p

Ireneusz Krzemiński*

"Dwie Polski" i wiele konfliktów

Prawdziwym problemem Polski jest, po pierwsze, zasadnicze pęknięcie między Polską narodowo-katolicką, a liberalno-europejską, zaś po drugie - całkowity brak poczucia wspólnoty, na który nakłada się niezdolność wszystkich kolejnych rządów do stworzenia fundamentów takiej wspólnoty.

Reklama

Dotychczasowe, rzec by można, "tradycyjne", podziały między ludźmi i całymi grupami społecznymi w Polsce, choć w dalszym ciągu istnieją, przestały odgrywać znaczącą rolę polityczną. Podstawowym przykładem jest podział postkomunistyczny opisany kilka lat temu przez Mirosławę Grabowską. Jej teza mówiła o znaczącym i trwałym podziale na Polskę postsolidarnościową i postkomunistyczną, na część społeczeństwa związaną sympatiami i działaniami z byłym PZPR i część wobec PZPR opozycyjną, związaną z demokratyczną opozycją, a potem - podziemną "Solidarnością". Paradoks polegał na tym, że diagnoza, sama mająca istotne znaczenie polityczne, okazała się zaraz po jej sformułowaniu nieprawdziwa, bo wyłonił się całkiem inny konflikt polityczny i podział społeczny. Na co dzień, w dynamice wzajemnych stosunków między ludźmi, w indywidualnych decyzjach dotyczących na przykład wyboru współpracownika, w przyjaźniach i osobistych niechęciach ten "podział postkomunistyczny" będzie długo jeszcze aktualny, ale znacznie słabszy niż w okresie sprzed diagnozy Grabowskiej. Wydarzenia lat 2005 - 2007 zadecydowały o tym w sposób, który nie daje się unieważnić.

Zasadnicze dotąd podziały budujące wyraźne identyfikacje i ostre kontury konfliktu rozpadły się na wiele różnych konfliktów, podziałów, ostrych czasem i agresywnych niechęci (będzie tu o nich jeszcze mowa), ale z trudem dają się ułożyć w jakąś uporządkowaną strukturę.

Przy tej okazji warto wspomnieć o znaczeniu identyfikacji pokoleniowych w polskim społeczeństwie. Niektóre pokolenia polskie stały się ważnymi bytami - czy kategoriami - społeczno-kulturowymi bardzo wyraźnie zorientowanymi moralnie i politycznie. Przynależność do określonego pokolenia - Marca '68, Czerwca 1976 roku czy pokolenia "Solidarności" - ma dzisiaj znaczący wpływ na role odgrywane w polskiej polityce, administracji, mediach, we władzach samorządowych czy w kulturze. Więzi i identyfikacje pokoleniowe wyznaczają konkretne wybory, gdy poszczególne jednostki znajdą się w zasięgu administracyjnego, państwowego czy całkiem prywatnego zarządzania, gdy znajdą się na stanowiskach. Kto kogo będzie promować, kogo włączy w krąg swych współpracowników - to właśnie wyznaczane jest w dużym i znaczącym stopniu przez więzi pokoleniowe. Przecież także redakcja "Dziennika" stanowi taką pokoleniową reprezentację i całkiem świadomie stara się wyrazić i nadać symboliczny byt określonemu pokoleniu Polaków, ich społecznemu i duchowemu doświadczeniu. Niekoniecznie oznacza to jednak wyraźną orientację polityczną, jakkolwiek na pewno z sympatiami i poglądami politycznymi jest silnie związane.

Reklama

Innym przykładem podziału, który odchodzi w przeszłość, może być konflikt między wsią i małymi miastami a miastami dużymi - jego wygasanie doprowadziło de facto do klęski Samoobrony. Z chwilą wejścia Polski do Unii Europejskiej i - po pierwsze - uzyskaniem przez rolników dofinansowania unijnego, po drugie zaś - wykorzystaniem unijnego otwarcia przez mieszkańców małych miast do zarobkowej emigracji (przede wszystkim do symbolicznej Irlandii i Wielkiej Brytanii, ale też i innych państw UE), realne i wyobrażone napięcie między dużymi a małymi miastami znacząco osłabło. Konflikt przeniósł się w regiony odległe od dotychczasowej płaszczyzny kojarzonej głównie z działaniami Samoobrony. W bardzo krótkim czasie zaczął się dokonywać proces - także psychospołecznej - urbanizacji wsi i globalizacji małomiasteczkowych środowisk. W ten sposób polityczne warunki sprzyjające Samoobronie (i wszelkim podobnym do niej tworom) przestały istnieć. Warto zwrócić uwagę na to przyspieszone ostatnio zacieranie się różnic między małym i wielkim polskim miastem. Nie oznacza ono całkowitego ujednolicenia mentalnych cech mieszkańców małych i wielkich miast, ale na pewno różnice między tak wyróżnionymi kategoriami będą w przyszłości mniejsze, słabsze, a przede wszystkim mniej zależne od samego tylko miejsca zamieszkania.

Dwie Polski

Istnieje natomiast w Polsce rzeczywiście bardzo silny konflikt, którego obecność zarysował Aleksander Smolar ("Europa" nr 224 z 19 lipca). Dotyczy on w szczególności tego, jak należy rozumieć polski interes narodowy, jaki kształt powinno mieć państwo polskie, co należy do jego podstawowych obowiązków, jak definiować polskie poczucie narodowe i co stanowi zasób "świętych" symboli narodowych, a także obywatelskich. Konflikt między Polską narodowo-katolicką a Polską, powiedzmy, liberalno--europejską ma - jak sądzę - naprawdę zasadnicze znaczenie. Ale choć konflikt ten widać niemal na każdym kroku, różnica jest słabo opracowana intelektualnie, ideowo i politycznie. Problem polega między innymi na tym, że Polska, którą nazywam tu liberalno-europejską, nie zdołała wypracować własnej, dostatecznie wyraźnej symbolicznej reprezentacji w zrozumiały sposób zakorzenionej w tradycji. W kategoriach ogólnych, w sytuacjach koniecznych, zasadniczych wyborów moralno-politycznych - takich, do których skłaniały rządy PiS - różnica wydawała się klarowna i wyraźna. Ale kiedy tylko ten zasadniczy spór próbujemy uszczegółowić, znaleźć precyzyjne argumenty i obrazy sytuacji, okazuje się, że opozycje stają się problematyczne, często zaczynają się rozmywać i podział nie wygląda już tak jednoznacznie. Tak więc, choć obie Polski odwołują się do innych symboli, struktur myślowych i innego języka ideologicznego, konflikt między nimi staje się bardzo wyraźny tylko na poziomie ogólnych definicji sytuacji i ogólnych symboli, ale komplikuje się i rozmywa, im bardziej dotykamy szczegółów - zwłaszcza tych związanych z przeszłością narodową i społeczno-polityczną. Jeśli na przykład zaczniemy ponownie mówić o Powstaniu Warszawskim, próbować oceniać tamto wydarzenie, wyrażać w miarę racjonalnie jego sens, konflikt między apologetyczno-heroicznym a krytycznym stosunkiem do Powstania na pewno wykroczy znacząco poza granice czysto politycznego rozkładu głosów, a zwolenników apologetyczno-heroicznej interpretacji będzie z pewnością więcej niż osób skłonnych do głosowania na PiS czy Lecha Kaczyńskiego - reprezentanta i orędownika owej apologetyczno-heroicznej wizji.

Sytuacja ta wydaje się świadczyć o tym, że nie dokonało się jeszcze w Polsce uporządkowanie kategorii opisu i interpretacji podstawowych, znaczących wydarzeń w najnowszej historii narodowej albo że pojawiają się one w świadomości społecznej w różnorodny, niejednolity, konfliktowy sposób. Żeby nie diabolizować niepotrzebnie drugiej strony, należy dodać, że tym, czego tak bardzo w Polsce brakuje, jest wytworzenie choćby minimalnych zasad współpracy między dwiema Polskami. To sprawia, że niemal wszystkie spory oraz rozbieżne interpretacje przybierają formę groteskowej awantury i kłótni, wydają się rodzić podziały i konflikty o wielkim, emocjonalnym natężeniu. Rozbieżne, a choćby różne interpretacje momentów symbolicznych z najnowszej historii Polski i Polaków rodzą napięcia i napędzają - by tak rzec - silne konflikty, stają się też okazją do odgrywania dramatycznych przedstawień społecznych, są swego rodzaju psychodramą społeczną, która jednak nie prowadzi do uspokojenia, ale utrwala podziały i zabija jakąkolwiek możliwość porozumienia między skłóconymi stronami. Ten konflikt symboliczny jest prawdziwym motorem napędowym podziału na dwie Polski - podziału między różnymi interpretacjami tego, czym jest polskość, patriotyzm czy interes narodowy i jak się je powinno realizować we współczesnym świecie. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że chociaż w praktyce konflikt ten rozpada się na wcale nie do końca spójne podziały, to jest tak skonstruowany, że uniemożliwia albo znacząco utrudnia znalezienie jakiegoś narodowego metajęzyka, który pozwoliłby znaleźć choćby minimum symboli jednoznacznie i bezkrytycznie wspólnych, będących reprezentacją tego-co-wspólne wszystkim Polakom, a przynajmniej ich zdecydowanej większości, wyrażających - najprościej rzecz ujmując - sens narodowej i państwowej wspólnoty. Ostatnie miesiące w polskiej polityce pokazują, jak reprezentanci tych symbolicznie odrębnych dwóch Polsk nie są w stanie stworzyć nawet wrażenia, że ogólniejsze poczucie wspólnoty ograniczyć może ich partykularne prezentacje tego, co powinno być uznane za wspólny interes narodowy i państwowy. Ale istotne jest także to, że jedna ze stron tego konfliktu - jak sądzę chodzi o stronę liberalno-europejską - nie ma w miarę spójnej wykładni, symbolicznie jednoznacznej reprezentacji i kształtuje się raczej w spontanicznym starciu ze stroną narodowo-katolicką, wspartą tradycjami ideowymi Narodowej Demokracji i Kościoła. Brak takiej grupowej, jednoznacznej wykładni bardzo utrudnia znalezienie tego-co-wspólne dla podzielonej całości.

Zawiść małych różnic

Być może jeszcze bardziej niepokojący niż doraźne konflikty powstające na osi dzielącej dwie Polski jest kompletny brak poczucia wspólnoty w polskim społeczeństwie. Gdy politycy PiS i Platformy zażarcie kłócą się na temat tarczy antyrakietowej czy interwencji w Gruzji, pośród tego konfliktu kompletnie zatracamy poczucie, co tak naprawdę jest wspólnym dobrem: dobrem społeczno-narodowym i państwowym.

Konflikt zaszedł zresztą tak daleko, a kłótnia jest tak ostra, że zagraża naszemu interesowi narodowemu. Jeśli przyjrzeć się warstwie symbolicznej i zastanowić się, co jest właściwie polskością, jaki projekt państwa wyraża symbolicznie wspólny los społeczeństwa czy narodu, okaże się, że trudno zauważyć elementy wspólne, jednolite cechy projektów wspólnoty państwowo-narodowej. Takich symbolicznych projektów nie dostarczają dziś ani państwo, ani - tym bardziej - środowisko polityków, ani wreszcie zjednoczeni wokół jakichś symboli przedstawiciele społecznej elity intelektualnej. Także na poziomie lokalnym brakuje zakorzenienia w zasadach ogólnopaństwowych, ogólnonarodowych czy też ogólnospołecznych. Stąd moja główna teza: państwo polskie po 1989 roku nie dostarczyło Polakom i nie zadbało o wypracowanie takich zasad, jasno wyrażonych na poziomie symbolicznym, które mogłyby być dla większości obywateli znakiem jedności i przynależności do narodowo-obywatelskiej, państwowej wspólnoty.

Brak poczucia wspólnoty pogłębia w Polakach poczucie niezadowolenia i frustracji wynikające z zawiści. Wydaje mi się bowiem, że w Polsce mamy do czynienia z nieustannym i ukrytym konfliktem, wynikającym z ciągłego porównywania się ludzi co do pozycji i miejsc, jakie zajmują. Tutaj, być może, tkwi fundament owych agresywnych "małych konfliktów" rozrywających tkankę wspólnego życia. W sytuacji transformacji ustrojowej, kształtujące się nowe różnice strukturalne między ludźmi, zarówno na poziomie indywidualnym jak i grupowym, niezwykle sprzyjają zawiści. Siła zawiści, związana z wykształcaniem się nowych kryteriów różnic społecznych oraz z płynnością struktury społecznej i niejasnością procesów dokonujących się w jej obrębie, znajduje dobitny wyraz w różnych zjawiskach, a przede wszystkim w pewnym klimacie emocjonalnym - klimacie zazdrości, złości, zagniewania i niezadowolenia. Klimacie, który tak świetnie potrafiły wykorzystać najpierw Samoobrona, a później PiS.

Choć moim zdaniem David Ost fantazjuje, gdy twierdzi, że emocje te są wyrazem konfliktu klasowego, to jednak - istotnie - właśnie z ich powodu atmosfera w Polsce nasycona jest agresją, wzajemną niechęcią, interakcyjnym rozbiciem, nieufnością i tymi wieloma konfliktami, które można starać się wykorzystać do negatywnej mobilizacji politycznej. Nawiasem mówiąc, wszystkie lewicowe projekty polityczne, oparte na tradycyjnych wzorcach interesu klasowego, a nawet warstwowo-grupowego, są - jak mi się zdaje - zupełnie chybione. Przede wszystkim z tego powodu, że konflikt, poczucie krzywdy albo "złość społeczna", jak chce Ost, wcale nie przyjmuje charakteru prawdziwie grupowego, warstwowo-klasowego. Złość jest wspólnie podzielana, ale nie tworzy - siłą rzeczy! - więzi i wspólnoty, tym bardziej że z założenia jest wysoce zindywidualizowana, skierowana (na poziomie motywacji jednostkowych) przeciwko konkretnym aktorom społecznym. Chodzi przecież o nienawiść do sąsiada, któremu nie wiadomo dlaczego tak się powiodło, i do właściciela zakładu, w którym "ja" muszę pracować, a który to właściciel do niedawna był zwykłym urzędnikiem itd.

Strategia kubła ze śmieciami

Dzieje się tak tym bardziej, że na poziomie wspólnoty narodowej brakuje silnych symboli wspólnoty i instytucji jednoczących. Jedynym wyjątkiem mógłby być Kościół, ale przecież on sam jest dziś instytucją bardzo podzieloną. Z drugiej strony zdaje się nie ulegać wątpliwości, że i tak dostarcza on najwięcej, by tak rzec, materiału symbolicznego do budowania - choćby fasadowych - przeżyć wspólnoty.

Niestety w ciągu ostatnich 20 lat demokratycznych rządów w Polsce ani jedna grupa rządzących nie potrafiła stworzyć spójnej, intelektualnej i ideowej propozycji połączenia sprzecznych wizji Polski, podporządkowania ich czemuś ogólniejszemu, wspólnemu. Istotnie, można powiedzieć, że taki ujednolicający projekt zgłosiło PiS - jednak do dziś uważam, że był on w istocie skrajnie antydemokratyczną, autorytarną próbą spacyfikowania przeciwników i narzucenia wszystkim jednego obowiązującego modelu wspólnoty polityczno-narodowo-moralnej. Był to więc projekt raczej symbolicznego podboju, bądź narzucenia wykładni i symboli tego-co-wspólne. Rządząca obecnie Platforma Obywatelska ogranicza się, jak można odnieść wrażenie, jedynie do robienia interesów, w tym między innymi interesów istotnie ważnych dla ogółu, ale i interesików służących wyłącznie własnym członkom. Unika - jak mi się wydaje - za wszelką cenę wejścia w jakikolwiek konflikt, a tym bardziej dążenia, by zbudować cokolwiek, co mogłoby być ryzykowne i wymagałoby zjednania przeciwników, przekonania aktualnych i potencjalnych krytyków zaproponowanego symbolu wspólnoty. Premier Tusk i skupieni wokół niego ludzie są bardziej skłonni do przechodzenia na ten poziom politycznej rzeczywistości, gdzie macha się ręką na kłótnie między Rydzykiem i Michnikiem, premierem i prezydentem, bo rzekomo liczy się tylko to, że zarząd miasta wybudował stadion lub przesunął kubeł na śmieci i zepsuł widok. Istotnie, w życiu społecznym przyjmuje się czasem taką pozycję obserwacji i podstawę oceny polityków i państwa, które są niezwykle praktyczne i niezwykle ograniczone, partykularne. Chodzi o perspektywę, w obrębie której właśnie pojemnik na śmieci psujący mi widok z okna decyduje o ocenie władzy, rządu i państwa... Przy takim stopniu indywidualizacji naszego życia, z jakim mamy do czynienia, nie jest to wcale perspektywa osobliwa - obawiam się wręcz, że może być całkiem istotna. Z takiej konstatacji wynika także określona strategia działania politycznego: dbać trzeba o to, by się ludziom nie narażać, by pozostawali oni na ogólnikowym poziomie różnic i identyfikowali "swoich" jako tych, którzy nie zagrażają indywidualistycznej, niezobowiązującej do niczego postawie.

Nawet zjednoczenie li tylko symboliczne, programowe owej Polski liberalno - europejskiej, jak ją nazwałem, wymagałoby od Platformy wejścia w skomplikowane zabiegi komunikacyjne, wymagałoby podjęcia sporu - być może ostrego, ale zarazem bardzo merytorycznego - z przeciwnikami. Mogłoby też przy okazji ujawnić jakieś nowe, nieprzewidziane problemy i kłopoty. Ba, w obozie stronników zaczęłaby się szczegółowa debata, która wcale nie musiałaby służyć dobrze Platformie jako symbolicznej reprezentacji Polski antypisowskiej. Dlatego rząd Donalda Tuska w praktyce unika wszelkich prawdziwych dyskusji, zwłaszcza takich, z których mogłoby coś wyniknąć i które miałyby do czegoś zobowiązywać rządzących.

Ireneusz Krzemiński

p

*Ireneusz Krzemiński, ur. 1949, socjolog, profesor w Instytucie Socjologii UW. Zajmował się m.in. doświadczeniem i społeczną historią "Solidarności" - na ten temat opublikował książki "Czego chcieli, o czym myśleli? Analiza postulatów robotników Wybrzeża z 1970 i 1980 roku" (1987), "Czy Polska po Solidarności?" (1989). Oprócz tego jest autorem i redaktorem takich książek, jak: "Co się dzieje między ludźmi" (1992), "Czy Polacy są antysemitami" (1996) oraz "Wolność, równość, odmienność. Nowe ruchy społeczne w Polsce początków XXI wieku" (2006). W "Europie" nr 207 z 22 marca br. opublikowaliśmy jego tekst "Polska, Europa i polityka".