Dziś głos w tej dyskusji zabiera David Ost, amerykański znawca spraw Polski i Europy Środkowo-Wschodniej. W jego opinii trudno mówić o grożącej nam hegemonii PO, jako że partia ta nie wykazuje żadnych typowo hegemonicznych zapędów. W przeciwieństwie do rządzącego wcześniej PiS nie próbuje wywierać wpływu na wszystkie dziedziny życia. Nie chce nawracać obywateli na żadną ideologię i nie prowokuje ciągłych konfliktów. Stąd wynika ogromne poparcie, jakim wciąż cieszy się w społeczeństwie.

Reklama

p

David Ost*:

Platforma zyskuje dzięki temu, że nie ma hegemonicznych skłonności

Perspektywa zdobycia przez Platformę Obywatelską na wiele lat pełni władzy skłania do postawienia dwóch ważnych, ale odrębnych względem siebie pytań. Pierwsze: czy będziemy mieli do czynienia - jak określił to niedawno Ireneusz Krzemiński na łamach "Europy" - z hegemonią PO? I drugie: czy partia Donalda Tuska, mając swojego prezydenta i swój rząd, zachowa jedność?

Reklama

Konflikt z elitą i rozczarowanie ideologią

Kiedy w latach 2002 - 20003 pisałem książkę "Klęska Solidarności", uważałem, że w Polsce pełnię władzy przejmie na długo to ugrupowanie, któremu uda się zorganizować gniew społeczny. W roku 2005 gniew ten skutecznie zorganizowało Prawo i Sprawiedliwość, ale po wygraniu wyborów zgromadzony kapitał poparcia został przez tę partię zmarnowany. PiS słusznie postawiło na grupy niezadowolonych, lecz gdy przyszło mu rządzić, nadal trzymało się wyłącznie takiego elektoratu. To był błąd. Nie można sprawować władzy bez poparcia przynajmniej jakiejś części elity gospodarczej, a jeszcze trudniej robić to w sytuacji, gdy zraziło się do siebie również elitę intelektualną. Tymczasem PiS weszło w konflikt z całą tą elitą.

Zanim Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory, dla establishmentu nie miało znaczenia, kto rządzi. Spory ideologiczne między partiami nie przekładały się na ich realny stosunek do wiodących grup ekonomicznych. Każda władza była wobec elity gospodarczej przychylna. Dopiero PiS to zmieniło. Choć partia ta nigdy nie uprawiała polityki skierowanej bezpośrednio przeciw owej elicie, to jednak zagrażała jej interesom za sprawą swego stosunku do Unii Europejskiej oraz języka nieustannych konfliktów. Tymczasem okazało się, że wielu spośród tych Polaków, którzy poparli w roku 2005 hasło Polski solidarnej, nie ma tak ideologicznego nastawienia jak formacja Jarosława Kaczyńskiego. Nie do zniesienia było dla nich pouczanie społeczeństwa przez rządzącą ekipę. Zwłaszcza gdy propaganda nacjonalizmu zderzała się z konkretną rzeczywistością, czyli korzyściami płynącymi z członkostwa Polski w UE.

Reklama

Obecna dominacja Platformy jest więc poniekąd rezultatem rozczarowania rządami PiS. Ale PO nie musiała się zbytnio wysilać, aby taką pozycję osiągnąć. Zdobywanie władzy oraz jej sprawowanie to w przypadku Platformy procesy odbywające się siłą inercji. PO zarzuca się bierność. Ale to dzięki pozostawieniu wielu sfer życia społeczeństwu cieszy się ona poparciem znacznej jego części. Zwykłym ludziom odpowiada sytuacja, w której rządzący im się nie narzucają. Tego nie rozumieli przywódcy PiS.

Trudno zatem mówić o hegemonii w przypadku ugrupowania, które rządzi trochę jakby od niechcenia. PO tym się różni od PiS i pozostałych partii, że nie traktuje ogromnego poparcia społecznego jako mandatu do podporządkowania sobie państwa, gospodarki czy mediów. U działaczy Platformy nie widać takiej chęci posiadania władzy za wszelką cenę, jaka cechuje aktywistów innych formacji. Polakom może się to tylko podobać, więc nie mają nic przeciwko oddaniu prezydentury i rządu w ręce ludzi, którzy demonstrują zdystansowany stosunek do polityki.

Znamienne, że PiS nie zdołało nabrać społeczeństwa na czarny wizerunek PO jako partii oligarchów. Takie zabiegi przynosiły efekty tylko do roku 2005. Macierzysta partia Donalda Tuska, Kongres Liberalno-Demokratyczny, została w pierwszej połowie lat 90. napiętnowana jako "aferałowie" i zniknęła ze sceny politycznej. Natomiast wszyscy zwycięzcy kolejnych wyborów - niezależnie od deklarowanej opcji ideowej - wygrywali je, szermując mniej lub bardziej socjalnymi hasłami sprzeciwu wobec brutalności transformacji kapitalistycznej lub wobec oligarchicznej elity gospodarczej. Kampania wyborcza Platformy z roku 2007 okazała się pod tym względem swoistym przełomem.

Antykapitalistyczny populizm w odwrocie

To, że Polacy nie ulegają dziś - tak jak jeszcze 5 lat temu - propagandzie antykapitalistycznej, a gniew społeczny nie organizuje poparcia dla sił politycznych, świadczy o konsekwencjach transformacji, jaka dokonała się w ciągu minionych dwóch dekad. Polska upodobniła się do Zachodu - również pod tym względem, że nie ma już wielkiej klasy robotniczej w wielkich fabrykach. Istnieje swoisty konsensus wokół "welfare state", które nie jest tak opiekuńcze, jak postulowali to socjaldemokraci w latach 70., ale pozostaje obowiązującym modelem. Kapitalizm potrzebuje konsumentów i woli względnie usatysfakcjonowanych pracowników, którzy nie przyczyniają się do wybuchów społecznego niezadowolenia. Zachowanie podstawowego "welfare state" jest warunkiem takiego stanu rzeczy, a politycy PO mają tego świadomość.

Platforma staje więc także wobec problemu przeformułowywania podziałów ideowo-politycznych, zwłaszcza przez lewicę. Zmiana struktury społecznej w Polsce, podobnie jak na Zachodzie, oznacza, że dziś podstawowa tożsamość lewicy nie może już opierać się na kontestacji kapitalizmu ani na odwoływaniu się do etosu klasy robotniczej, które charakteryzowało działaczy pierwszej "Solidarności". Lewicowość coraz bardziej odnosi się do kwestii kulturowych takich jak obecność kobiet w sferze publicznej, tolerancja dla grup etnicznych, rasowych, religijnych i różnych orientacji seksualnych oraz globalna solidarność wyrażająca się niesieniem pomocy finansowej i materialnej ubogim regionom świata. Tak rozumianej lewicowości PO oczywiście nie akceptuje, ale też jej nie zwalcza, co z kolei robiło PiS.

Platforma wobec problemów kulturowych zajmuje stanowisko dwuznaczne. Ale na tym polega właśnie problem dzisiejszych formacji liberalnych sprowadzających wolność do wolności gospodarczej. Lekceważenie sfery kulturowej powoduje, że w kwestiach jej dotyczących współcześni liberałowie godzą się ze status quo kraju, w którym działają. We Francji czy w krajach skandynawskich aprobują oni swobody obyczajowe, natomiast w Polsce powstrzymują się przed ich wprowadzaniem, ponieważ nie chcą konfliktu z Kościołem i konserwatywną częścią społeczeństwa. Poza tym PO tym się też różni od innych liberalnych ugrupowań zachodnich, że funkcjonuje w kraju narodowościowo i religijnie jednolitym. Liberalizm Platformy nie jest więc na razie testowany w takich sprawach jak stosunek do imigrantów z krajów arabskich i muzułmańskich.

Nadmierne oczekiwania liberalnej inteligencji

To wszystko powoduje, że w Polsce Platforma bywa krytykowana i atakowana nie tylko przez PiS i kręgi prawicy narodowej, ale również z przeciwnej strony - przez środowiska lewicowe oraz te, które odnoszą liberalizm również do kwestii kulturowych. PO zarzuca się, że w istocie jest partią konserwatywną i drobnomieszczańską. Tkwi w tym pewne istotne nieporozumienie. Inicjatywa w dziedzinie przemian kulturowych nie wychodzi od partii politycznych, lecz od środowisk opiniotwórczych i ruchów społecznych. W USA takie zmiany nie zaczęły się od Partii Demokratycznej, ale właśnie od zdeterminowanej części społeczeństwa, które niejako zmusiło Demokratów do prowadzenia określonej polityki.

Platformę krytykuje także polska inteligencja, co szczególnie dało o sobie znać przy okazji niedawnych kontrowersji wokół projektu ustawy medialnej. To jednak wyłącznie echo sytuacji, jaka miała miejsce w okresie rządów PiS. Stary etos inteligencki powrócił wówczas w rozmaitych protestach wobec polityki Prawa i Sprawiedliwości. Intelektualiści liczyli chyba na to, że Platforma się im odwdzięczy za rzekome przyczynienie się do obalenia rządów tamtej ekipy. PO natomiast tego nie robi, bo właściwie nie ma po co. Jeśli chodzi o obalenie rządów PiS, to tak naprawdę decydująca okazała się w tym przypadku słabość samej tej partii. (PiS mogło utrzymać się przy władzy, nawet mając opozycję w postaci inteligencji liberalnej, gdyby posiadało mądrzejsze kierownictwo niepodejmujące codziennej walki ze społeczeństwem). W Polsce politycy nie mają dziś istotnego kontaktu z intelektualistami. Można nad tym ubolewać, tym niemniej takie są realia. Jeśli polska inteligencja nie pozbędzie się przekonania o swoim wyjątkowym znaczeniu politycznym, straci resztkę politycznego wpływu. W końcu może ją spotkać los Unii Wolności - kompletny brak zrozumienia zarówno ze strony elity politycznej, jak i reszty społeczeństwa, a w efekcie marginalizacja.

Tymczasem monopol Platformy jest w pewnym sensie wzorem dla polityki UE. Wielu europejskich przywódców patrzy z zazdrością na PO. Unia Europejska, wbrew obiegowym mitom o jej rzekomym socjalizmie, realizuje politykę neoliberalną: otwieranie gospodarek narodowych na wpływy z zewnątrz, ograniczanie praw związków zawodowych, prywatyzacja wielkich zakładów państwowych. W poszczególnych krajach europejskich rządząca elita neoliberalna musi się w tych sprawach zmagać z silną opozycją. Ale Platforma ma za przeciwnika opozycję słabą, uciekającą od debaty gospodarczej ku sporom kulturowym i historycznym. Słabość Prawa i Sprawiedliwości nie zmienia jednak faktu, że jest ono partią hałaśliwą, stale rzucającą PO kłody pod nogi. To sprawia, że pełnia władzy w rękach Platformy nie jest równoznaczna z nudą charakteryzującą politykę w krajach, w których występuje monopol jednego ugrupowania. Ataki PiS są jednak motywowane przede wszystkim walką o władzę. Kiedy partia Jarosława Kaczyńskiego krytykuje neoliberalną politykę PO wobec polskiego przemysłu stoczniowego, świadczy to o niemałej hipokryzji, bo PiS bowiem, będąc u władzy, zrobiło niewiele dla ratowania polskich stoczni.

Monopol i pluralizacja dominującej partii

Przyszłość Platformy trzeba więc rozpatrywać również w kontekście tego, co stanie się z Prawem i Sprawiedliwością. PiS po prawdopodobnej przegranej Lecha Kaczyńskiego w wyborach prezydenckich straci na znaczeniu. Jarosław Kaczyński stanie wobec trudnych wyborów. Być może przywództwo PiS przejmie za jakiś czas Zbigniew Ziobro. Niewykluczone również, iż przegrane wyborcze Prawa i Sprawiedliwości spowodują jego rozpad. Tak czy inaczej, aby pozostać na polskiej scenie politycznej, PiS musi złagodzić swój język, podobnie jak uczyniły to inne europejskie partie nacjonalistyczne (np. w Austrii).

Silna pozycja Platformy może natomiast paradoksalnie skutkować wewnętrzną pluralizacją tego ugrupowania. Długotrwałe sprawowanie pełni władzy oznacza, że nie można wykluczać, iż PO pójdzie śladami meksykańskiej Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej czy japońskiej Partii Liberalno-Demokratycznej. Polegałoby to na kooptacji do niej polityków z innych formacji i środowisk, którzy ujrzeliby szansę na realizację swoich pomysłów właśnie w ramach Platformy. Za zapowiedź tego można w jakimś stopniu uznać start w wyborach do Parlamentu Europejskiego z listy PO tak różnych pod względem proweniencji ideowo-środowiskowej osób jak Danuta Huebner i Marian Krzaklewski.

Wchodzeniu do Platformy - podobnie jak w USA do neoliberalnej Partii Demokratycznej - ludzi o poglądach lewicowych może sprzyjać to, że PO zdaje się być w istocie partią światopoglądowo pustą. Jej wybory ideowe są silniej uwarunkowane aktualną sytuacją niż głębokimi przekonaniami kierownictwa. W latach 2001 - 2005 program Platformy kształtował się w opozycji wobec SLD, potem zaś w sporze z PiS. Dlatego wiele zależy od ludzi, którzy wejdą do PO w najbliższych latach oraz od tego, co stanie się z PiS i w jakim kierunku podążać będzie polityka europejska. Istotne znaczenie może też mieć postawa tych, którzy będąc zdecydowanymi przeciwnikami Prawa i Sprawiedliwości, z niezadowoleniem patrzą na rosnącą hegemonię Platformy. Może się wówczas okazać, że neoliberalne oblicze PO - uwarunkowane w dużym stopniu rywalizacją z PiS - ulegnie zmianie.

David Ost

p

*David Ost, ur. 1955, profesor politologii w Hobart and William Smith Colleges w stanie Nowy Jork, wykładał również na Uniwersytecie Warszawskim i Central European University. Od lat 70. blisko związany z polską opozycją demokratyczną. Jest autorem wielu artykułów i książek o przemianach w Europie Środkowo-Wschodniej, m.in. "Solidarity and the Politics of Anti-Politics" (1990), "Workers After Workers’ States" (2001) oraz "Klęska »Solidarności«. Gniew i polityka w postkomunistycznej Europie" (wyd. pol. 2007). W "Europie" nr 269 z 30 maja br. opublikowaliśmy jego tekst "Ideologowie runęli w przepaść".