Dzisiejsze wybory do Kongresu zdecydują, czy ostatnie dwa lata prezydentury będą dla Baracka Obamy bardzo trudne, czy jedynie trudne. Jeśli republikanie będą mieli większość w obu izbach Kongresu – co jest zupełnie realnym scenariuszem – amerykański prezydent nie będzie miał szans, by odmienić słabe oceny swoich rządów.
Amerykanie wybierają, jak co dwa lata, całą Izbę Reprezentantów oraz jedną trzecią senatorów (w tym roku nawet więcej, co oprócz 33, którym kończy się kadencja, także trzech dodatkowo - z powodu wcześniejszej rezygnacji). Tak naprawdę jednak liczy się tylko wyścig do Senatu - w Izbie Reprezentantów republikanie i tak mają przewagę, a według sondaży raczej się ona powiększy, niż zmniejszy. W Senacie gra idzie natomiast o zmianę układu sił - aby do tego doszło, republikanie muszą odbić z rąk demokratów sześć mandatów. A ponieważ spośród 14 stanów, w których wynik jest trudny do przewidzenia, demokraci bronią 11, a republikanie tylko trzech, widać, że to partia prezydenta jest w defensywie. Szczególnie że zbiegło się to z najnowszym dnem sondażowym Obamy, którego działania aprobowało pod koniec października 38 proc. badanych, podczas gdy nie aprobowało ich - 58 proc. Na dodatek, jak pokazuje historia, partia rządząca w Białym Domu zwykle traci w wyborach w połowie kadencji (tzw. midterm elections), zaś elektorat republikanów jest bardziej zdyscyplinowany.

Demokraci: czas na politykę lokalną

Republikanom udało się wykonać dobrą robotę, sprowadzając wybory do oceny Obamy i jego agendy. Jedynym sposobem dla demokratów na wygranie jest przypominanie wyborcom, że tu chodzi przede wszystkim o lokalną politykę - twierdzi strateg demokratów Jim Manley. Stany Zjednoczone na dobre, jak się wydaje, wyszły z kryzysu, bo bezrobocie po raz pierwszy od połowy 2008 r. zeszło poniżej 6 proc., zaś gospodarka rośnie w tempie ok. 3 proc. PKB rocznie, ale w niewielkim stopniu przekłada się to na wzrost płac i poprawę poziomu życia, więc prezydent wcale nie zbiera z tego powodu laurów. Zbiera za to krytykę z powodu niedocenienia zagrożenia, jakie stanowi Państwo Islamskie, oraz słabego przygotowania kraju na zagrożenie wirusem ebola.
Reklama
Prawdopodobne przejęcie Senatu przez republikanów będzie miało większe znaczenie dla nich niż dla samego Obamy, bo w jego przypadku już i tak chodzi głównie o uratowanie wizerunku. Według coraz powszechniejszej opinii jego prezydentura okazała się bardzo rozczarowująca, do czego przyczyniło się m.in. to, że poza budzącą kontrowersję reformą systemu opieki zdrowotnej nie przyjęto żadnej ważniejszej ustawy. To nie do końca wina Obamy, bo przez ostatnie cztery lata musiał współpracować z podzielonym i blokującym się wzajemnie Kongresem, ale też gdyby Obama okazał się wybitnym przywódcą, republikanom łatwiej przychodziłoby pójście na kompromis. Tymczasem wobec radykalnie odmiennych poglądów obu partii na zadłużenie kraju oraz wobec słabo ocenianej polityki zagranicznej ochoty na taką współpracę nie ma. O ile w przypadku utrzymania dotychczasowego podziału (Senat z większością demokratów, Izba Reprezentantów - republikanów), Obama mógłby jeszcze próbować przeforsować swoje projekty legislacyjne, licząc, że w wyniku trudnych negocjacji część z nich zostanie przyjęta, to w sytuacji gdyby miał przeciwko sobie obie izby - szans na to nie ma żadnych.

Republikanie muszą pokazać, na co ich stać

Natomiast zasadniczo zmieniłaby się pozycja republikanów. Do tej pory mieli oni ten komfort, że wystarczało im się ustawiać w opozycji do Obamy. Teraz będą mieli okazję - a właściwie obowiązek - zgłaszania w znacznie większym stopniu własnych inicjatyw. Demokraci, aby je zablokować, będą mogli liczyć tylko na weto prezydenta, ale Obama nie może wetować wszystkiego bez wyjątku. Ta nowa sytuacja ma jednak = z punktu widzenia republikanów = także pewne minusy. Po pierwsze, pojawiają się wątpliwości, czy mają oni spójny i bardziej konstruktywny niż odrzucanie pomysłów Obamy program.
Niewygodna prawda jest taka, że republikanie nie są gotowi na to, żeby przejąć scenę, ani nawet na to, żeby wraz z prezydentem podjąć współodpowiedzialność za rządzenie krajem = napisał na łamach portalu Politico Bill Scher z Campaign for America’s Future. Po drugie, zbyt aktywne wcielanie w życie swoich pomysłów, szczególnie tych promowanych przez konserwatywne skrzydło partii, może zniechęcić do niej bardziej umiarkowanych wyborców, a w konsekwencji osłabić szanse republikanów w wyborach prezydenckich za dwa lata. Bo to wyścig do Białego Domu jest zawsze najważniejszy w amerykańskim cyklu wyborczym. Aby republikanie = którzy dopiero wstępnie się zastanawiają, kogo mogliby wystawić = nie przegrali tej szansy, muszą przez najbliższe dwa lata pokazać, że są w stanie rządzić, ale w sposób w miarę wyważony.
OPINIA
Przejęcie przez republikanów kontroli nad obydwoma izbami Kongresu = jeśli tak się stanie = nie pogorszy w sposób zasadniczy sytuacji Baracka Obamy, bo ona już stała się trudna w roku 2010, gdy republikanie zdobyli większość w Izbie Reprezentantów. Od tego czasu przyjęcie każdej ustawy wymaga wypracowywania kompromisu, co przeważnie okazywało się dość trudne. Teraz sytuacja się zmieni o tyle, że to republikanie będą musieli wychodzić z inicjatywami ustawodawczymi, a jedyną, ostatnią bronią demokratów pozostanie weto prezydenta. Do tej pory Obama używał go sporadycznie, ale też nie miał takiej potrzeby. Za to nowy układ sił realnie utrudni prezydentowi zatwierdzenie kluczowych zmian w administracji czy przeforsowanie własnych kandydatów na sędziów Sądu Najwyższego. Podobnie jest z wpływem wyborów na politykę zagraniczną = jej priorytety ustala prezydent i tak pozostanie, a rola Kongresu jest tu ograniczona. Zgoda Senatu jest konieczna do ratyfikacji np. umów handlowych takich jak TPP (Partnerstwo Transpacyficzne), ale przystąpienie do niego akurat republikanie popierają. Ale mogą oni za to blokować nominacje Obamy dla ambasadorów.
Jeśli chodzi o republikanów w kontekście wyborów prezydenckich w 2016 r., to muszą oni przede wszystkim wypracować spójną strategię w kwestii polityki zagranicznej, a nawet szerzej obecności Ameryki w świecie, bo na razie zbyt widoczne są wewnętrzne podziały. Po jednej stronie są ci, którzy opowiadają się za bardziej zdecydowanym zaangażowaniem; po drugie ci, którzy chcą większej powściągliwości i skupienia się na wewnętrznych sprawach kraju. W pozostałych kwestiach podział na umiarkowane skrzydło i związanych z Tea Party konserwatystów jest jednak mniej widoczny, bo republikanie generalnie popierają ograniczenia wydatków budżetowych, niższe podatki, mniej regulacji i pod tym względem są dość spójni.