Renata Kim: Od wielu dni młodzi ludzie z pokolenia ’89 spierają się na łamach DZIENNIKA, czy są pierwszą w wolnej Polsce generacją totalnych optymistów, czy może raczej - jak sugeruje ich rówieśniczka Marta Megger - bandą rozpuszczonych dzieciaków, które nie szanują nikogo i niczego. W który portret pan wierzy?
Kuba Wandachowicz*: Z badaniami socjologicznymi nie można dyskutować, one z pewnością dobrze oddają ducha tego pokolenia. I muszę powiedzieć, że ich wynik jest dla mnie bardzo ważny, optymistyczny i pocieszający. Ale z pewnością trzeba ten sondaż uzupełnić jakąś refleksją, która wykracza poza socjologię. Bo przecież wynika z niego również, że to pokolenie stało się bardziej konserwatywne, wyznaje takie wartości jak rodzina, miłość i przyjaźń. Pytanie tylko, czy to prawda. Czy ci młodzi ludzie rzeczywiście byliby w stanie, tak jak twierdzą, założyć rodziny i inwestować energię w miłość i przyjaźń? A może to jest tylko pusta deklaracja złożona na potrzeby tego badania?

Reklama

Dlaczego jest pan taki podejrzliwy?
Staram się po prostu zastanowić nad wynikami tych badań w perspektywie, która zakłada, że deklaracje składane w tego typu ankietach nie muszą być zgodne z faktycznymi życiowymi wyborami ankietowanych. To trochę tak jak z deklarowanym w naszym narodzie katolicyzmem. Poza tym w tej podejrzliwości umocniła mnie wypowiedź Marty Megger, równie ważna jak same badania. To było spojrzenie osoby z pokolenia ’89, która otwarcie podważała to, co jej koledzy opowiadali o sobie i wyznawanych ideałach. I stąd moje pytanie, czy oni naprawdę szczerze wierzą w to, co mówią o znaczeniu rodziny i przyjaźni w ich życiu. Bo przecież ci młodzi ludzie są bardzo mocno uwikłani w kapitalizm, są żądni sukcesu, nastawieni na karierę. Bardzo dobrze, że chcą jeździć po świecie, zarabiać dobre pieniądze, to jest normalna sprawa. Ale z drugiej strony jest rzeczą całkiem oczywistą, że kapitalizm nie jest ideologią skupioną wokół wartości takich jak miłość czy przyjaźń. To filozofia skoncentrowania się na karierze, pomnażaniu pieniędzy i konsumpcji. Więc jeśli to młode pokolenie tak bardzo wierzy w kapitalizm, akceptuje konieczność sukcesu rynkowego, to trzeba zadać pytanie, gdzie w tym wszystkim jest miejsce na wartości? Gdzie miejsce na jakąś poważniejszą refleksję nad sensem tej gonitwy?

Zna pan ludzi z tego pokolenia?
Oczywiście. Są trochę inni niż ja i moi koledzy. Zauważyłem, że dla nich pewne rzeczy są zupełnie oczywiste i naturalne. Na przykład to, że można kilka razy w miesiącu swobodnie wyjeżdżać za granicę, kupować w sklepie wszystko, na co przyjdzie ochota, a nawet to, że w tak młodym wieku zna się jeden, a czasem kilka języków obcych. Dla mojego pokolenia większość z tych rzeczy była nieco egzotyczna i chyba właśnie dlatego z tamtych czasów pozostało mi kompulsywne kupowanie. Tak jakbym wciąż bał się, że czegoś może zabraknąć. Podoba mi się ogromna ambicja tego pokolenia i jego witalność. Oni idą pewnie przed siebie, nie namyślając się wiele, i za to ich podziwiam. Choć uważam, że warto byłoby sprawdzić, co się z nimi stanie za, powiedzmy, 10 lat. Dobrze byłoby wtedy powtórzyć to samo badanie i zobaczyć, jaki będzie wynik.

Po co?
Bo ciekawy jestem, jak sobie poradzą, jeśli ta ich witalność i aktywność napotka jakieś przeszkody, takie jak np. kryzys. Może wtedy wpadną w apatię i będą musieli przewartościować swoje spojrzenie na świat? Może trudności odbiorą im dzisiejszą wiarę i siłę, a wyzwolą agresję? Może przeżyją zawód lub frustrację, które zniszczą ich optymizm? I jakimi ludźmi wtedy będą? W co będą wierzyć? To może być naprawdę bardzo ciekawe: mamy do czynienia z pokoleniem, które od dziecka było przysposabiane do radzenia sobie w nowoczesnym, zglobalizowanym świecie. Wmawiano im, że jak będą aktywni, odważni, dobrze wyedukowani, to zdobędą świat. Oni w to uwierzyli, bo świat rzeczywiście zaczął się przed nami otwierać i kusić. Jeśli jednak w przyszłości coś zawiedzie – może to być jakiś ogólnoświatowy kryzys finansowy lub zwyczajne, indywidualne poczucie, że kasa to jednak nie wszystko – wówczas to pokolenie stanie się tykającą bombą, a wtedy możemy spodziewać się wszystkiego. Oczywiście nikomu nie życzę źle, ale lubię rozważać takie skrajne scenariusze.

Wielu z tych młodych ludzi wprost odwołuje się do pana pamiętnego manifestu "Generacja Nic". Piszą, że mają teraz takie same problemy, o jakich pan mówił w roku 2002.
Być może dlatego, że w moim tekście była jakaś tęsknota za refleksyjnym podejściem do życia. Może to wciąż jest dla nich atrakcyjne, a brakuje im tego w życiu? Ale trudno mi o tym mówić, bo przez ostatnie lata bardzo starałem się zapomnieć o moim tekście. Napisałem go w młodzieńczym porywie, to był impuls. A potem on zaczął żyć własnym medialnym życiem i w pewnym momencie cała ta dyskusja wpadła w pewną sztampę i stała się bardzo męcząca. Czytałem o moim tekście w każdej gazecie, słyszałem o nim w telewizji. To wszystko mnie przerosło, więc wyparłem manifest „Generacja Nic” z pamięci.

Wstydził się go pan?
Oczywiście, że nie! Ja nie odcinam się od tego artykułu, tylko od szumu medialnego, jaki mu towarzyszył. Był bardzo uciążliwy.

Najwyraźniej jednak dla części osób z pokolenia ’89 stał się pan idolem. Marta Megger mówi, że ma nadzieję, iż - cytuję - uda się jej nie sprzedać, tak jak nie sprzedał się Kuba Wandachowicz.
To jest bardzo młodzieńcze podejście do życia, znam je dobrze i szanuję. Marta powinna w sobie pielęgnować takie uczucia, gorąco ją do tego namawiam. Ale myślę również, że teraz jest łatwiej osobom, które nie chcą się nikomu i niczemu sprzedać. W popkulturze jest mnóstwo nisz, w których można się zaszyć i pozostać wiernym sobie, a jednocześnie zarabiać pieniądze. Niekoniecznie wielkie, ale pozwalające na to, by się realizować. Zresztą to widać, bo powstaje mnóstwo inicjatyw młodych ludzi, które cieszą się rynkowym powodzeniem.

Reklama

Pan brzmi o wiele bardziej optymistycznie niż 7 lat temu, gdy pisał pan swój manifest. Co się zmieniło?
Nie wiem, czy jestem bardziej optymistyczny. Może jestem mniej naiwny i staram się analizować głębiej, widzieć więcej niż dawniej. Kiedy pisałem tamten artykuł, miałem 27 lat, byłem świeżo po studiach, a mój zespół nie wydał jeszcze żadnej płyty. Teraz jednak wiem, że udało mi się jakoś wytrwać i robić to, co zawsze chciałem robić. Grać muzykę, pisać teksty, czytać książki, łączyć pasję z pracą.

A co pan powie przedstawicielowi pokolenia ’89, który napisał do nas, że liczy się dla nie tylko kasa i kariera? I że jest dla niej gotów poświęcić młodość i młodzieńcze ideały?
To brzmi jak żarliwy list motywacyjny. Podejrzewam, że człowiek, który to pisał, rzeczywiście wierzy, że poświęci wszystko, by stanąć na szczycie. Nie czuję się na siłach analizować tego przypadku. Można oczywiście powiedzieć, że trzeba postawić wszystko na karierę, wszystko jej poświęcić, ale gdzie w tym wszystkim znajdzie jeszcze czas na wartości, które rzekomo to pokolenie wyznaje? Na rodzinę, miłość, przyjaźń? Mimo wszystko nie chcę tego oceniać. Na świecie są różne dewiacje i ludzie mają różne sposoby na życie. Jeśli taki człowiek będzie szczęśliwy, pracując 24 godziny na dobę, to cóż można zrobić? Można tylko mu przypomnieć, że realizując w tak skrajny sposób swoją filozofię, może w najlepszym przypadku stać się jej żałosną karykaturą.

*Kuba Wandachowicz, członek zespołu Cool Kids of Death, autor tekstów piosenek i kompozytor. W 2002 r. opublikował w „Gazecie Wyborczej” manifest „Generacja Nic” o ówczesnym pokoleniu 20-latków.