Intencja naszego pomysłu była prostsza - pytaliśmy o wiarę liberalnych inteligentów, od konserwatywnych po ostentacyjnie lewicowych, aby zobaczyć, jaka intelektualna tradycja zwyciężyła w niepodległej Polsce. Jak po pół wieku komunizmu i dwóch dekadach - ponoć - tak laicyzującej przynależności do Zachodu, wygląda stosunek polskich elit do religii.

Reklama

Spytaliśmy się Holland, Baumana, Huellego, Sierakowskiego, Wodzińskiego, Chwina, Śpiewaka, Krzemińskiego, Bielik-Robson, Łagowskiego i Króla. Okazuje się, że metafizyczny niepokój jest u polskiej inteligencji naturalnym stanem ducha. Ateizm, modna do niedawna wiara, że poza przyrodą nie ma nic, że każdy z nas zwiędnie kiedyś jak liść, a sensu tego procesu nie warto nawet dociekać, w Polsce się nie przyjęła. Co ciekawe, po raz pierwszy od dwóch wieków wiara ujawnia się w Polsce jako religijność czysta. To już nie jest wymóg narodowego przetrwania ani wymuszona przez tradycję forma życia, ani element rodzinnej kultury czy ucieczka w religianctwo jako sprzeciw wobec komunizmu. To zupełnie aspołeczny, osobisty, głęboko przeżyty wybór.

Polską inteligencję często oskarża się o stadność, podążanie za modą, mechaniczne kopiowanie cudzych wzorów. Jeśli jednak uznać stosunek do Boga za kryterium bardziej miarodajne niż stosunek do bieżącej polityki, nasza inteligencja wykazuje się dużą umysłową suwerennością. Nie dlatego, że z definicji trzeba pozytywnie wartościować opcję teistyczną, jednak religijność - tak jak jest opisywana przez naszych autorów - jest za każdym razem polemiką z własnym otoczeniem, rodziną, z własnym publicznym wizerunkiem. Te wyznania wiary to religijność pytań własnych i własnych odpowiedzi, osobiste zmaganie się z tym co Nieskończone.

Z drugiej strony trudno ich poszukiwania uznać ze rozbudzenie świadomości religijnej w Polsce. Teza tej analizy jest skromniejsza - to świadectwo, że myślenie religijne nie ma dziś nad Wisłą silnych wrogów. Z oświeceniowej pogardy dla upokarzającej rozum wiary nie pozostało już nic. Drugi wróg religii - wypromowane na nową wiarę poznanie naukowe - odniósł spektakularną porażkę. Jeszcze wiek temu wydawało się, że fizyka, biologia czy astronomia wkrótce odpowiedzą na pytania ostateczne: jak powstał świat, jak powstał człowiek, jak działa mózg? Darwina, Einsteina czy Heisenberga czytano, zresztą wbrew ich intencji, jako proroków prawdziwej wiedzy. Niedługo potem poznanie naukowe zatrzymało się w miejscu, nadal prężnie doskonaliło technikę, ale w kwestiach zasadniczych poległo. Rozum naukowy okazał się niezdolny do konkurencji z religią i filozofią.

I wreszcie upadł trzeci bastion sprzeciwu wobec religii, przekonanie, że jest ona przeszkodą w naprawie politycznej świata. Problem ten ostro stawiał komunizm, a bardziej miękko XX-wieczny lewicujący liberalizm. W Polsce oba poglądy są dziś odrzucone, ateizację jako politykę społeczną uznali Polacy za zwykłą przemoc, nawet nieliczni twardzi ateiści stawiają sobie skromniejsze cele. Biją się nie z religią, ale z Kościołem, i tylko w tej mierze, w jakiej chodzi o jego obecność w sferze publicznej. Nie chcą już wyzwalać dusz w okowów wiary, lecz odsakralizować przestrzeń, w której porusza się nasze ciało. W Polsce nie ma ani silnej, ani wpływowej grupy przeciwników Pana Boga. Nie ma salonu, na którym libertyni przygotowują kolejne zamachy na Absolut. Nie ma Iwana Bezdomnego, który by chciał Kanta za jego dowody zesłać na pięć lat na Sołowki. Jeśli religia w Polsce słabnie, a zwłaszcza jeśli rozpadają się jej instytucjonalne formy, to nie dlatego że atakuje ją ktoś z zewnątrz, ale dlatego że ona sama w sobie siły nie znajduje. Odświeżanie jej przez kreowanie wrogów - główny nurt ultrakonserwatywnej publicystyki - na nic się nie zda. Skoro ukrzyżowanie Boga chrześcijan okazało się dla nich źródłem siły, to wyjaśnieniem dzisiejszej słabości nie może być skarga na pomniejsze represje ze strony Millera czy Urbana.

Wszystko się dokonuje wedle logiki Nietzschego - bogów się nie obala, jeśli już, to umierają oni sami. Albo, jeśli uznać, że bardziej podmiotowi są śmiertelni, Nieśmiertelny umiera, gdy ludzie tracą dla niego zainteresowanie.

Robert Krasowski