Jak wynika z danych TNS OBOP, wyświetlanych w czwartkowy wieczór w programie pierwszym TVP "Londyńczyków" oglądała ponad jedna trzecia widowni, która w tym czasie miała włączone telewizory. Dla porównania - czwarta seria hitu "Zagubieni", który "Jedynka" nadawała w tym samym czasie kilka tygodni wcześniej, przyciągała przed ekrany ponad milion osób mniej. "Baliśmy się, że popularność serialu może być niższa, na szczęście niesłusznie" - mówi szefowa TVP 1 Dorota Macieja.



Obawy brały się stąd, że znaczna część dialogów toczy się po angielsku, a telewizyjna "Jedynka" zdecydowała się zrezygnować z lektora na rzecz napisów. "Chcieliśmy w ten sposób jak najlepiej oddać klimat miejsca, gdzie rozgrywa się akcja, i problemy, z jakimi borykają się bohaterowie. Także te językowe" - dodaje Macieja.



Po emisji serialu do TVP zadzwonił tylko jeden widz ze skargą na brak lektora. "Zdecydowana większość głosów była pozytywna" - twierdzi szefowa "Jedynki".



Pierwszy odcinek trzynastoodcinkowej opowieści o polskich emigrantach wywołał burzliwą dyskusję na internetowych forach. Jedni zarzucali twórcom filmu powielanie stereotypów o życiu na emigracji, inni z kolei chwalili za odwagę. "Film obnażył smutną prawdę o Anglii. Wiele osób wyjeżdża, a potem im się wstyd przyznać, że tam niestety sięgają dna. Wracają lub dzwoniąc do Polski przed znajomymi roztaczają piękne wizje, jak to tam cudownie, a tam niestety jest się śmieciem" - pisał z kolei "wrocławiak" na jednym z portali o showbiznesie.



"Londyńczycy" to nie pierwszy eksperyment telewizji publicznej z napisami. Od ponad dwóch tygodni "Dwójka" pokazuje w wersji oryginalnej serialowy hit Disney Channel "Nie ma to jak hotel", który ogląda około pół miliona widzów.



Według medioznawców te nieśmiałe jak na razie zmiany mogą doprowadzić do przełomu w sposobie tłumaczenia dialogów w zagranicznych filmach. "Co prawda napisy nie przyjmą się masowo w ciągu najbliższych miesięcy, bo nasz widz jest przyzwyczajony do lektora, ale w dłuższej perspektywie proporcje mogą się zmienić na ich korzyść" - mówi medioznawca z Uniwersytetu Śląskiego Krystyna Doktorowicz.



























Reklama

p

Sylwia Czubkowska: Premierę "Londyńczyków" w TVP 1 oglądało ponad 4,5 mln widzów. Nie najgorszą oglądalność ma też sitcom dla dzieci "Nie ma to jak hotel" pokazywany przez TVP 2. Oba seriale zamiast z lektorem wyświetlane są z napisami. Czyżby Polacy zaczęli się przekonywać do takiego sposobu tłumaczenia dialogów?

Wiesław Godzic*: Oglądalność tych seriali jest tak wysoka, bo są one skierowane do ludzi młodych. Napisy w telewizji to kwestia generacyjna: młodzi to kupią, starsi nie. Dla młodych napisy są czymś normalnym, a lektor jest sztucznym tworem. Znacznie trudniej byłoy przekonać do napisów starszych widzów, którzy są do nich przyzwyczajeni.



Skoro młodzi widzowie nie potrzebują lektorów, więc może wraz ze zmianą generacyjną widzów lektorzy wyginą?

Tak, ale nie tak szybko. Jeszcze pokolenie dzisiejszych 20- i 30-latków ma do lektorów pewien sentyment. Lubią sobie posłuchać tego głosu. Choć traktują to już jako pewien obciach, to dopiero dla ich dzieci lektor będzie całkiem obcy i niepotrzebny. Lektorzy to zabytki epoki paleotelewizji. Dziś zaczyna rządzić neotelewizja, w której jest dużo napisów, grafiki i która tym chce przytrzymać uwagę widza.



A więc to samym telewizjom powinno zależeć na tym, by wprowadzać napisy?

Na pewno, ale tylko jako opcję wyboru, tak by to widz miał możliwość zdecydować, czy woli lektora, czy napisy. Telewizje będą szły w tę stronę także ze względu na rozwój technologii. Ostatnio oglądałem amerykański film "Pluton", w którym podczas marszu w dżungli w tle innych odgłosów z prawej strony z tyłu rozległ się jakiś hałas. Gdyby zagłuszył go lektor, nie wiedziałbym, dlaczego bohaterowie nagle obejrzeli się w tym kierunku. Właśnie dla tych doznań widzowie będą coraz częściej domagać się od telewizji napisów.




*Wiesław Godzic, medioznawca i redaktor naczelny kwartalnika Kultura Popularna wydawanego przez Szkołę Wyższą Psychologii Społecznej