudno nie zauważyć, że to 9 miesięcy po wprowadzeniu 500+ – podkreśla wiceminister rodziny.
500+ jest olbrzymim transferem do rodzin. Jednak warto wspomnieć, że już od kilku lat – przez poprzedni rząd – były wprowadzane różne zmiany: dotyczące urlopów macierzyńskich i rodzicielskich (wydłużono je do roku), wychowawczych, ulgi na dzieci czy większej dostępności przedszkoli i żłobków.
Demografowie wskazują, że na zmiany w demografii może mieć pozytywny wpływ również poziom wynagrodzeń i spadek bezrobocia.
Pytanie, czy jesteśmy świadkami trwałego zwiększenia dzietności, czy doszło jedynie do przyspieszenia decyzji o prokreacji u osób, które i tak były zdecydowane na dziecko, ale wstrzymywały się z decyzją z uwagi na sytuację materialną.
Trudny przypadek Opola, czyli więcej niż 500+
Województwo opolskie zaczęło walczyć ze spadającym wskaźnikiem urodzeń, na długo przed 500+. Po raporcie GUS, z którego wynikało, że za ok. 20 lat ubędzie blisko 15 proc. ludności regionu, jego władze postanowiły jak najszybciej przeciwdziałać wyludnianiu. To tutaj jest najwyższy spadek liczby ludności, rodzi się najmniej dzieci w przeliczeniu na 100 kobiet i najwięcej osób wyjeżdża. – Na 71 gmin w regionie tylko w jednej, Skarbimierz, przyrost naturalny jest wyższy niż umieralność – wyliczali eksperci.
Władze samorządowe w połowie 2014 r. ruszyły z programem „Depopulacja”, który miał przede wszystkim zachęcić do pozostania w Opolu (głównym problemem były wyjazdy młodych – z nieoficjalnych szacunków wynika, że region opuściło 200 tys. osób). Celem było również zachęcanie do powiększania rodziny. - Mając świadomość, jak ważne dla województwa opolskiego są wyzwania demograficzne, jako pierwsi w Polsce podjęliśmy próbę stawienia im czoła – piszą autorzy programu.
W ramach projektu powstała specjalna Strefa Demograficzna, czyli pakiet programów, które mają dać miejsca pracy, możliwość kształcenia, ale także zapewnić opiekę żłobkowo-przedszkolną. Do tej pory wydano na te cele 80 mln zł, z czego większość pochodziła ze środków unijnych. Jak przekonywał urząd marszałkowski, udało się namówić Komisję Europejską do tego, by cały region uznać za obszar strategicznej interwencji.
Jednak na efekty, jak przekonuje Waldemar Zatka z urzędu marszałkowskiego, trzeba będzie jeszcze poczekać. Choć liczba urodzeń w 2015 r. minimalnie wzrosła, w 2016 r. ponownie spadła. Jak tłumaczy Waldemar Zatka, jedną z przyczyn jest to, że nadal maleje liczba młodych osób. Być może jednym z pomysłów mogłoby być ściągnięcie imigrantów, np. z Czech.