p

Kishore Mahbubani*

Zachód traci przywództwo w świecie

W I wieku naszej ery Azja wytwarzała 76,3 procent światowego PKB, a Europa Zachodnia zaledwie 10,8 procent. Tysiąc lat później osiągi te były podobne i wynosiły odpowiednio 70,3 i 8,7 procent. Układ sił zaczął się zmieniać na skutek rewolucji przemysłowej. Do 1820 roku udział Europy Zachodniej wzrósł do 23,6, Azji zaś zmalał do 59,2 procent. Z grubsza w tym samym okresie powstały zaliczane do cywilizacji zachodniej gospodarki Stanów Zjednoczonych, Kanady, Australii i Nowej Zelandii. W 1820 roku przypadało na nie tylko 1,9 procent globalnego PKB, ale w 1998 roku już 20,6 procent wobec 37,2 procent dla Azji. Innymi słowy awans Zachodu nastąpił bardzo szybko, w ciągu ostatnich dwóch stuleci. Przez większą część udokumentowanych dziejów ludzkości Azja, najludniejszy kontynent świata, miała zarazem największą gospodarkę. W świetle tych faktów nie powinna nas zaskakiwać następująca prognoza banku Goldman Sachs: w 2050 roku w pierwszej czwórce największych gospodarek świata znajdą się - obok Stanów Zjednoczonych - trzy państwa azjatyckie, a mianowicie Chiny, Indie i Japonia.

Reklama

Paradoksalnie jednak, mimo że świat powraca pod tym względem do historycznej normy, sukces społeczeństw azjatyckich nie wynika z ponownego odkrycia jakichś zapomnianych atutów azjatyckich cywilizacji. Ich sukces wynika z tego, że w efekcie bardzo powolnego i bolesnego procesu nareszcie odkryły filary zachodniej mądrości, na których wspiera się rozwój tej cywilizacji i które pozwoliły Zachodowi wyprzedzić Azję w ciągu minionych dwóch stuleci. Zdziwienia nie powinno budzić to, że Chiny, Indie i wiele innych społeczeństw azjatyckich tak szybko się rozwijają, ale to, że odkrycie filarów nastąpiło tak późno. Japonia uciekła reszcie Azji, bo zrozumiała tajemnicę sukcesu Zachodu prawie 150 lat wcześniej. [...]

Gospodarka wolnorynkowa

Chiny stanowią najlepsze żywe laboratorium, w którym można badać efektywność gospodarki wolnorynkowej. W drugiej połowie XX wieku państwo to konsekwentnie wdrożyło oba najważniejsze modele rozwoju gospodarczego: centralne planowanie i gospodarkę wolnorynkową. [...]

Reklama

W roku 1949 Mao Zedong wprowadził w Chinach model sowiecki. W roku 1958 doszedł do wniosku, że Chińską Republikę Ludową stać na jeszcze więcej i ogłosił politykę wielkiego skoku. Eksperyment ten zakończył się klęską. Z danych statystycznych wynika, że w latach 1959 i 1960 produkcja rolna zmalała odpowiednio o 14 i 13 procent, a rok później osiągnęła najniższy poziom od 1952 roku. Paradoks polega na tym, że Chiny miały swój wielki skok, ale dopiero po rezygnacji z maoistowskich zasad centralnego planowania. Wiele się mówi o spektakularnym rozwoju chińskiej gospodarki po wprowadzeniu wolnego rynku, ale tylko nieliczni zdają sobie sprawę ze skali tego zjawiska. Najlepiej zilustruje to porównanie Singapuru i Szenczen. Singapur, jeden z legendarnych azjatyckich tygrysów, w latach 1965 - 1995 rozwijał się w średnim tempie 8,6 procent, a w liczbach bezwzględnych jego PKB wzrósł z jednego do 86 miliardów dolarów.

W 1979 roku, kiedy Deng Xiaoping zapoczątkował reformy, Szenczen było małym, cichym miasteczkiem rybackim. Rok później powstała tam specjalna strefa ekonomiczna. W latach 1980 - 2005 liczba ludności wzrosła z 30 tysięcy do 11 milionów, a gospodarka wzrastała w tempie 28 procent rocznie - PKB wzrósł z 32,5 miliona dolarów do 42 miliardów dolarów. Eksport osiągnął w 2005 roku 101,5 miliarda dolarów - 13 procent całości eksportu chińskiego. Szenczen jest dzisiaj czwartym pod względem przeładunków portem kontenerowym na świecie i ma czwarte największe lotnisko w Chinach. Gospodarka Szenczen powiększyła się 1260 razy, czyli znacznie więcej, niż należący pod tym względem do światowej czołówki Singapur w o kilka lat dłuższym okresie. [...]

Statystyki te nie oddają jednak skali zmian w ludzkiej mentalności, które towarzyszą tak błyskawicznemu wzrostowi gospodarczemu. Marks miał absolutną rację, kiedy mówił, że wiejskie życie jest ogłupiające. Ludzie skazani na mozolne uprawianie rok w rok tego samego kawałka ziemi nie rozwijają się duchowo, a taki był los Chińczyków od tysiącleci. W najlepszym razie mogli liczyć na pokój i stabilizację pozwalającą im bez zakłóceń orać ziemię. Stanem, którego najbardziej boją się Chińczycy, jest bing huang ma luan, czyli zawierucha i chaos wojny. Większość Chińczyków nawet nie marzyła o tym, że kiedyś będzie bogata - taka perspektywa nie istniała.

To, co się stało pod koniec XX wieku, graniczyło więc z cudem. Domostwa przyzwyczajone do kilkuset dolarów rocznego dochodu zaczęły zarabiać kilka tysięcy, kiedy młodzi ludzie przenieśli się z pól do fabryk butów Nike. To wyjaśnia, dlaczego w Chinach nie ma ruchu antyglobalizacyjnego. Fabryki Nike, które antyglobaliści potępili podczas spotkania WHO w Seattle w 1999 roku, dla młodych chińskich pracowników były wyzwoleniem. Po raz pierwszy w dziejach Państwa Środka mieszkańcy chińskiej wsi otrzymali możliwość uwolnienia się z kieratu pracy na roli. Nie ma nic bardziej wyzwalającego niż świadomość, że nareszcie jest jakaś nadzieja na lepsze życie. [...]

Ale największą korzyścią z wprowadzenia gospodarki wolnorynkowej jest zmniejszenie zasięgu biedy, z której wyszły miliony Azjatów. W latach 1981 - 2001 liczba ludzi żyjących w nędzy w samych Chinach spadła o 400 milionów. W 2006 roku w Azji mieszkała połowa najbiedniejszych 10 procent ludności świata, a w 2030 roku będzie to już tylko jedna piąta, natomiast w Afryce odsetek ten wzrośnie z jednej trzeciej do dwóch trzecich. [...]

Skoro zastosowanie zasad Adama Smitha tak niebywale poprawiło osiągi gospodarcze azjatyckich społeczeństw, przyszli historycy z pewnością postawią pytanie, dlaczego tak długo z tym zwlekano. Są to skomplikowane zagadnienia, ale w wypadku społeczeństw Azji być może istnieje prosta odpowiedź. W większości azjatyckich kultur obowiązuje hierarchiczny obraz rzeczywistości ludzkiej. Wszelki postęp jest efektem decyzji mądrych władców, którzy pragną dobra swoich poddanych. Uważał tak między innymi Mao Zedong.

Z upływem czasu zapewne się przekonamy, że zasady Smitha wywarły rewolucyjny wpływ na azjatycką mentalność. Za podstawowy motor wzrostu gospodarczego Smith uważał prawo każdej jednostki do sprzedawania swojej pracy albo inwestowania swojego kapitału. A zatem postęp jest efektem oddolnych, nie zaś odgórnych decyzji. Gospodarka wolnorynkowa z czasem podważy hierarchiczny światopogląd Azjatów.

Merytokracja

Zasada merytokracji jest prosta: każda jednostka w społeczeństwie jest potencjalnym zasobem, wszyscy powinni mieć możliwość rozwoju i jak najlepszego wykorzystania swoich uzdolnień dla dobra społeczeństwa. Żaden talent nie powinien być marnowany. Rygorystyczne stosowanie zasady merytokracji jest jedyną drogą do sukcesu dla dowolnej organizacji.

Społeczeństwa azjatyckie od wieków unikały merytokracji. Feudalna mentalność, która stopniowo zanikła w Europie po rewolucji przemysłowej, w Azji utrzymała się znacznie dłużej ze zgubnymi konsekwencjami. W Indiach dziecko z kasty niedotykalnych nie miało szans na uzyskanie wykształcenia i odgrywanie czołowej roli w społeczeństwie. W rezultacie miliony sprawnych mózgów nie pracowały dla kraju. [...]

W tym miejscu pojawia się pytanie, jak społeczeństwo patrzy na swoich biednych: traktuje ich jak obciążenie czy jak potencjalnie cenny zasób, który trzeba uruchomić? Przestawienie się na tę drugą filozofię tłumaczy, dlaczego Indie tak znakomicie się rozwijają. Każdego roku wprowadzają do gospodarki światowej więcej utalentowanych ludzi niż jakikolwiek inny kraj, z możliwym wyjątkiem Chin. [...]

Chiny zaczęły wykorzystywać zasoby ludzkie z niższych warstw społecznych na długo przed Indiami. Katastrofalna w skutkach rewolucja maoistyczna przyniosła jedną niewątpliwą korzyść: zniszczyła feudalną mentalność, która jeszcze w XX wieku była wielką zmorą Chin. Mao rozniecił w chińskich chłopach ogromną dumę i poczucie, że są równoprawnymi obywatelami. Dzięki niemu przestali się uważać za gorszych z urodzenia. Kiedy Deng wprowadził zasady wolnorynkowe, gospodarka Chin między innymi dlatego tak szybko ruszyła z miejsca, że rewolucja społeczna rozpętana przez Mao zburzyła bariery klasowe zagradzające drogę do ekonomicznego sukcesu.

Zasada merytokracji jest wynalazkiem zasadniczo zachodnim, ale w dziedzinie zarządzania krajem Chiny stosują ją bardziej rygorystycznie niż większość dzisiejszych społeczeństw zachodnich. Państwo Środka wyciągnęło wiele wniosków z upadku Związku Radzieckiego. Jeden z nich mówił, że byłoby fatalnym błędem obsadzać najwyższe stanowiska partyjne wiekowymi funkcjonariuszami i pozwalać im piastować swoje funkcje aż do śmierci. Starcy na urzędach staliby się przeszkodą na drodze do zmian. W 1965 roku Leonid Breżniew rzucił hasło: "Zaufanie do kadr", chcąc zyskać sobie poparcie aparatczyków znużonych nieustannymi reorganizacjami inicjowanymi przez Chruszczowa. W rezultacie średni wiek członków politbiura wzrósł z 55 lat w 1966 roku do 70 lat w 1982 roku. Na XXVI Zjeździe KPZR do tego 14-osobowego grona nie dopuszczono ani jednej nowej twarzy, chociaż większość członków politbiura stanowili ciężko schorowani ludzie po siedemdziesiątce.

Tymczasem KPCh na każdym zjeździe konsekwentnie obniża wiek swego kierownictwa. [...] Średni wiek członków Komitetu Centralnego spadł z 62 lat w 1982 roku do 55,4 lat w 2002. Lepiej wygląda również sprawa wykształcenia: 98,6 procent składu Komitetu Centralnego skończyło studia w porównaniu do 55 procent przed XII Zjazdem.

Jednym słowem KPCh stosuje zasadę merytokracji równie konsekwentnie jak Harvard czy McKinsey. Skutki tej determinacji są widoczne. Amerykański sektor prywatny jest bardziej dynamiczny niż chiński z przyczyn historycznych i z racji swojej merytokratyczności. W wypadku sektora publicznego porównanie wypada jednak na korzyść Chin z powodu wspomnianej determinacji.

Pragmatyzm

Pierwszym krajem azjatyckim, który się zmodernizował, była Japonia. Reformatorzy ery Meiji z wyjątkowym powodzeniem wdrożyli najlepsze zachodnie praktyki i Japonia szybko dołączyła do grona największych mocarstw. W 1895 roku pokonała na polu bitwy Chiny, a zaledwie dziesięć lat później Rosję, co było pierwszym od stuleci zwycięstwem państwa azjatyckiego nad europejskim.

Dlaczego Japończykom udało się skutecznie zastosować najlepsze zachodnie praktyki? Ponieważ byli pragmatyczni. Do zadania modernizacyjnego podeszli bez żadnych uprzedzeń ideologicznych. Byli gotowi czerpać najlepsze wzorce z dowolnego kraju i eklektycznie łączyć je ze sobą. System szkolnictwa oparto na scentralizowanym modelu francuskim, ale konstrukcję programu nauczania wzięto od Amerykanów. W służbie cywilnej wprowadzono niemiecki system egzaminów. Dogłębnie badano zachodnie sądownictwo i prawo konstytucyjne. Reformatorzy podpatrzyli również zachodnie techniki agrarne, co zaowocowało ogromnymi postępami japońskiego rolnictwa.

Sam duch pragmatyzmu także został zapożyczony od Zachodu, który po średniowieczu dokonał wielkiego skoku, zrzucając teologiczne pęta i przyjmując nowoczesną, liberalną, świecką i otwartą na wszelkie nowości perspektywę. Japonia przyswoiła sobie tę mentalność.

Największym pragmatykiem w dziejach Azji przypuszczalnie jest Deng Xiaoping, zresztą autor słów, które można uznać za definicję pragmatyzmu: "Nieważne, czy kot jest czarny, czy biały, byle łapał myszy". Deng posłużył się tą formułą dla uzasadnienia decyzji o odejściu od komunistycznej ortodoksji.

Ogromne zasługi Denga są dzisiaj powszechnie uznawane, ale warto przypomnieć, przed jakimi stał wyzwaniami, kiedy został zrehabilitowany i w lipcu 1977 roku, objął funkcję pierwszego sekretarza partii. Musiał się zmagać nie tylko z katastrofalnymi konsekwencjami rewolucji kulturalnej, ale również z wyjątkowo niekorzystną sytuacją geopolityczną. Rok później Wietnam najechał Kambodżę, podpisawszy najpierw z ZSRR traktat zapewniający pomoc wojskową Sowietów w przypadku działań odwetowych Chin. W styczniu 1979 roku Deng pojechał do Waszyngtonu, aby wyjaśnić prezydentowi Carterowi, jak Chiny zareagują na inwazję wietnamską. Obecny na spotkaniu Zbigniew Brzeziński, doradca Cartera do spraw bezpieczeństwa narodowego, opisał postawę Denga jako "najbardziej imponującą demonstrację bezwzględnej polityki siły, z jaką miał do czynienia w ciągu czterech lat spędzonych w Białym Domu". Podczas tej wizyty Deng podjął odważną decyzję: społeczeństwo chińskie oficjalnie dowie się, że Amerykanie są wyjątkowo zamożnym narodem. Wiązało się to z olbrzymim ryzykiem politycznym, obnażało bowiem kłamliwość tez komunistycznej propagandy głoszącej, że Amerykanie są narodem biednym i uciemiężonym. Zagrywka Denga wyzwoliła jednak w Chińczykach gigantyczną energię.

Kultura pokoju

Najdonośniejszy dźwięk, jaki dochodzi z Azji Wschodniej, do tej pory nie został usłyszany przez świat: to milczenie armat. A przecież nie jest ono zjawiskiem historycznie normalnym.

Powszechnie sądzono, że wzrost potęgi wielu państw azjatyckich, który nastąpił w ciągu ostatnich dwóch dziesięcioleci, zaowocuje rywalizacją i konfliktami. Tymczasem w Azji Wschodniej od ponad dwóch dekad panuje pokój. Nie zmienił tego nawet azjatycki kryzys finansowy z lat 1997 - 1998, który mógł stać się zarzewiem konfliktów w regionie. Rozmiary tego kryzysu trudno przecenić. W kilku gospodarkach azjatyckich doszło do implozji. W 1998 roku PKB Indonezji spadł o 15 procent, dzieci umierały z niedożywienia, a odsetek ludzi biednych wystrzelił do co najmniej 40 procent. W Korei Południowej bezrobocie wzrosło w 1998 roku z 2,6 do 8 procent i nadal szybowało do góry. [...]

Historia uczy, że połączenie poważnego kryzysu gospodarczego z kipiącym kotłem resentymentów z reguły jest zabójcze. Skoro Azja Wschodnia rzekomo stała na krawędzi konfliktu, kryzys finansowy powinien zepchnąć ją w przepaść wojen. W rzeczywistości nastąpiło coś przeciwnego: pokój umocnił się i pogłębił. Dlaczego?

Odpowiedzi na pytania o przyczyny wojny i pokoju są złożone, ale możemy wyróżnić kilka niewątpliwych czynników. Po pierwsze mieszkańcy Azji Wschodniej przyswoili sobie zachodnią kulturę pokoju, która zapanowała w stosunkach między państwami Zachodu po zakończeniu drugiej wojny światowej. Po stuleciach konfliktów osiągnięcie to musi budzić najwyższy podziw: nie tylko żadnych wojen, ale także żadnych widoków na wojnę między jakimikolwiek dwoma państwami. Świat uważa ten stan za coś oczywistego, rzadko przypominając, że jest to jedno z najbardziej imponujących osiągnięć w dziejach ludzkości. Gdyby reszta świata wzięła w tym względzie przykład z Zachodu, kula ziemska byłaby znacznie szczęśliwszym miejscem. Jest rzeczą co najmniej dziwną, że Zachód głosi światu zalety demokracji, praw człowieka i gospodarki wolnorynkowej, rzadko natomiast chwali się tym, że osiągnął pokój.

Ten sukces najczęściej tłumaczy się w ten sposób, że państwa zachodnie najpierw przetestowały wszystkie inne rozwiązania, łącznie z gigantycznymi rzeziami, jakimi były wojny światowe. Poza tym po wynalezieniu broni jądrowej wojna między posiadającymi ją państwami stała się mało atrakcyjną opcją.

To negatywne wyjaśnienie zawiera w sobie ziarno prawdy, ale pomija istotny wymiar nowoczesności. Wzrost znaczenia wykształconej i zamożnej klasy średniej w większości krajów zachodnich zmienił podstawowe pojęcia o tym, do czego powinno aspirować społeczeństwo. W XIX wieku za niepodważalny - przynajmniej w Europie - uchodził pogląd, że celem państwa powinno być zwiększanie własnej potęgi, kolonizowanie innych krajów i maksymalizowanie sfer wpływów. W XX wieku - o czym świadczy postępowanie Niemiec i Japonii po drugiej wojnie światowej - za wyznacznik potęgi państwa uznano rozmiary gospodarki. Dziewiętnastowieczna rywalizacja o wpływy polityczne i kontrolę terytorialną była grą o sumie zerowej. Rywalizacja gospodarcza w drugiej połowie XX stulecia była już grą o sumie dodatniej. [...] Najważniejszą wzrastającą potęgą w Azji i na całym świecie są Chiny. Wielu zachodnich strategów rozwodzi się nad zagrożeniem ze strony Chin jako rosnącego w siłę militarnego smoka. Nie można wykluczyć takiego zagrożenia, ale teraz możemy już z całą pewnością powiedzieć, że nie taka jest wizja chińskiego kierownictwa i chińskiej inteligencji. Koncepcję chińskich elit najlepiej oddają słowa Zhenga Bijiana, jednego z czołowych chińskich myślicieli, a jednocześnie zaufanego doradcy Hu Jintao, który oświadczył kategorycznie, że Chiny wierzą w pokojowy rozwój.

Pojęcie pokojowego rozwoju odzwierciedla starannie przemyślany chiński konsensus. Przywódcy Państwa Środka wiedzą, ile razy ich kraj podejmował bezskuteczne próby modernizacji. Obecna perspektywa dołączenia do krajów rozwiniętych jest największą szansą, jaką miały Chiny. Zmarnowanie tej okazji na skutek zaangażowania się w jakiś konflikt byłoby skrajną głupotą. Chiny wyciągnęły wnioski z pozytywnego przykładu Zachodu i negatywnego przykładu Związku Radzieckiego, który upadł z kilku powodów, między innymi z powodu nadmiernego skupienia uwagi na rozwoju militarnym zamiast na gospodarce. Chiny wybrały odwrotne rozwiązanie.

Inny ważny wniosek z lekcji sowieckiej był taki, że budowa potężnego arsenału atomowego zmniejsza, a nie zwiększa bezpieczeństwo. Ze wszystkich pięciu legalnych mocarstw nuklearnych Chiny utrzymują najniższy poziom gotowości operacyjnej swojej broni jądrowej. [...]

Praworządność

Zachodnia koncepcja praworządności, zgodnie z którą wszyscy obywatele są równi wobec prawa i podlegają tym samym przepisom, nie przystaje do azjatyckiej mentalności. Większość Azjatów wszystkich epok uważała, że klasy rządzące, zwłaszcza członkowie rodzin królewskich i arystokracja, stoją ponad prawem. Dla klas rządzących jedyną funkcją prawa było dyscyplinowanie poddanych.

W tradycyjnej chińskiej jurysprudencji prawo było jedynie narzędziem rządzenia. Cesarz (albo pierwszy sekretarz) sam stał ponad prawem, którym był zresztą każdy jego dekret czy życzenie. W socjalistyczną chińską koncepcję prawa wbudowane jest pojęcie linghouxing, czyli elastyczności, która pozwala państwu, a dokładniej jego najwyższemu przywódcy, interpretować prawo zgodnie z własnym interesem albo z interesem swojej partii.

Dziś Azjaci przyswajają sobie zasadę praworządności nie z przyczyn etycznych, lecz przede wszystkim funkcjonalnych. Dobrym przykładem tego rozróżnienia jest kodeks drogowy: stajemy na czerwonym świetle nie dlatego, że tak jest moralnie, lecz dlatego, że tak jest bezpieczniej. Poza tym sygnalizacja świetlna jest częścią systemu, który usprawnia ruch drogowy. Większość Azjatów już rozumie, że przestrzeganie prawa powinno być równie naturalne jak przestrzeganie przepisów drogowych. Gdyby tego nie rozumieli, nie zbudowaliby nowoczesnej gospodarki, która wymaga ram prawnych pozwalających zawierać umowy z przekonaniem, że zostaną one wyegzekwowane. Doskonale widać to na przykładzie Chin. Tworząc system prawny w dużej mierze oparty na koncepcjach zachodnich, władze Państwa Środka mają na względzie przede wszystkim wymogi gospodarki. Kiedy Chiny porzuciły centralne planowanie na rzecz wolnego rynku, prawo jako regulator działalności ekonomicznej stało się niezbędne. Rząd centralny zmuszony był przekazać swoje prerogatywy w dziedzinie finansowej, fiskalnej, własnościowej czy materiałowej samorządom lokalnym i prywatnym osobom. Potrzeba przyciągnięcia zagranicznych inwestycji i zdobycia zaufania inwestorów zmotywowała Chiny do budowy bezstronnego i spójnego systemu prawnego. Państwo za wielkim murem musiało również dostosować się do norm międzynarodowych, na przykład po to, by móc przystąpić do Światowej Organizacji Handlu.

Biorąc pod uwagę długą historię prawną Chin, postępy we wdrażaniu zachodnich zasad praworządności, które osiągnięto po uchwaleniu w 1982 roku nowej konstytucji, budzą podziw, zwłaszcza jeśli chodzi o przepisy ograniczające możliwości nadużywania władzy. W 1991 roku Rada Państwa opublikowała dokument, w którym państwo chińskie po raz pierwszy oficjalnie posłużyło się pojęciem praw człowieka. W 9429 ustawach uchwalonych w okresie 1991 - 1997 władze chińskie zwracały szczególną uwagę na prawa obywateli. [...] Wyjątkowe znaczenie miała ustawa z 1991 roku umożliwiająca obywatelom zaskarżanie decyzji administracyjnych. Na początku lat 90. liczba procesów wytaczanych państwu na gruncie tej ustawy wynosiła około 27 tysięcy rocznie i znaczny ich odsetek kończył się zwycięstwem powoda. Szybki rozwój gospodarczy Chin tworzy presję na dalsze zmiany systemu prawnego. Kształtująca się wielkomiejska elita za priorytet uważa ochronę swoich indywidualnych praw.

Mimo tych znaczących postępów Chiny stoją przed oczywistym wyzwaniem. W teorii członkowie KPCh podlegają tym samym prawom co zwykli obywatele. W praktyce większość partyjnych wciąż jest traktowana tak, jakby stali ponad prawem. Zapewne wielu z nich prywatnie uważa, że tak istotnie jest (to tłumaczy mnogość przypadków korupcji z udziałem wysokich urzędników partyjnych). [...] Wspomniane wyzwanie polega na tym, by rozciągnąć zasadę praworządności na wszystkich obywateli.

Teoretycznie Indie mają ogromną przewagę konkurencyjną nad Chinami, ponieważ odziedziczyły system prawny po Brytyjczykach. Innymi słowy, od ponad 60 lat mają system oparty na zachodnich zasadach praworządności. Mimo to nie ma wcale pewności, czy funkcjonuje on lepiej niż chiński. Indyjskie sądy są znane z niewydolności i powolności. W 2007 roku liczba oczekujących spraw cywilnych i karnych wynosiła 41 tysięcy w przypadku Sądu Najwyższego, 25 milionów w przypadku sądów okręgowych i 3,6 miliona w przypadku sądów drugiej instancji. Bywa, że na werdykt czeka się kilkadziesiąt lat, co w praktyce oznacza, że sprawiedliwości nie dzieje się zadość. [...]

Elity wszystkich krajów Azji (z możliwym wyjątkiem Korei Północnej i Birmy) mają świadomość, że muszą grawitować w stronę większego szacunku dla praworządności, wiedzą bowiem, że bez tego nie da się zbudować nowoczesnego społeczeństwa i nowoczesnej gospodarki. Jest to pigułka, którą muszą przełknąć wszystkie kraje azjatyckie, chociaż w pierwszych latach może ona gorzko smakować.

Edukacja

Azjaci od dawna doceniają zalety zachodniego modelu edukacji, aczkolwiek umasowienie szkolnictwa jest tutaj zjawiskiem stosunkowo niedawnym. Teraz, kiedy ludność Azji skosztowała słodkich owoców zachodniej edukacji, uzależniła się od nich. Nałóg ten jest ważnym czynnikiem prorozwojowym - według Banku Światowego wzrost poziomu wykształcenia Azjatów przekłada się na PKB większy o 0,75 - 2 procent. [...]

Wyjątkowość najwybitniejszych zachodnich uniwersytetów polega na tym, że nie postrzegają one swojej misji jako skierowanej wyłącznie do Zachodu. Misją tą jest stanie na straży dostępnej wiedzy i otwieranie nowych horyzontów dla całej ludzkości. Uniwersytety amerykańskie - najlepsze z nich należy uznać za skarby ludzkości - skutecznie edukują elity w Stanach Zjednoczonych i na całym świecie. Kiedy proces modernizacji Azji się dokona, kontynent ten powinien podziękować Ameryce, ponieważ żaden inny kraj nie miał tak wielkiego wkładu w edukację azjatyckich elit. Po drugiej wojnie światowej kilkaset tysięcy Azjatów studiowało na amerykańskich uniwersytetach i wróciło do ojczystego kraju. W latach 1978 - 2003 za granicą studiowało 580 tys. Chińczyków, z czego ponad 172 800 (około 32 procent) reemigrowało. [...]

Jeszcze więcej zawdzięczają amerykańskiemu szkolnictwu Indie. Z tego właśnie kraju pochodzi najwięcej zagranicznych studentów w USA: w roku akademickim 2005 - 2006 ich liczba wyniosła 76 503. Na drugim miejscu lokowały się Chiny (62 582), na trzecim Korea Południowa (58 847), a na czwartym Japonia (38 712). Coraz więcej indyjskich studentów planuje powrót do kraju po uzyskaniu dyplomu (taki zamiar wyraziło na przykład 84 procent słuchaczy Graduate School of Business przy uniwersytecie chicagowskim). Ci powracający absolwenci są drożdżami azjatyckiego wzrostu. Przywożą ze sobą nie tylko konkretne kwalifikacje, ale również cały amerykański etos - optymistyczne podejście do życia i przekonanie, że wielkie społeczeństwa można stworzyć od podstaw. Wielka amerykańska idea z lat 60., że jedno pokolenie najlepszych i najinteligentniejszych może przeobrazić społeczeństwo, rozprzestrzeniła się poza Amerykę i pozytywnie oddziałuje na azjatycką mentalność. [...]

Zjawisko powrotu absolwentów dotyczy nie tylko Indii. W Chinach ich liczba wzrosła z siedmiu tysięcy w 1999 roku do 40 tysięcy w 2006 roku. Rząd wietnamski wprowadził różne zachęty dla emigrantów, co również zaowocowało falą powrotów. Najbardziej spektakularny jest przypadek Phuca Thana, który w 1975 roku jako 14-latek uciekł helikopterem z Wietnamu, kiedy Sajgon wpadł w ręce komunistycznej Północy. W 1999 roku przyjechał do ojczyzny jako zdeklarowany kapitalista, inżynier elektryk i handlowiec z 13-letnim stażem w Intelu. "Ameryka dała mi szansę, ale nie ucierpi, jeśli stamtąd wyjadę. A w Wietnamie mam możliwość zrobić coś wielkiego". I właśnie pomógł swemu krajowi w zdobyciu miliardowej inwestycji Intela, która zaowocuje 450 miejscami pracy. [...]

Azjaci ogromnie skorzystali na studiowaniu w Ameryce (jak również w Europie, Australii i Nowej Zelandii), a teraz stoją przed wielkim zadaniem stworzenia równie dobrych uniwersytetów na swojej ziemi. Początki są obiecujące. W opublikowanym w 2006 roku przez "Timesa" rankingu najlepszych uniwersytetów 14 azjatyckich uczelni znalazło się w pierwszej setce, w tym trzy - uniwersytety w Tokio, Pekinie i Singapurze - w pierwszej dwudziestce piątce. [...]

Dzięki tym sukcesom czołowe uniwersytety amerykańskie dążą do nawiązania współpracy z placówkami chińskimi. [...] Ogromny wzrost kontaktów między amerykańskimi i azjatyckimi uniwersytetami zmienia oblicze życia intelektualnego w Azji. Azjaci odkryli wartość szkolnictwa wyższego. W styczniu 2007 roku miałem okazję naocznie się o tym przekonać. Odwiedziłem Guangzhou, jedno z najważniejszych miast południowochińskich. Jest tam siedem wyższych uczelni, między innymi Uniwersytet Sun Yat-sena. Kiedy w mieście skończyło się miejsce na nowe budynki, władze Guangzhou podjęły śmiałą i racjonalną decyzję: wybudowały ogromny kampus dla wszystkich uniwersytetów. Dzisiaj uczy się tam 150 tysięcy studentów, znacznie więcej niż na jakimkolwiek amerykańskim kampusie. [...]

W edukacji liczy się jednak przede wszystkim jakość, nie ilość. Jak napisał kiedyś Yeats, "w edukacji nie chodzi o napełnienie wiadra, lecz o rozpalenie ognia". W Azji ogień już płonie, co rozbudza w mieszkańcach tego kontynentu wiarę w siebie. "Business Week" pisze: "Z badań przeprowadzonych przez firmę badawczą Grey Global Group we współpracy z British Council wynika, że młodsze pokolenia Chińczyków bardzo optymistycznie myślą o swojej przyszłości. >>Kiedy chodziłam do szkoły, wszyscy mówili o amerykańskim marzeniu i każdy Chińczyk chciał tam pojechać - mówi Viveca Chan, do niedawna szefowa azjatyckiej filii Greya. - Teraz zaczyna się realizować chińskie marzenie<<". Do podobnej eksplozji wiary w siebie doszło też w Indiach. [...] Były prezydent tego kraju Abdul Kalam wspomina swoje spotkanie z uczniem szóstej klasy, który go zapytał: "Dlaczego Indie nie mogą się stać krajem rozwiniętym przed 2020 r.?". Według Kalama "pytanie to pokazuje, że pragnienie życia w rozwiniętym kraju zawładnęło umysłami indyjskiej młodzieży". [...]

Te ambicje i nadzieje można dostrzec nawet w indyjskich slumsach. Dharavi, owiany złą sławą największy slums Azji, kiedyś był bagniskiem nad rzeką Mithi pod Bombajem. W miarę jak miasto rozrastało się i industrializowało, Dharavi stał się ludzkim wysypiskiem dla ubogich robotników i migrantów poszukujących lepszego losu. Dzisiaj mieszka tam od 600 tysięcy do miliona osób, które wytwarzają miliard dolarów dochodu. Funkcjonują tam garbarnie, zakłady włókiennicze, fabryki mebli, zakłady ceramiczne i piekarnie. Większość mieszkańców wciąż żyje w biedzie i nędznych warunkach, ale im również nie brakuje ambicji i nadziei charakterystycznych dla reszty kraju. W swojej książce "The Rise of India" Niranjan Rajadhyaksha wspomina rozmowę z amerykańskim dyplomatą: "Powiedział mi, że był w wielu slumsach afrykańskich i południowoamerykańskich. Często widział tam rozpacz, przestępczość, narkotyki i gangi. Natomiast slums w Bombaju emanuje według niego energią i wiarą w siebie. W niczym nie przypomina tego, co widział w biednych dzielnicach Rio, Lagos czy nawet Nowego Jorku".

Kishore Mahbubani

Copyright © 2008. Published and reprinted by arrangement with Public Affairs, a member of the Perseus Books Group. All rights reserved.

przeł. Tomasz Bieroń

p

*Kishore Mahbubani, singapurski historyk, politolog, filozof. Obecnie wykłada na National University of Singapore. Wcześniej przez wiele lat pracował w singapurskiej dyplomacji - był m.in. ambasadorem w USA. Jest znanym specjalistą od spraw azjatyckich - jego artykuły i komentarze ukazują się na łamach tak prestiżowych pism jak "The New York Times" i "The Wall Street Journal". Periodyk "Foreign Affairs" umieścił go kilka lat temu na liście stu najbardziej wpływowych intelektualistów świata. Mahbubani jest autorem książek "Can Asians Think?" (2001), "Beyond the Age of Innocence" (2005) oraz "The New Asian Hemisphere - the Irresistible Shift of Global Power to the East".