Panie ministrze, ludzie martwią się o pana.
Nie widzę powodu.
Nie uważa pan, że trochę za szybko wraca pan do pracy?
Nie wracam do pracy, jestem w tej chwili na urlopie, a właściwie na zwolnieniu chorobowym. Do ministerstwa przyjechałem, bo pani mnie sprowokowała, prosząc o ten wywiad. Gdyby nie to, byłbym nadal w moim domu na wsi pod Wyszkowem. A skoro już jestem w Warszawie, to spotkałem się również z premierem, bo uważałem za stosowne poinformować go o moim stanie zdrowia. Wracam do pracy 29 czerwca. A do tego czasu zamierzam nabrać dużo sił.
Jak się pan teraz czuje?
A jak pani myśli? Chyba nie wyglądam na człowieka, który czuje się źle. Mam się bardzo dobrze i myślę z zapałem o najbliższej przyszłości.
Tydzień temu skarżył się pan na silne bóle pooperacyjne.
Ból zdecydowanie się zmniejszył. W dalszym ciągu nieprzyjemne jest kichanie, ale już z kaszlem jest całkiem dobrze. Teraz też rozmawiam z panią i nie czuję bólu.
Co mówili lekarze, gdy wychodził pan ze szpitala? Nie kazali odpoczywać?
W ogóle na ten temat nie rozmawialiśmy. Wyszedłem ze szpitala w czwartej dobie po operacji. Do domu wiozła mnie żona i choć droga nie była długa, strasznie się zmęczyłem. Potem jeszcze musiałem przejść kilkadziesiąt metrów na podwórko i dalej do mieszkania - i to okazało się straszliwym wysiłkiem. A w windzie stwierdziłem, że chyba nie dojadę. Ale dwa dni później pojechałem na wieś i siódmego dnia po operacji łowiłem ryby w Bugu, spinningowałem.
To chyba wymaga sporo wysiłku?
Jak się to umie robić, to spinningowanie przychodzi z łatwością. Cieszę się, że nie leżałem zbyt długo, bo teraz sobie rozmawiamy i gdyby pani nie wiedziała o mojej chorobie, to nawet pewnie nie przyszłoby pani do głowy, że dwa tygodnie temu byłem operowany.
A czy przypadkiem nie zebrał pan teraz całej swojej energii tylko po to, by pokazać, że jest zdrowy i silny?
Jestem po spotkaniu z premierem i po blisko trzygodzinnym obiedzie w restauracji z krewnymi żony, którzy właśnie przyjechali ze Stanów Zjednoczonych. To też był spory wysiłek. A wczoraj sześć godzin pływałem na pontonie po starym Bugu, usiłując łowić ryby. I mam się świetnie!
Żona twierdzi, że pan większą część dnia przesypia.
Tak było tylko w pierwszych dniach po operacji, kiedy pozostawałem jeszcze pod wpływem tej nieprawdopodobnej ilości narkotyków, jaką mi podano. A później uciekałem w sen przed bólem, by jak najmniej czuć. Ale teraz już nie śpię całymi dniami.
Więc 29 czerwca nieodwołalnie wraca pan do pracy. Tak pan się umówił z premierem.
Wracam nie tylko dlatego, że umówiłem się z premierem Kaczyńskim - 29 czerwca zaprezentuję koszyk świadczeń gwarantowanych w opiece zdrowotnej. Zobowiązałem się do tego wcześniej i nie zamierzam łamać danego słowa.
Wszystko zależy od człowieka, od jego psychiki, nastawienia i motywacji. Miałem pacjenta w moim wieku, któremu zakładałem by-passy. Przekonywałem go, by poszedł do domu w siódmej dobie po operacji, ale on wolał siedzieć w szpitalu, bo się bał, że jak tylko wyjdzie, to coś mu się stanie. Więc przeciągał leczenie w nieskończoność. Nie rozumiałem go. Ja chciałem uciec ze szpitala jak najszybciej, chciałem być w domu. Postanowiłem błyskawicznie wrócić do jak najlepszej formy, a do tego potrzebny jest ruch i praca. To nie jest moja fanaberia, tylko dokładnie przemyślane działania.
Lekarze nie protestują?
Na ten temat w ogóle nie rozmawialiśmy.
A dlaczego nie? Przecież jest pan ich pacjentem.
No tak, ale trudno jest rozmawiać profesorowi torakochirurgii z profesorem kardiologii. Obaj tną i rozcinają klatkę piersiową i obaj wiedzą, co pacjent ma robić. Nikt nie odważyłby się dawać mi wskazówek. Mówili tylko, że mam robić ćwiczenia oddechowe. I robię.
Więc zapytam pana jako lekarza - co powiedziałby pan pacjentowi, który cztery dni po otwarciu klatki piersiowej ucieka ze szpitala?
Dałbym mu taką radę, jaką dałem sobie. Jak najwięcej ruchu, jak najwięcej wysiłku, ale oczywiście takiego, który jest do zniesienia. Ludzie są różni - dla jednych pewien wysiłek jest do przyjęcia, a dla innych nie. Wiele zależy też od stanu wyjściowego pacjenta i od jego pojemności płuc. Ku mojemu zaskoczeniu, po tej nieprawdopodobnej ilości papierosów, jaką wypaliłem w swoim życiu, pojemność moich płuc była niemal w normie. Czyli te 54 lata palenia niemal mi nie zaszkodziły.
No właśnie, pewien znany onkolog ma do pana ogromne pretensje o to, że zapewniał pan, iż pański nowotwór nie ma związku z paleniem.
Nienawidzę ludzi, którzy nie słyszeli, co powiedziałem, a wkładają mi w usta rzeczy, których z pewnością nie powiedziałem.
A co pan powiedział?
Dokładnie takie zdanie: Gdy się dowiedziałem, że mam raka, byłem przekonany, że to jest guz drobnokomórkowy, czyli związany z paleniem. A potem, ku mojemu zaskoczeniu, okazało się, że nowotwór jest zupełnie inny - taki, który dotyka palących, ale równie często tych, którzy nie palą. Tylko tyle powiedziałem. Więc jeśli ktoś twierdzi inaczej, to kłamie. Prawda jest taka - nie tylko palacze mają raka. A ten rodzaj, który mam ja, może wystąpić i u palacza, i u człowieka, który nigdy się nie zaciągnął dymem.
A teraz pan pali?
Nie.
Ciągnie pana do papierosów?
Oczywiście, że tak. Ale nie aż tak bardzo, jak się obawiałem. I właściwie nie czuję potrzeby, by wrócić do palenia.
W ciągu najbliższych tygodni ma pan zdecydować, czy podda się chemioterapii. Co pan zrobi?
Prawdopodobnie nie zdecyduję sie na chemioterapię.
Dlaczego?
Dlatego, że zdania w tej sprawie są podzielone, a chemioterapia daje tak niewielkie korzyści, że nie wiem, czy warto to robić. Mój guz został wycięty bardzo radykalnie, została jedynie zdrowa tkanka. Ale oczywiście wcale nie wiadomo, czy nie namnożą się nowe komórki rakowe. Chemioterapia zwiększa szanse, że nie będzie przerzutów tylko o 5 procent! Gdyby to było 20 procent, nie dyskutowałbym wcale, tylko wziął tę chemię.
A co na to lekarze?
Nie próbują wpływać na moją decyzję. Poza tym mam wystarczająco dużo własnych informacji. Umiem sięgnąć do książek, jeżeli chcę się czegoś dowiedzieć.
I co pan z nich wyczytał?
Zamiast wiedzy podam przykład - Vaclav Havel dziesięć lat temu miał takiego samego raka jak ja i żyje do tej pory.
Poddał się chemioterapii?
Nie wiem, ale się dowiem.
A co mówią statystyki?
Odmawiam odpowiedzi na to pytanie. Nie chcę o tym rozmawiać. Może pani zapytać o to innych lekarzy.
Nie boi się pan, że rezygnacja z chemioterapii zmniejsza szansę na wyzdrowienie?
Nie boję się niczego, nie boję się również śmierci. Więc nie boję się i chemioterapii.
Panie ministrze, ja wcale nie wspominałam o śmierci. To pan pierwszy poruszył ten temat. Myśli pan teraz o śmierci?
Myślałem o niej zawsze. Człowiek nie może nie myśleć o tym, kiedy się skończy jego życie. Ale ja nie myślę o umieraniu w związku z moją obecną chorobą, tylko od wielu, wielu lat. I mogę powiedzieć jedno: nie boję się śmierci, bo jest ona nieunikniona. A ponieważ jest to rzecz, z którą nie można wygrać, trzeba ją zaakceptować. A skoro tak, to się jej nie boję.Teraz muszę zrobić rzeczy, które w moim głębokim przekonaniu mają sens.
Czyli?
Zacząłem pewną sprawę w Ministerstwie Zdrowia i muszę ją zakończyć. Nie ma powodu, by ktoś robił to za mnie. Jak tylko zostaną uchwalone ustawy dotyczące świadczeń zdrowotnych, będę mógł odejść z ministerstwa. Bo będę wiedział, że zrealizowałem moje plany. Wierzę, że to jest dobre i nie ma innej drogi dla opieki zdrowotnej w Polsce. Zbyt dużo kosztowała mnie decyzja o przyjęciu stanowiska ministra zdrowia, by w tej chwili przerwać pracę w połowie drogi. Ja chcę ją skończyć!
Ile potrzebuje pan czasu?
Do końca roku. Potrzebuję sześciu miesięcy, by doprowadzić do uchwalenia ustaw zmieniających system ochrony zdrowia. Oczywiście nie oznacza to, że w tym czasie zmiany wejdą w życie. Bo jeśli projektujemy ustawę o sieci szpitali, to jej efekty będą widoczne dopiero za kilka lat. I podobnie jest z kilkoma innymi sprawami. Ale ja chcę Polsce dać te ustawy, a reszta mnie nie interesuje.
Czy te ustawy są ważniejsze niż zdrowie, niż rodzina?
A kto powiedział, że ważniejsze niż rodzina?
No dobrze, ważniejsze niż zdrowie.
Bo tak jestem skonstruowany. Dlatego, że taką mam psychikę i tak patrzę na świat. I już.
A co mówi żona?
Akceptuje każde moje działanie. I w ogóle na temat mojej choroby nie dyskutujemy. W domu nie poświęciliśmy temu nawet pięciu minut.
To nie jest naturalna sytuacja...
Dla nas jest. Rozmawiamy o wielu rzeczach, ale po co mamy rozmawiać o chorobie? Po co?
Bo żona to najbliższa osoba...
Jak boli, to mówię: Hanka, daj mi środek przeciwbólowy. I już koniec, więcej nie trzeba nic mówić.
A ona nie mówi: Zbyszek, nie idź do pracy, tylko odpocznij?.
Mówi: Nie jedziemy na wieś, bo jeszcze jesteś zbyt słaby. A ja na to: Jedziemy i sobie świetnie poradzę. I jedziemy. Jako bardzo mądra osoba wie, że jest lekarzem teoretykiem i w ogóle się na raku nie zna. Dlatego nie zabiera głosu na temat zagadnień, o których nie ma pojęcia.
Panie ministrze, ale każda żona...
Nie każda, bo moja nie!
A może pan ją stłumił? Może nie pozwala jej pan mówić?
Absolutnie nie! Wtedy, gdy jest pole do dyskusji, słucham się żony. Ale dlaczego mam się słuchać osoby, która nie jest merytorycznie przygotowana do rozmowy? Merytorycznie dyskutuję z chirurgiem, który mnie operował, z dyrektorem instytutu, który mnie przyjmował, lekarką od radioterapii i kilkoma innymi osobami. Spotkałem się z nimi w zeszły wtorek i zastanawialiśmy się, co dalej. To jest grono, które może dyskutować, czy powinienem wziąć chemioterapię, czy nie. Dlaczego miałbym o tym rozmawiać z żoną?
Rok temu bliska mi osoba miała raka trzustki i zrezygnowała z chemioterapii.
I co się z nią stało?
Zmarła. Wcześniej mówiła, że człowiek, który przeżył wiele lat, nie powinien kurczowo trzymać się życia.
To nie jest mój sposób myślenia. Ja mam szacunek dla każdego życia, bez względu na wiek. Dla mnie równie ważne było życie pięciolatka i osiemdziesięcioletniego starca, których operowałem. I nigdy nie machałem ręką, gdy umierał staruszek. Nigdy jako lekarz nie potrafiłem tak myśleć. Życie to życie. Więc nie zgadzam się z takim podejściem do życia, jakie miała pani znajoma.
Ona głęboko wierzyła, że następne życie będzie lepsze, bo po śmierci czeka ją zbawienie...
Piękna wiara. Ja na pytanie, czy jest drugie życie, odpowiadam, że nie wiem. Po prostu nie wiem. Może jest, a może go nie ma.
I naprawdę nie boi się pan śmierci?
Nie, nie. Ale znowu rozmawia pani z lekarzem, który sobie doskonale ze wszystkiego zdaje sprawę. Jeśli za pół roku okaże się, że mam przerzuty, to sobie z tym poradzę. Wtedy będę się zastanawiał, jak się leczyć. Ale nie patrzę na to w kategoriach tragedii, bo to normalna sprawa. Nie rozpaczam i nie szlocham: O Boże, co mnie spotkało. Nie czułem strachu wtedy, gdy dowiedziałem się, że mam raka. Profesorowie, którzy mieli mnie poinformować o tym, sprawiali wrażenie, jakby mieli umrzeć ze strachu, a moja spokojna reakcja bardzo ich zaskoczyła. Ale przecież w moim wieku ludzie mają guzy w płucach, raka żołądka albo zawał i to jest zupełnie normalne. A poza tym każde życie się kiedyś kończy. Czasem w wypadku samochodowym, choć w moim wieku zazwyczaj jest to miażdżyca albo rak. Nie mam miażdżycy, ale spotkał mnie rak. Nowotwór złośliwy.
Wielu ludzi odczytało rezygnację z dalszego leczenia jako heroiczny akt poświęcenia w służbie ojczyźnie...
Absolutnie nie. Nikt ode mnie nie wymaga takiego heroizmu, a poza tym wcale nie jest on potrzebny. Co innego w czasie wojny czy jakiegoś kataklizmu. Ale w chwili pokoju i spokoju, bo obecne strajki lekarzy kiedyś się przecież skończą, nie ma potrzeby takiego poświęcenia dla ludzi czy ojczyzny. To byłoby głupie i bezsensowne, bo te ustawy może ktoś inny zrobić. Nie chcę chemioterapii, bo uważam, że tak jest dla mnie lepiej.
A nie obawia się pan, że inni chorzy, widząc, iż pan zrezygnował z chemioterapii, zrobią to samo? Bo odczytają to jako sygnał, że nie warto walczyć z rakiem?
Obarczanie mnie taką odpowiedzialnością jest nieludzkim draństwem! To jest moje życie, moje zdrowie, i to ja decyduję, co z nim zrobię. I proszę mnie nie namawiać do brania chemioterapii tylko po to, by inni Polacy ją brali. Takie oczekiwanie jest naprawdę nieludzkie.
Ale pan dla wielu Polaków jest prawdziwym autorytetem. Ludzie patrzą i biorą z pana przykład.
To moja decyzja i wara wszystkim od tego, co zamierzam zrobić. Czas najwyższy, by dać mi trochę prywatności. Nie jestem uczestnikiem jakiegoś reality show, który wystawia swoje życie na sprzedaż. Nie robię moralnego striptizu, bo jest to po prostu niedopuszczalne. I niedopuszczalne jest żądanie tego ode mnie. Moje życie to nie film ani przedstawienie. To moja decyzja, ważna dla mojej rodziny i najbliższych, ale potraktuję jako draństwo obarczanie mnie odpowiedzialnością za pokazywanie innym, co mają robić. Ludzie są różni, różnie się zachowują, a ja daję sobie prawo, by robić to, co chcę.
A nie sądzi pan, że jeśli będą jednak przerzuty, to mimo woli weźmie pan udział w reality show?
Droga pani, jeśli do tego dojdzie, to nikt mnie nie będzie oglądał. Wszystkim to zaręczam. Nie będę na siłę ciągnął pracy w ministerstwie i z pewnością nie pozwolę, by ludzie widzieli mnie w złej formie. Teraz przychodzę, bo czuję się dobrze. Ale nikt nie będzie mnie oglądał, jeśli rak wróci. Nie ma takiej obawy.
Co jest teraz dla pana najważniejsze?
Muszę dokończyć 10-punktowy program naprawy ochrony zdrowia. To jest naprawdę ważne i bardzo potrzebuję tych sześciu miesięcy, o których wcześniej mówiłem. A na różnych etapach życia ważne były dla mnie różne sprawy. Bardzo ważną rzeczą w swoim czasie było wprowadzenie w Polsce transplantacji. Potem bardzo ważne było zrobienie sztucznego serca - temu zadaniu byłem gotów poświęcić wszystko. A teraz ważne jest również spojrzenie wstecz. Ja już patrzę wstecz i próbuję sobie odpowiedzieć na pytanie, czy zmieniłbym coś w swoim życiu.
Zmieniłby pan?
Nie, nic. Nie widzę powodu, nawet śladu powodu, by cokolwiek zmieniać w moim przeszłym życiu. Sporo się też zastanawiam, czy muszę się czegoś wstydzić.
Musi pan?
Nie. Tylko takich małych, głupich i prymitywnych rzeczy. Kiedyś się upiłem i coś komuś nagadałem, a potem przez tydzień było mi wstyd. Albo powiedziałem za dużo lub złościłem się na kogoś niepotrzebnie. Takie grzechy mam na sumieniu.
Przyjaciela pan nie zdradził, żony nie oszukał?
Patrząc wstecz, nie mam sobie nic do wyrzucenia. I to chyba ważne. Teraz dużo rozmawiam sam ze sobą i to są najtrudniejsze rozmowy. Innego człowieka można okłamać, ale siebie samego okłamać się nie da. Więc teraz muszę się sam ze sobą rozliczać. Rozliczam się z wielu rzeczy - ze stosunku do mojej rodziny, do żony i dzieci. Mimo różnych perypetii w życiu zawsze miałem rodzinę, która była dla mnie ostoją. I nadal jest. Więc czego ja mam żałować?
Panie ministrze, a czemu ma pan teraz łzy w oczach?
To nie jest płacz, to tylko bardzo chwilowe wzruszenie.
Zbigniew Religa, kardiochirurg, doktor habilitowany nauk medycznych, minister zdrowia. Przeprowadził pierwszą w Polsce operację na sercu i pierwszą udaną transplantację serca. W latach 80. zaangażował się w działalność Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego; od 1993 do 2005 r. senator (z województwa katowickiego, później ze Śląska). W 2004 r. wraz z Krzysztofem Piesiewiczem założył partię Centrum. Kandydat w wyborach prezydenckich w 2005 r.
Każde życie kiedyś się kończy. Czasem w wypadku samochodowym, choć w moim wieku zazwyczaj jest to miażdżyca albo rak. Nie mam miażdżycy, ale spotkał mnie rak. Nowotwór złośliwy - mówi w wywiadzie dla DZIENNIKA Zbigniew Religa.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama