>>>Polski James Bond z odsieczą dla inżyniera porwanego w Pakistanie
Grudzień 1997 roku. Czeczenia od ponad roku jest w praktyce niepodległym państwem, Polskę pamięta jako naród, który w czasie wojny z Rosją (1994-1996) najaktywniej wspierał jej wolnościowe aspiracje. Dlaczego pięciu Polaków - uczestników akcji humanitarnej - znajdzie się w kilkumiesięcznej niewoli, nie wie nikt. Zostają porwani w okolicach Gudermesu. To Marek Kurzyniec - anarchista z Krakowa, jego kolega z Sopotu Krzysztof Galiński, inny anarchista Dominik Piaskowski, prawicowy działacz i publicysta "Najwyższego Czasu!" - Paweł Chojnacki oraz działacz alternatywny Marcin Thiel.
Wiadomo jedno: wszyscy mają doskonałe kontakty z Czeczenami. W czasie wojny organizowali pomoc, która trafiała bezpośrednio do Czeczenów. Trzech z nich w lutym 1996 roku spotykało się z liderem separatystów Dżocharem Dudajewem, dwóch miało honorowe obywatelstwo Czeczenii.
Teraz posiedzą w niewoli ponad trzy miesiące. Bez żadnej gwarancji, że przeżyją. Do dziś chodzą plotki: prowokacja rosyjskiej FSB, czy też rozgrywka jednego z klanów czeczeńskich. Wszystko owiewa tajemnica negocjacji. I milcząca postać w tle.
Wiadomo, że sprawę w MSZ-ie kuruje tajemniczy negocjator - podobno urzędnik OBWE. I w lutym 1998 Polacy zostają uwolnieni - tak nagle, jak ich porwano. Oficjalny komunikat czeczeńskich władz: podjęto szturm mieszkania, oswobodzono pięć osób.
Gdy Polacy wychodzą na wolność, to negocjator jest bohaterem. Nazywa się Zenon Kuchciak, ma 37 lat. "Na kłopoty Kuchciak", "Polski James Bond" - pisze prasa. To on miał wcześniej prowadzić negocjacje z czeczeńskimi klanami. Jak? Kiedy? Nie mówi nikomu. Żyje za to jego legenda: podobno nauczył się czeczeńskiego, podobno poznał całą strukturę klanowo-biznesową pół-niepodległej pół-bandyckiej republiki, podobno jest mózgiem od takich łamigłówek.
Resztę dopisze prasa i telewizyjne talk-showy. Bohater jest przed 40-tką, idealny wiek dla gwiazdora. Przychodzi do telewizji, ale jest milczący, więc etos Jamesa Bonda otacza go jeszcze bardziej.
"Mało kto w MSZ-ie mógłby z siebie robić taką gwiazdę. To facet, który stał się mistrzem autokreacji" - mówi jeden z naszych rozmówców.
Kim jest prawdziwy Zenon Kuchciak? To absolwent moskiewskiego MGIMO - Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych - kuźni kadr dyplomatycznych dla Rosji i "demoludów", prestiżowej w czasach PRL, a dziś starannie wymazywanej w MSZ-ie z życiorysów. Wiadomo, że w resorcie jest od 1986 roku i że w połowie lat 90. przyjął funkcję zastępcy szefa Grupy Wspomagania OBWE.
Po czeczeńskiej awanturze przychodzi czas na zaszczyty. Będzie szefem misji OBWE w Chorwacji, a potem za rządów AWS trafi do Obrony Cywilnej. Od 2001 roku będzie ambasadorem w Uzbekistanie, by później w kwietniu 2006 roku zostać wizeprezesem Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa ds. handlu i marketingu. Przez następne dwa lata negocjował warunki importu gazu i dostaw surowca do klientów w Polsce.
Do czasu. Gdy tylko w Pakistanie zostanie uprowadzony polski inżynier, odbierze dziesiątki telefonów od dziennikarzy. Czy i tym razem będzie negocjował? Żadnego przecieku. "Tak stanowczo zaprzeczał, że aż zacząłem myśleć, że coś musi być na rzeczy" - mówi jeden z reporterów. Po tygodniach wyda go pakistański biuletyn rządowy, który otwarcie przyzna, że prezydent Asif Ali Zardari przyjął polskiego "Special Envoy". Władza już nie ściemnia: Kuchciak ma kolejne zadanie. A rodzinie porwanego pozostaje modlić się: oby był naprawdę tym, którego wykreowały media - polskim supernegocjatorem i ekspertem od spraw niemożliwych.
Andrzej Morozowski, który przeprowadzał rozmowę z Kuchciakiem, twierdzi, że po niej ... niewiele o Kuchciaku się dowiedział. "Nazywanie go Jamesem Bondem jest trochę na wyrost. Kuchciak przy całej swojej niepozorności na pewno jest jednym: wyjątkowo sprawnym graczem, wie, jak wykorzystać medialny szum wokół swojej osoby, tak by mu to pomogło w jego pracy. Dziennikarzom pokazywał jednak tylko wierzchołek góry lodowej, o kuchni prowadzenia rozmów z porywaczami nie mówił nic" - mówi dziennikarz.