19 listopada Ministerstwo Sprawiedliwości podpisało porozumienie z Niezależnym Samorządnym Związkiem Zawodowym Funkcjonariuszy i Pracowników Więziennictwa. Porozumienie dotyczy głównie wzrostu wynagrodzeń. Zdaniem MS, jest to „pierwsze tego rodzaju systemowe rozwiązanie po transformacji ustrojowej w 1989 roku, podobnie jak przyjęty przez rząd w 2016 roku „program modernizacji” dla Służby Więziennej, autorstwa Ministra Patryka Jakiego, która jako jedyna formacja po 1989 roku nie była objęta tego rodzaju ustawą” – czytam w odpowiedzi na zadane przeze mnie pytania.

Reklama

Strona rządowa twierdzi, że podpisany dokument „stwarza warunki do prawidłowego i optymalnego wykonywania przez Służbę Więzienną jej ustawowych zadań oraz istotnie poprawia skuteczność jej działań. Prowadzone są także prace związane z unowocześnieniem stanu infrastruktury budowlanej, pozostającej w zarządzie Służby Więziennej, a także modernizacja istniejących oraz budowa nowoczesnych jednostek penitencjarnych”. Funkcjonariusze nie podzielają tego optymizmu.

Wszystkich moich rozmówców prosiłam najpierw o podanie trzech głównych problemów ich formacji. Żaden nie wymienił niskich wynagrodzeń. Kwestie finansowe pojawiały się zawsze dopiero pod koniec rozmowy. Wszyscy pracują w SW ponad 10 lat i wszyscy zarabiają w granicach 3 tys. zł netto. – Problem w tym, że ja nie mam kiedy tych pieniędzy wydawać, bo ciągle jestem w pracy – słyszę z ust jednego z nich.

Nadgodziny

Na co więc skarżą się funkcjonariusze? Przede wszystkim na nadgodziny. Rekordzista, z którym rozmawiałam, ma ich ponad 200. Drugi, który złożył wypowiedzenie, do lipca odebrał wszystkie, ale od października do dnia publikacji artykułu znowu nazbierał ich 100. Kiedy je odbierze? Pewnie nigdy. Za nadgodziny w Służbie Więziennej się nie płaci. Można je odebrać, tylko, że nie ma kiedy. Strażników jest po prostu zbyt mało.

W większości zakładów sytuacja jest na tyle ciężka, że nieprzestrzeganie są normy kodeksowe. Nie ma mowy o odpoczynku po pracy nocnej. Bardzo często z pracy nie wychodzi się przez kilka dni. Statystyki Ministerstwa Sprawiedliwości mówią, że na jednego funkcjonariusza ochrony przypada 150 godzin nadgodzin. Średnia to jednak nie wszystko. Jak się okazuje skrywa ona kolejny problem formacji: nepotyzm i kumoterstwo.

Reklama

Bardzo często bywa tak, że jeden funkcjonariusz ma 200 nadgodzin, a drugi zero. Wystarczy, że jest kolegą przełożonego. Kiedyś zostałem zapytany czy poluję. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem, że nie. Usłyszałem: Szkoda, to by wiele ułatwiło – mówi mi jeden z funkcjonariuszy. Problem nepotyzmu najwyraźniej widać przy awansach. Jak słyszę, zazwyczaj najszybciej awansuje rodzina pozostałych pracowników wymiaru sprawiedliwości. Potem w kolejce są koledzy, a na końcu zwykli funkcjonariusze. Oczywiście na papierze wszystko wygląda w porządku. Dlaczego?

Zazwyczaj kiedy szykowane są awanse, wzmagają się wszelkiego rodzaju kontrole naszej pracy. Monitoring przeglądany jest wyrywkowo nawet do dwóch tygodni wstecz i wyłapywane są wszystkie najmniejsze przewinienia czy uchybienia regulaminu. Potem w dokumentach widać, że faktyczne jeden był dużo gorszy i awans należy się temu drugiemu, nie sprawdzanemu – słyszę.

Więzień nasz pan

Funkcjonariusze mówią między sobą, że skrót SW nie oznacza już Służby Więziennej. Trzeba go rozwinąć jako: Statystyka Ważniejsza. Dla naczelników i dyrektorów podporządkowanie się statystykom powoduje, że panem w więzieniu jest osadzony. – Z nimi jest trochę tak, jak z pięcioletnimi dziećmi. Mam takich dwustu na oddziale. I teraz proszę sobie wyobrazić jak wszyscy naraz coś chcą. Zwyczajnie nie mam szans spełnić tych oczekiwań ani nawet ich jednocześnie wysłuchać. I wtedy zaczynają się problemy – słyszę.

Każdy więzień ma prawo do jednego telefonu w ciągu dnia. Są jednostki, w których na jeden oddział przypada jeden telefon. – Tak jest u nas. Osadzonych jest 144 i każdy chce, i ma prawo zadzwonić. Tego się nie da zorganizować. A jak się nie da, to więźniowie się skarżą. Naczelnik nie widzi tego, że tego się nie da zorganizować inaczej. Widzi skargę, a tych ma nie być – opowiada mi jeden z funkcjonariuszy. Więźniowie doskonale orientują się w swoich prawach i skrupulatnie pilnują ich przestrzegania.

Na wolności, jeśli zaplanuje sobie pani, że zadzwoni do mamy o 17:00 ale z jakiegoś powodu zadzwoni pani godzinę później to przechodzi pani nad tym do porządku dziennego. Nawet się pani nad tym nie zastanawia. Tymczasem w zakładzie karnym taka sprawa urasta do rangi prawdziwego dramatu. Więzień, którego prawa do czegoś nie zrealizujemy w tym momencie kiedy on tego chce, potrafi rozpętać prawdziwe piekło. Tak samo wygląda sprawa z posiłkami. Więźniowie mają prawo do jednego ciepłego posiłku dziennie. – U mnie na oddziale jest ich tylu, że zanim dojdziemy z obiadem do końca korytarza, to on wystyga. Dlatego codziennie zmieniamy stronę, z której rozpoczynamy kolejkę. Jeśli oddziałowy się pomyli i dwa razy z rzędu zacznie z tej samej strony – natychmiast druga część korytarza pisze na niego skargi – opowiada mi Piotr.

Reakcję naczelnika łatwo już przewidzieć: jest to bezwzględna wina funkcjonariusza i musi on ponieść konsekwencje. Jakie? Znowu – problemy z awansem. Skargi są doskonałą podkładką pod jego wstrzymanie. Tym bardziej, że przy okazji wpłynięcia skargi najczęściej znowu jest przeglądany monitoring. Funkcjonariusze mają poczucie, że w przytłaczającej większości przypadków, ich przełożeni w przypadku konfliktu z osadzonymi, stają po ich stronie, a nie po stronie swoich podwładnych. – W więzieniu ma być po prostu spokój, bo zaraz będzie kontrola, ministerstwo i RPO na głowie - podsumowuje Marek

Fikcja Pracy dla więźniów

„Program "Praca dla więźniów", którego autorem jest Minister Patryk Jaki, jest projektem bez precedensu w historii polskiego więziennictwa. Tylko w ciągu 2 lat realizacji programu zatrudnienie skazanych zwiększyło się o prawie 12 tysięcy osadzonych, a wskaźnik powszechności zatrudnienia osadzonych przekroczył niespotykaną wcześniej wartość 56,43 proc.. Obecnie pracuje ponad 37,5 tys. osób pozbawionych wolności (dane na koniec października 2018 roku). Nigdy w historii III RP nie pracowało tylu skazanych. Obowiązki swoje skazani wykonują prawidłowo, często z dużym zaangażowaniem. Dzięki wprowadzeniu programu spadają także koszty utrzymania więźniów przez obywateli. W 2017 roku skazani przepracowali w skali kraju 3,5 mln roboczogodzin o wartości ponad 49 mln złotych. Na podkreślenie zasługuje fakt, że realizacja rządowego programu „Praca dla więźniów” jest finansowana przede wszystkim przez samych skazanych, a nie z pieniędzy podatników. Dzięki programowi, w 2017 r., zatrudnieni osadzeni posiadający zobowiązania alimentacyjne, wpłacili na rzecz funduszu alimentacyjnego kwotę prawie 13 mln zł., a ich liczba wzrosła o ponad 1000” – tyle ministerstwo.

- Więzień musi mieć pracę i kropka - słyszę od wszystkich funkcjonariuszy. Bieżące funkcjonowanie więzienia jest uzależnione od sztandarowego programu Patryka Jakiego. Nieważne, że często powoduje to utrudnianie pracy funkcjonariuszy i negatywnie wpływa na bezpieczeństwo w zakładzie, a prawie zawsze jest zwyczajnie bez sensu. - Pod swoją opieką mam 144 osadzonych. Ponieważ wszyscy muszą pracować, to wychodzi, że 32 ma wpisane obowiązki sprzątania, gdzie jest to praca dla góra dwóch osób - mówi mi jeden z funkcjonariuszy. Co większość robi w takiej sytuacji? Fałszuje karty pracy. Wpisuje, że dany osadzony pracuje, choć wcale nie wychodzi z celi. Problemy zaczynają się robić, kiedy osadzony chce pracować (nawet jeśli tylko chce robić na złość funkcjonariuszom). Pisze wówczas skargę do naczelnika, ten wzywa funkcjonariusza na dywanik i każe mu zorganizować pracę dla więźnia. - I potem 32 biega z miotłami i robi zamieszanie – słyszę. Jest też druga grupa więźniów. - Myśli pani, że taki grypsujący to będzie pracował? Nie ma mowy przecież żeby sprzątał czy zmywał gary. Mnie się naprawdę nie chce z nim dyskutować i zmuszać go do pracy. Wolę wpisać w kartę pracy, że popracował i już – słyszę.

Prowadzenie ewidencji czasu pracy osadzonych, jest jednym z obowiązków służbowych odpowiedzialnych za to funkcjonariuszy. Osoby, które posiadają wiedzę na temat „fałszowania statystyk”, powinny ten fakt zgłosić właściwym organom ścigania.

Jeszcze większy problem jest z pracą na zewnątrz. – Statystyki oddaleń, które podaje ministerstwo to fikcja. Jest ich znacznie więcej, ale dla świętego spokoju tych mniej groźnych nie wpisuje się do rejestru – słyszę. Ale problemów z upilnowaniem osadzonych jest więcej. – Trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że więzienie to skomplikowany organizm, w którym wiele rzeczy dzieje się naraz, albo krótko po sobie. O 12:00 jesteśmy w jednym miejscu, a o 12:15 musimy być w następnym. Kiedy zaczyna brakować funkcjonariuszy, wykonanie danej czynności w 15 minut staje się zwyczajnie niemożliwe. Mamy wtedy dwa wyjścia: albo robić wszystko byle jak, albo wiecznie się wszędzie spóźniać. Tylko, że spóźniać się nie wolno, bo zaraz dzwoni wychowawca, lekarz czy ktokolwiek inny z pretensjami. Jak pretensji jest dużo, sprawa trafia do naczelnika. A naczelnik mówi: nie obchodzi mnie jak, ale ma nie być skarg, masz sobie z tym poradzić. Więc - znowu - dla świętego spokoju wybieramy drogę na skróty – słyszę od Marka. Co to oznacza w praktyce? Osadzeni wracają z pracy o tej samej godzinie. – Ja mam na przykład piętnaście grup po 5-6 osób. Ich wszystkich trzeba sprawdzić. Tylko, że nie ma kto tego robić. Zamiast porządnej, kilkuetapowej kontroli osobistej jest pobieżne sprawdzenie kieszeni – słyszę. Efekt? Na terenie więzień roi się od narkotyków i telefonów komórkowych. O innych przedmiotach nie wspominając.

Dla ministerstwa sprawa wygląda tak: „Osadzeni pracujący poza terenem zakładu karnego, po powrocie z pracy, tak samo jak wszystkie inne osoby wchodzące na teren jednostek penitencjarnych, poddawani są kontroli pod kątem prób wniesienia na teren jednostki substancji lub przedmiotów niedozwolonych. Osadzeni regularnie poddawani są kontrolom osobistym, kontrolowane są również miejsca ich pracy. W przypadku ujawnienia na terenie jednostki lub w miejscu pracy osadzonego substancji lub przedmiotów niedozwolonych, zawsze, zgodnie z obowiązującymi przepisami, wszczynane są czynności wyjaśniające, mające na celu wyjaśnienie wszelkich aspektów dotyczących danego zdarzenia”.

Funkcjonariusze z którymi rozmawiałam mówią, że z pozycji biurka i raportu wszystko faktycznie może wyglądać dobrze. Tylko, że obraz płynący z cyfr nie oddaje specyfiki ich pracy. Powiedzieć, że praca w więzieniu i z więźniami jest wymagająca, to nie powiedzieć nic. – Problem polega na tym, że jesteśmy zamknięci za murem. Zwykły człowiek najprawdopodobniej nigdy nie spędził nawet godziny w więzieniu. Takiemu komuś ciężko jest wytłumaczyć, dlaczego bycie wyspanym na służbie jest tak ważne – słyszę. Kolejny problem polega na tym, że funkcjonariusze, którzy znają tę pracę od podszewki, rzadko kiedy awansują na stanowiska kierownicze. Więzienia są więc zarządzane przez ludzi, którzy zwyczajnie nie doświadczyli trudów tej pracy. To tłumaczy, dlaczego ich reakcje na postulaty funkcjonariuszy są takie, a nie inne. Z punktu widzenia managera faktycznie ważne jest, aby w zakładzie panował spokój, a statystyki były dobre. Jednak ta krótkowzroczność może dużo kosztować.

Jak informuje Ministerstwo Sprawiedliwości, skala odejść funkcjonariuszy ze Służby Więziennej od dwóch lat utrzymuje się na podobnym poziomie. W 2018 roku odeszło 1455 funkcjonariuszy. W 2017 roku – 1478 funkcjonariuszy. W tej chwili w SW jest około 744 wakatów. – Dodać należy, że w obecnie 198 funkcjonariuszy gotowych jest do przyjęcia w szeregi Służby Więziennej. W latach 2015-2017 była tendencja wzrostowa jeżeli chodzi o stan zatrudnienia w Służbie Więziennej pomimo odejść ze służby – informuje ministerstwo. Na zwolnieniach lekarskich przebywa 6,3 proc. z prawie 28 tyś. funkcjonariuszy. Ministerstwo Sprawiedliwości: Właściwy tok służby jest zapewniony, nie występują jakiekolwiek zagrożenia we właściwym funkcjonowaniu Służby Więziennej i jednostek penitencjarnych na terenie Polski. Wszystkie zadania związane z zapewnieniem bezpieczeństwa i porządku są realizowane.

Jednak kiedy kończyłam pisać ten tekst kilkoro moich rozmówców jeden po drugim przesłało mi link do postu zamieszczonego na portalu społecznościowym. Jeden z funkcjonariuszy pisze tak:

„W Areszcie Śledczym w Gdańsku nie przyszło 11 do służby. Chcieli ogłosić alarm. Jutro na dzień i na noc następni mają nie przyjść. Chodzi już nie o podwyżki, a o to że brakuje 15 funkcjonariuszy, przez 6 lat zabrali 40 etatów ochronie, żeby dać administracji (w 2013 było 248 teraz 208, odjąć 15 tych co brakuje). Kolega na nocce zszedł ze służby, zadzwonił do dowódcy, że ma dość, napisał papier i poszedł do psychiatry. Osadzeni rzucają się na funkcjonariuszy, czy uderzają w drzwi celi, a nie używa się śpb [środków przymusu bezpośredniego – przyp. K. N]. Strażnicy czy starsi strażnicy chodzą na oddziały ciężkie, (np. większość recydywa, grypsujący), bez kursu oddziałowych, bez pieniędzy za to, a biega z bandytami do lekarza, dentysty itp., zamiast kontrolować cele (…). Oddziałowi w nocy bawią się w panią na poczcie i wypełniają korespondencję dla osadzonych, gdzie jest to zadanie wychowawcy. Za użycie środków przymusu bezpośredniego, dowódcy są wzywani do inspektoratu: za przyciśnięcie bandyty tarczą do ściany (to po co są tarcze?), czy użycie za dużo siły (jak można to sprawdzić przez kamerę?). Osadzony przegryza język i pluje w nas krwią. Trzeba chodzić w kaskach lub dobiera się oddziałowych, których nie pluje żeby był spokój. (…) Osadzeni piszą bezsensowne skargi, a my musimy iść w czasie służby na budynek administracyjny odpisać na głupoty. (…) Przerażony dyrektor okręgowy na czwartek wyznaczył spotkanie z dowódcami i funkcjonariuszami ochrony, bo podobno nic nie wiedział” (pisownia oryginalna).

Wiadomość od wszystkich wyglądała podobnie: to jest idealne podsumowanie tego, o czym rozmawialiśmy. Tak jest w 99 proc. zakładów.