p

Ireneusz Krzemiński*

Polityka musi być budowaniem wspólnoty

Na ogół, gdy toczy się dyskusja, korzystnie jest zabierać głos pod koniec debaty. Ale - niestety - nie zawsze! Życie społeczne, w tym dyskutowanie, jest pełne wyjątków od uznanych reguł... Znalazłem się w trudnej sytuacji, gdyż piszę ten artykuł po lekturze wypowiedzi moich poprzedników, profesorów Najdera i Wnuka-Lipińskiego, którzy - co tu dużo mówić! - zabrali mi już część uwag do inicjującego całe przedsięwzięcie tekstu Rafała Matyi.

Reklama

Najbardziej miałem mu za złe szczególne nadużycie pojęciowe terminu "populizm", a chociaż inaczej niż Edmund Wnuk-Lipiński definiowałbym populizm, to "schlebianie ludowi" i odwołanie się do najprostszych, stereotypowych opinii jako sposób na pozyskanie społeczno-politycznego poparcia na pewno jest jednym z jego elementów. Tylko metaforycznie, jak sądzę, można użyć takiego określenia w stosunku do polityki uprawianej przez PO i Tuska: istotnie, najpowszechniejszym pragnieniem większości Polaków było uwolnienie publicznego języka od nieustannych oskarżeń i życia publicznego od zastraszania, wzmacniania wszelkich różnic i kopania podziałów. Zgadzam się też i z Najderem, i z Wnukiem, że styl uprawiania polityki odgrywa ważną rolę w polityce i w społecznej komunikacji. Już McLuhan nas tego nauczył. Nie da się wyeliminować we współczesnym, medialnym społeczeństwie tego aspektu rozumienia polityki i jej praktykowania.

Zarazem nie przekonuje mnie argumentacja Wnuka-Lipińskiego, że zdanie Matyi o podobieństwie w rozumieniu i definiowaniu działania politycznego przez Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska jest nieprawdziwe. Znam osobiście Donalda Tuska od lat - zaraz, zaraz, to chyba będzie coś około 25! - i jednego jestem pewien: jego sposób przeżywania i rozumienia polityki uległ w tym czasie znaczącej ewolucji. Ku czemu? Ano, obawiam się, że ku temu, czego nauczyła go polska praktyka polityczna: polityczne działanie jest przede wszystkim, jeśli nie prawie wyłącznie, złożonym systemem rozgrywek personalno-grupowych, siecią zależności umożliwiających sprawowanie władzy. Oczywiście, sposób owego sprawowania władzy w wykonaniu Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska jest dramatycznie - albo lepiej: dramaturgicznie różny; niczym nieskrywana pycha wodzowska i zamordyzm - by tak rzec - partyjny w wykonaniu pierwszego jest jednak w wypadku drugiego znacznie subtelniej rozgrywany i dopuszcza choćby fazę uzgadniania i dogadywania się z ewentualnymi konkurentami. Ale skuteczność ich pozbywania się świadczy o znacznym podobieństwie uprawiania na co dzień polityki przez obu panów.

Idąc za rozważaniami zarówno Najdera, jak i Wnuka-Lipińskiego, chciałbym podkreślić, że zewnętrzne cele polityki są drastycznie inne w przypadku obu polityków. Nie wiem, dlaczego raczej pozytywnie konotowanego słowa "transformacja" Matyja użył do opisania celów politycznego działania prezesa Kaczyńskiego. Raczej należy mu się - uzasadniona - etykieta radykała politycznego, być może "rewolucjonisty", niż zdecydowanego, aczkolwiek nie fanatycznego przewodnika zmian społecznych. Mam zresztą nieustanne wrażenie, że Rafał Matyja oraz inni sprzyjający prawicy publicyści i komentatorzy, na czele z Jadwigą Staniszkis, w wyraźny sposób pomniejszają coraz wyraźniejsze odwołanie się Kaczyńskiego do tradycji endeckiej II RP. Ostatnia awantura o ratyfikację traktatu europejskiego konkurująca swą treścią z politycznymi hasłami ojca Rydzyka wydaje mi się tego dobrym potwierdzeniem. Lekceważenie treści, które integralnie wiążą się ze światopoglądem i mentalnością, do której odwołują się obaj Kaczyńscy i której chcą być reprezentantami, zaciera - mimo owego "praktycznego" podobieństwa - zasadniczą różnicę polityczną między Tuskiem a Kaczyńskimi.

Reklama

To zdanie, polemiczne wobec Matyi, jest zarazem pewnym potwierdzeniem innego elementu jego diagnozy stanu polskiej polityki. Matyja zdaje się twierdzić o zaniku polityki jako, po pierwsze, debaty społecznej, z której wnioski stają się podstawą do działania polityków i państwa. Po drugie zaś, że polityka jest czymś jeszcze więcej: nie jest tylko doraźnym działaniem ani dyskutowaniem o bieżących problemach, lecz musi podejmować próbę dalekosiężnego spojrzenia w przyszłość. Zarazem także powinna być próbą spojrzenia z dystansem na własne społeczeństwo lub naród, na jego przemiany i możliwości, a także próbą określenia miejsca własnego państwa i społeczeństwa w świecie podlegającym istotnym w tej chwili przemianom. Powinna także analizować - z tego punktu widzenia - polskie doświadczenie, ważyć je i starać się tak działać, aby potencjał życiowy Polaków mógł być zoptymalizowany.

Na pewno radykalna polityka Kaczyńskiego nawiązywała do takich postulatów, tyle tylko że wszystkie propozycje i podjęte działania były próbą umocnienia historycznej, kompletnie ignorującej współczesny świat wizji Polski. Walka o "właściwą pozycję" Polski w UE stanowiła zgoła chorobliwy powrót do najgorszej i najmniej przydatnej tradycji, zwłaszcza w świetle powojennego doświadczenia Europy i świata. Do wizji Polski - przedmurza, Polski - stojącej na straży "liberalnie rozpasanej" "moralności Europy", przy czym ta moralność oparta jest w ogromnym stopniu na wrogości i potępianiu innych, którzy zdają się nie spełniać narodowo-katolickich zasad uznanych za "nienaruszalne", choć naruszanych notorycznie przez samych katolików. Matyja mówi o obłudzie polityki III RP, i to symbolizowanej takim nazwiskiem jak Tadeusz Mazowiecki, ale całkiem jakoś zapomina o obłudzie prawicy PiS-owskiej, z całym jej cynizmem politycznym ukrytym pod moralnymi hasłami.

Stworzenie wizji Polski - jej miejsca w świecie, w przyszłości - w ogóle zdaje się nie interesować polskich polityków. Tym bardziej że wizja ta zakłada konieczność uwzględnienia bardzo ryzykownych politycznie tematów i zagadnień dotyczących polskiego losu i tego, czego o sobie samych powinniśmy się dowiedzieć, analizując minione doświadczenie i walcząc z rozmaitymi stereotypami. "Dziadek w Wehrmachcie", który miał niebagatelne znaczenie w wyborczej przegranej Donalda Tuska, pokazuje zarówno skomplikowanie polskiej przeszłości, jak i to, jak ryzykowne może być odwołanie się do niej przez polityków. Strategia przyjęta przez Kaczyńskich i PiS polega na próbie zamknięcia różnorodności i zawiłości polskich losów i polskiego doświadczenia XX wieku w prosty schemat, który znowu cofa nas i zamyka w sidłach historycznej ideologii narodowej.

Polityka nie może się obyć bez budowania, a przynajmniej podtrzymywania silnej więzi społecznej i poczucia współodpowiedzialności zwykłych obywateli za "ich" państwo, społeczeństwo czy naród. Ograniczenie polityki do gry oraz nawet rzeczowych dyskusji na konkretne, praktyczne tematy może owocować zanikiem wszelkiej głębszej identyfikacji z państwem i wspólnym - było nie było - losem. Najwyższa pora, aby politycy uświadomili sobie, jak ważne jest to, co buduje poczucie wspólnoty, i że warto podjąć wysiłek, aby poczucie większości nie raniło mniejszych grup współobywateli.

Ireneusz Krzemiński

p

*Ireneusz Krzemiński, ur. 1949, socjolog, profesor w Instytucie Socjologii UW, jeden z najbardziej znanych polskich badaczy społecznych. Zajmuje się problemami demokracji lokalnej, mniejszości oraz społeczną historią "Solidarności" - na ten ostatni temat opublikował m.in. ">>Solidarność<<. Projekt polskiej demokracji" (1997). Ostatnio ukazała się książka pod jego redakcją "Wolność, równość, odmienność. Nowe ruchy społeczne w Polsce początków XXI wieku" (2006). W "Europie" nr 198 z 19 stycznia br. opublikowaliśmy jego tekst "Interesy i resentymenty".