W tamtych czasach niektóre określenia, nawet muzyczne, były źle widziane w świecie polityki. Roman Waschko, który w radiu prowadził popularną audycję "Rytmy młodych", przemycał w niej zarówno zachodnie utwory rockowe, jak i muzykę pop. Przy okazji propagował jazz i bluesa. Jednak to właśnie Franciszek Walicki, który towarzyszył podczas koncertów w Holandii zespołowi Breakout, wymyślił określenie "big-beat" w miejsce źle postrzeganego przez notabli partyjnych "rock and rolla" (ang. "kołysać i kręcić"). Ponadto w oficjalnym polskim nazewnictwie disc jockey został po prostu prezenterem.

Reklama

Zanim pod koniec 1970 roku dyskotekowe szaleństwo ogarnęło całą Polskę, zwłaszcza miasta uniwersyteckie, w nobliwym sopockim Grand Hotelu towarzystwo często bawiło się do białego rana. Po radiowcach w rolę DJ-ów wcieliła się plejada miejscowych miłośników rock and rolla, na czele z Marcinem Jacobsonem i Wojciechem Jasińskim, a także przybyły z Czechosłowacji Petr Sís. Czeski prezenter kapel rockowych i posiadacz sporej kolekcji zachodnich płyt, których wówczas nie wydawano nad Wisłą, zamiast snuć opowieści o muzykach, zabawiał młodzież, parodiując rockowych wykonawców, tańcząc podczas prezentacji muzyki, a nawet śpiewając. Tym sposobem przekształcił dyskotekę na Wybrzeżu w prawdziwe show.

Dyskotekowy interes rozwijał się dość szybko, dlatego "franciszkanin", jak nazywali Walickiego znajomi, przeprowadził wkrótce konkurs na disc jockeyów. Do wspomnianej trójki dołączyli więc kolejni - Roger Gregorowicz i Jana Kras, tworząc jeszcze pod koniec 1970 roku drugą obsadę Musicoramy. Zresztą dyskotekowi prezenterzy często się zmieniali.

Zabawa na dyskotece stanowiła z jednej strony styl życia, a z drugiej dawała możliwość posłuchania dobrej muzyki, którą trudno było usłyszeć w polskiej telewizji czy radiu. Na dyskotekach królowały nagrania Jimiego Hendriksa, a także zespołów - The Moody Blues, Led Zeppelin, Simon & Garfunkel oraz Black Sabbath. Na początku lat 70. niezwykle popularny był John Mayall, nazywany białym królem bluesa. Mayall koncertował w Polsce, podobnie jak zespół The Rolling Stones, którego występ w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie stał się głośnym - dosłownie i w przenośni - wydarzeniem roku 1967.

Reklama

Z biegiem lat nastąpił podział na dyskoteki popularne i studenckie, przy czym na tych drugich DJ-e proponowali ostrzejszą muzykę, na przykład w gdańskim klubie Żak można było posłuchać progresywnego rocka, najlepszych wykonawców soul i ambitnego popu. Na dyskotekach dancingowych DJ-e serwowali publiczności także nagrania popularnych polskich wykonawców, m.in. zespołu Tercet Egzotyczny. W wielu mniejszych miejscowościach uznaniem cieszyły się także dyskoteki folkowe, w których rekordy popularności biły "Kolorowe jarmarki" Janusza Laskowskiego, śpiewane później z powodzeniem także przez Marylę Rodowicz, oraz hit Krzysztofa Krawczyka "Zabawa w stylu folk".

IMPREZA POD SPECJALNYM NADZOREM

W połowie lat 70. w Polsce działało blisko 100 DJ-ów z uprawnieniami, a sama tylko PSS "Społem" prowadziła 600 dyskotek, na których piosenki zapowiadali zazwyczaj kelnerzy i synowie kierowników restauracji. Zdarzało się, że dyskoteki były miejscem inwigilacji środowisk młodzieżowych i studenckich. W lipcu 1981 roku wydano nawet specjalny raport na temat stanu dyskotek w Polsce. Pod szczególnym ostrzałem znaleźli się przede wszystkim DJ-e, których poddano procesowi weryfikacji prowadzonej przez pracowników Ministerstwa Kultury i Sztuki. Wynagrodzenie dla prezenterów też ustalano z urzędu. Co ciekawe, ważniejszy był pomyślnie zdany egzamin niż same efekty pracy disc jockeyów. W rzeczywistości władzom komunistycznym chodziło głównie o możliwość kontrolowania treści przekazywanych milionom ludzi rocznie przez osoby stojące za konsolą. Czy oficjele państwowi chcieli upowszechnić w tym środowisku znaną zasadę "mierny, ale wierny"? Trudno to jednoznacznie stwierdzić, w każdym razie kilkakrotnie przeprowadzane weryfikacje prezenterów muzycznych były ewenementem na skalę światową.

Reklama

Znany prezenter dyskotekowy lat 70. Marcin Jacobson przyznał, że milicja i bezpieka interesowały się disc jockeyami. Pełnili oni - jak to obrazowo określił - funkcję "kandelabra", do którego zlatywały się ćmy, nazywane wówczas "niebieskimi ptakami". Faktem jest jednak, że dyskoteki przyciągały nie tylko młodzież, która pragnęła się zabawić lub posłuchać ambitnej muzyki. Biznesowego szczęścia w świetle barwnych jupiterów szukali handlarze walutami zwani cinkciarzami, dziewczyny lekkich obyczajów, zjeżdżające z całego kraju na Wybrzeże, a także zwykli kieszonkowcy oraz wszelkiej maści naciągacze.

ZABAWA W ŚWIATOWYM STYLU

Disc jockeye i prywatni kolekcjonerzy kupowali krążki z muzyką niedostępną w PRL-u przeważnie na Zachodzie, ale także na Węgrzech i w Czechosłowacji. Często płyty przywozili do Trójmiasta marynarze, którzy mieli łatwiejszy dostęp do zachodnich towarów. Zamawiało się je u znajomych, w komisie lub u handlarzy na targu. Sprzęt nagłaśniający - gramofony, wzmacniacze i kolumny - ściągano z NRD. Najlepszą aparaturą dysponowała Musicorama Franciszka Walickiego, który sprowadził z Zachodu gramofony Lenco, a oprócz tego kupił stroboskop i profesjonalny automat oświetleniowy firmy Luxomat.

p