Zasypywanie dziur w ziemi hałdami odpadów, przetrzymywanie beczek pełnych toksycznych mazi, zwożenie ich pod osłoną nocy, by zrzucić do starego wyrobiska. To jedne z najbardziej niebezpiecznych objawów patologii, z których słynie śmieciowa szara strefa. Dobrą wiadomością jest, że nie tylko znalazła się ona na celowniku odpowiednich służb, ale też wystrzelono już w jej stronę pierwsze salwy.

Proceder kwitnie

Tylko w ostatnich dniach funkcjonariusze policji i pracownicy inspekcji ochrony środowiska udaremnili kilkanaście prób nielegalnego gromadzenia odpadów – m.in. na terenie nieczynnych żwirowisk, kopalni odkrywkowych, opuszczonych hal magazynowych i pustostanów. Zatrzymali też kilku podejrzanych ściągających odpady niebezpiecznie z zagranicy. Mimo to sami funkcjonariusze przyznają, że mafia śmieciowa wciąż ma się dobrze.
– Jest wiele nieuczciwych firm specjalizujących się w nielegalnym przewożeniu, składowaniu i pozbywaniu się odpadów poprodukcyjnych i niebezpiecznych. W ostatnich latach nasila się także zjawisko porzucania odpadów w pomieszczeniach i na posesjach osób prywatnych – mówi inspektor Mariusz Ciarka, rzecznik prasowy komendanta głównego policji.
Reklama
Podkreśla, że zgłoszeń dotyczących takich przestępczych procederów jest coraz więcej.
To dobra i zła wiadomość. Rosnąca wykrywalność patologii oczywiście jest powodem do zadowolenia, ale jednocześnie obnaża słabość nadzoru nad nieuczciwymi firmami oraz bezsilność służb wobec takich praktyk.

Zaangażowanie dużo większe

Interwencji funkcjonariuszy jest dziś zdecydowanie więcej niż jeszcze przed rokiem, kiedy pożary wysypisk dopiero zaczynały zbierać swoje żniwo i nie mówiono o ekologicznej katastrofie, a jedynie o "niepożądanych incydentach".
Gdy jednak płonące hałdy zaczęły wpisywać się w rodzimy krajobraz tak, że nie sposób było je zignorować, rządzący znowelizowali ustawę o odpadach i inspekcji ochrony środowiska (Dz.U. z 2018 r. poz. 1479 ze zm.).
Miała ona zacieśnić współpracę między służbami mundurowymi a Głównym Inspektoratem Ochrony Środowiska (GIOŚ), dając obu służbom większe uprawnienia kontrolne. Od 1 stycznia inspektorzy ochrony środowiska mogą wejść wszędzie i badać nielegalne składowiska przez całą dobę.
– Po zeszłorocznych wydarzeniach ta modyfikacja prawa była niezbędna, a prace nad nią przebiegały ponad podziałami politycznymi. Dziś wszystkie służby zobowiązane są do udzielania pomocy podczas kontroli – wyjaśnia Paweł Ciećko, główny inspektor ochrony środowiska.
Zdaniem ekspertów te właśnie trzy czynniki: nowe kompetencje, rosnąca świadomość problemu i zauważane przez samych funkcjonariuszy nasilenie się patologii w ostatnich miesiącach, przełożyły się na większe zaangażowanie w walkę z mafią śmieciową.

Wyniki coraz lepsze

Pod koniec stycznia w Brzęczkowicach pod Niemodlinem służby wykryły ponad 2 tys. beczek, kanistrów i worków pełnych przepracowanych olejów, lakierów i kwasów. Przetrzymywano je w nieczynnym kurniku. Zatrzymano trzy osoby podejrzane o związek z tym znaleziskiem.
Przed tygodniem policjanci z Żor wraz z pracownikami magistratu i wojewódzkiego inspektoratu ochrony środowiska ujawnili 14 naczep ciężarowych wypełnionych zbiornikami z nieznaną cieczą (ponad 700 tys. litrów odpadów) porzuconych na prywatnej posesji.
– Z wstępnych ustaleń wynika, że możemy mieć do czynienia z nowym sposobem nielegalnego pozbywania się odpadów przez przestępców. Naczepy ciężarowe, na których pozostawiono pojemniki, były w bardzo złym stanie technicznym i miały tablice rejestracyjne z różnych części kraju. Prawdopodobnie posłużyły jako magazyn do nielegalnego składowania odpadów – wskazywali funkcjonariusze z żorskiej komendy.

Ale ręce nadal związane

Szkopuł w tym, że samo wykrycie takiego kukułczego jaja to tylko połowa sukcesu. Najtrudniejsze jest złapanie "właściwego" przestępcy i wyegzekwowanie kary. W świetle prawa taka porzucona, tykająca ekologiczna bomba nie jest bowiem problemem tego, kto się jej nielegalnie pozbył i zniknął, ale właściciela gruntu. Zdarza się, że są to zupełnie nieświadome nielegalnego procederu osoby, które np. mieszkają za granicą i nie mają jak doglądać swoich terenów (np. lasów). W taki sam sposób poszkodowana może być sama gmina.
– Umowy o wynajem hal i magazynów podpisują przeważnie firmy współpracujące nieoficjalnie z nieuczciwym podmiotem zajmującym się gospodarką odpadami. Po przetransportowaniu odpadów na miejsce firma, z którą podpisano umowę, znika, pozostawiając kłopotliwy ładunek właścicielom – wyjaśnia inspektor Mariusz Ciarka.
Tymczasem koszty uprzątnięcia wysypiska mogą iść w miliony złotych, szczególnie gdy mowa o najtrudniejszych w utylizacji odpadach niebezpiecznych (np. przeterminowanych farbach i lakierach). Taki scenariusz stał się udziałem właścicieli magazynów z Żywca i Katowic. Przed kilkoma dniami funkcjonariusze znaleźli na ich terenie odpady niebezpieczne. Koszt ich utylizacji oszacowano na ponad 1,2 mln zł.