MAGDALENA JANCZEWSKA: Zazdrości pan czegoś pokoleniu swojej córki?
GRZEGORZ TURNAU*: Z pewnością ma ono większą możliwość wyboru, lepszy dostęp do wiedzy, rozrywki. W moich czasach trudniej było studiować, pracować za granicą czy realizować marzenia związane z dalekimi podróżami. Kiedy miałem 21 lat, czyli tyle, ile ma teraz Antosia, byłem już ojcem i musiałem myśleć o utrzymaniu rodziny. Teraz młodzi ludzie rzadko podejmują takie ryzyko. Może słusznie? Wydłużyło im się dzieciństwo - czas beztroski i braku konieczności podejmowania decyzji. My dojrzewaliśmy nieco szybciej. Ale tak naprawdę jedyne, czego im zazdroszczę, to tego, że są młodsi ode mnie o te 20 lat.
Nie chciałby pan przeżywać swojej młodości w obecnej Polsce?
Mógłbym też, na odwrót, chcieć żyć w XIX wieku, bo wtedy nie było samochodów, komórek i czas wolniej płynął. Nie, nie mam pretensji, mój czas mi odpowiada. Obserwuję młodość mojej córki i jej czas, w którym nie wszystko mnie olśniewa. Najlepszym przykładem jest chociażby łatwość produkowania muzyki. Dzięki nowym technologiom można wypluć bardzo szybko niesamowite ilości produktów muzykopodobnych, tylko one przestają mieć w ten sposób imię, nazwisko i sens. Herbert pisał o ”aroganckich przedmiotach bez wdzięku, imienia, przeszłości”. Taka trochę jest ta popularna muzyka. Kiedyś trzeba było namęczyć się w samotności z ołówkiem, gumką i kartką papieru - dzięki temu muzyka miała jakiś smak. Być może dlatego do dzisiaj słuchamy dzieł kompozytorów minionych epok. Ale jedno muszę przyznać - prawdziwego talentu nie zabije nawet najbardziej wyrafinowana technologia. Ołówek nie jest niezbędny.
Co więc pana zdaniem zostawi po sobie pokolenie ’89?
Chciałbym, żeby zostawiło swoim dzieciom większą tolerancję, świadomość tego, że świat nie jest czarno-biały i tego, że zamykanie się w niezrozumiałym poczuciu wyższości, wynikające głównie z polskich kompleksów, nie ma żadnego sensu i jedynie tworzy niepotrzebne napięcia. Mam nadzieję, że przez to, że urodzili się w świecie bez sztucznych podziałów, bez cenzury, przekażą swoim dzieciom właśnie taką wizję. Oczywiście, o ile do tej pory nie znajdą się nowi geniusze od porządkowania rzeczywistości.
Jednak młodzi w tej rzeczywistości wydają się zagubieni. Mają duży problem z określeniem, kto jest dla nich autorytetem. Czy w czasach pana młodości wyglądało to inaczej?
Na pewno było nieco inaczej - autorytetami byli ludzie doświadczeni przez obie wojny, czyli pokolenie dziadków. Pokolenie naszych rodziców w o wiele większym stopniu niż nasze doświadczyło komunistycznej opresji. Łatwiej było znaleźć wśród nich jednostki silne i promieniujące wzorem. Dla mnie autorytetem z najbliższego otoczenia był zawsze Jerzy Turowicz, redaktor naczelny ”Tygodnika Powszechnego”, zresztą mój bliski krewny. Byli to też ludzie tzw. nielegalnej opozycji - legendy KOR, intelektualiści, którzy umieli się w paskudnych czasach obronić przed serwilizmem i bylejakością. Miałem też oczywiście swoich idoli wśród artystów. Wśród nich na pewno był Maciej Słomczyński.
Wielu młodych ludzi jako przykład autorytetu podaje osoby z najbliższego otoczenia. Antonina wskazała pana.
Bardzo dobrze, jeśli najbliżsi - rodzice czy dziadkowie - są autorytetami. Nasi rodzice, nazywani pokoleniem straconym, rodzili się tuż przed II wojną, młodość przeżyli w stalinizmie, a wiek emerytalny przywitał ich upadkiem gospodarki i transformacją, dla wielu bardzo trudną. My już nie pamiętamy stalinizmu, ale pamiętamy inne elementy rzeczywistości PRL, np. książki z drugiego obiegu. Pamiętamy, w jakich warunkach, na jakim papierze, w jaki sposób wydane teksty czytaliśmy z wypiekami na twarzy, bo to było zakazane, trzeba było o to zawalczyć. Przypomina mi się rysunek Mleczki, na którym ojciec mówi do syna: Na wojnie nie byłem, ale studium wojskowe to też nie przelewki! Wydaje mi się, że ta gradacja jest właśnie taka. I jest nieunikniona.
Jak pan ocenia pokolenie 20-latków?
Nie znam całego pokolenia - mam kontakt z małą grupą skupioną wokół mojej córki i z osobami, które przychodzą na moje koncerty. Nie wiem, czy to grupa reprezentatywna, jednak w tych, których spotykam, widzę skupienie, nie widzę natomiast przesadnego hedonizmu, konsumpcjonizmu, o który się ich oskarża. Oni zaczynają w wiecznej zabawie widzieć coś jałowego, wydają mi się skupieni i twórczy. Na pewno coraz gorzej rozumiem jednak to, co mówią. Nie ze względu na treść, ale przez sposób wysławiania się. To pokolenie mówi bardzo szybko, mało otwierając usta i z zaciśniętymi zębami.
A mówi mądrze?
Myślę, że tak. W tym pokoleniu jest taka sama ilość abnegatów oraz osób mających jakiś pomysł na życie jak w moim. Oni mówią za szybko, bo szybko też wszystko robią. Przedmioty, które ich otaczają, zmuszają do innego tempa. Wszystko działa coraz szybciej. Komputer kupiony w zeszłym roku jest reliktem. Jedyne, czego się boję, to tego, że młodzi ludzie niedługo przestaną w ogóle pisać ręcznie i zniknie coś, co nazywamy charakterem pisma.
*Grzegorz Turnau, poeta, kompozytor i wokalista