p

Jan Lityński*

Przeciw "podejrzliwej" interpretacji Marca '68

Jerzy Eisler napisał monografię polskiego Marca '68. Jest to efekt wieloletniej pracy badacza, który zajmuje się tym problemem od końca lat 80. Powstała praca o ogromnej wartości. W porównaniu ze swoją wcześniejszą książką o Marcu z roku 1991, do której materiały autor zbierał jeszcze przed rokiem 1989, poczynił on ogromny postęp zarówno w weryfikacji różnych hipotez, jak i w samym opisywaniu wydarzeń. Będąc dość mocno zaangażowanym w ówczesne wydarzenia, nie czuję się na siłach, by w pełni ocenić wartość książki Eislera. Jednak niewątpliwie stanowi ona kamień milowy w poznawaniu najnowszej historii Polski. Nieprzypadkowo tytułowym bohaterem książki jest "Polski rok 1968" - nie tylko wydarzenia marcowe. Marzec jest ważnym, ale nie jedynym elementem, który zmienił wtedy oblicze Polski. Recenzent pracy Eislera na łamach "Europy", Bronisław Świderski zajął się głównie obalaniem marcowych mitów (nr 25 z 21 czerwca br.). Walcząc z mitami, sam jednak zdaje się je tworzyć. Świderskiego znam od lat. Ceniłem jego wnikliwy umysł, błyskotliwość wywodu, umiejętność ironicznego patrzenia na wydarzenia. Przed Marcem 1968 Bronek był jednym z tych ludzi, którzy umieli krytycznie oceniać różne działania "komandosów". Taki krytyczny ogląd pomaga unikać fanatyzmu i fascynacji własnym działaniem. Rozumiem, że podobny zamysł przyświecał Świderskiemu przy pisaniu recenzji zatytułowanej "Marzec '68 - mit romantyczny?". Obawiam się jednak, że tym razem chęć obalania mitów zarówno przeszkodziła Świderskiemu w ocenie książki, jak i zaważyła na jego pamięci. Świderski kończy swą recenzję wspomnieniem sprzed roku z Kopenhagi, gdzie Jerzy Eisler miał powiedzieć, że nie można opisać jakiegoś wydarzenia, dopóki nie wymrą jego świadkowie. Wydało mi się niemożliwe, by Eisler - autor opracowań historii najnowszej - mógł wypowiedzieć taką opinię. Eisler zapytany przeze mnie stwierdził, że rzeczywiście przytoczył wtedy taki pogląd, dodając jednak, że zupełnie go nie podziela. Tego ostatniego Świderski nie zauważył. Podzielam opinię Świderskiego, że "jedynie sceptyczny dialog historyka i - żywego! - świadka skierować nas może ku historii prawdziwej". Nie rozumiem jednak, dlaczego ta opinia ma być zwrócona przeciwko Eislerowi, a właściwie przeciwko pamięci uczestników wydarzeń marcowych. Obaj ze Świderskim zdajemy sobie sprawę, że nasz ogląd przeszłych wydarzeń jest skażony tym, co wydarzyło się później. Ja zwykłem to kwitować powiedzeniem, że pamięć jest po to, by służyć właścicielowi, Świderski zaś powołuje się na uczonych badaczy ludzkiej pamięci. Twierdzi, że Eisler, zbierając w latach 80. relacje o Marcu, nie uwzględnił faktu, że w tym okresie "dawni >>komandosi<< współtworzyli nowy system władzy w Polsce" i być może "pragnęli z dawnego wydarzenia uczynić ważny element legitymizacji nowej władzy". To jednak nie jest problem pamięci. To zarzut o świadome fałszowanie historii w celu uzyskania doraźnego zysku politycznego. Aby coś takiego stwierdzić, czy nawet postawić taką hipotezę, należałoby chociaż przytoczyć, które to mianowicie wspomnienia - moje czy moich przyjaciół - wskazują na chęć legitymizacji nowej władzy. Tego Świderski nie czyni. Woli pozostać w sferze insynuacji. Jednak ów poważny zarzut staje się śmieszny, gdy spojrzy się na czas akcji. Otóż wywiad ze mną - podobnie jak większość wywiadów - przeprowadził Eisler na początku roku 1988. Dysponował też wypowiedziami wcześniejszymi. W marcu roku 1988 zajmowaliśmy się raczej planowaniem akcji protestacyjnych, unikaniem (nie zawsze skutecznym) 48-godzinnych aresztów milicyjnych czy też (nieco później) wspomaganiem strajków. Jako żywo nie mogliśmy zajmować się wówczas legitymizacją nowej, nieistniejącej jeszcze władzy. Poza tym, kim są owi "my"? Z ludzi Marca tylko nieliczni zajmowali się działalnością polityczną. I nie ze wszystkimi Eisler rozmawiał. Tego akurat osobiście żałuję, bo może tu właśnie tkwi źródło goryczy Świderskiego i innych.

Reklama

Hipoteza za hipotezę. Pozwolę sobie zastanowić się nad "społecznymi ramami pamięci" Bronka Świderskiego. Jest to, jako się rzekło, jedynie hipoteza. Jeżeli ktoś wyjechał z kraju i obserwował wydarzenia w Polsce z bezpiecznej kopenhaskiej odległości, mógł czuć, że coś traci - przygodę, poczucie działania na rzecz dobrej sprawy, przyjaźnie i więzi nawiązywane w trudnych czasach. Można na to zareagować tak, jak czynili to niektórzy - aktywnością i organizowaniem pomocy dla kraju. Można też próbą racjonalizacji własnej postawy, jej dowartościowaniem (w przeświadczeniu, być może słusznym, że w kraju nie jest ona należycie doceniona) i poczuciem obcości wobec tych, którzy wybrali inną drogę. Tak zdaje się czynić Świderski. I dlatego, jak mi się wydaje, pragnie obalić "mit o solidarności >>komandosów<<". I odkrywa swoją prawdę: oni "sypali". Jako dowód przywołuje Henryka Szlajfera. To kopanie leżącego - Szlajfer rzeczywiście "połamał się" w śledztwie. Zapłacił za to ogromną cenę - wieloletniego osamotnienia, które sam wybrał. W wolnej Polsce został dyplomatą, później oskarżonym absurdalnie o donoszenie na środowisko opozycyjne na początku lat 70. Absurdalnie, bo był to właśnie okres jego osamotnienia. Świderski kwestionuje (uzasadniając to metodologicznie) wypowiedź Seweryna Blumsztajna - "Około 20 osób, po prostu, odmawiało zeznań (...) 3-4 osoby się w śledztwie połamały i mówiły to, co w dużej mierze chcieli od nich usłyszeć oficerowie śledczy". Uznaje ją za apologetyczną. I - powołując się na tekst Adama Michnika z "Gazety Wyborczej" - stwierdza, że niemal każdy z nas (czyli "komandosów") współpracował z SB w trakcie śledztwa. Bronisław Świderski z ważnego tekstu Michnika stara się uczynić broń przeciwko środowisku "ludzi Marca". Esej Michnika ukazuje nasze odczucia w więzieniu, kiedy czytaliśmy obrzydliwe kłamstwa marcowej propagandy, siedzieliśmy w celach z kapusiami, kursowały podrabiane grypsy namawiające do zeznań. Ludziom, którzy dopiero co weszli w dojrzałe życie, mogło się wydawać, że cały świat runął. Prawdą jest, że niektórzy zaczęli zeznawać. Potem doszło poczucie klęski po wyjściu z więzienia - rozbite środowiska intelektualne, rozbity ruch studencki, wyjazdy. I o tym pisze Adam Michnik. Stanęliśmy wtedy wobec egzaminu, który - zaryzykuję stwierdzenie - zdaliśmy zadowalająco. Dzięki solidarności, przyjaźni, chęci rozumienia innych. Seweryn Blumsztajn nie mija się z prawdą. Do czasu naszych procesów przesłuchano w warunkach więziennych ponad 70 osób. Niemal połowa z nas odmawiała zeznań w śledztwie bądź mówiła o rzeczach nieistotnych. Tych proporcji Świderski zdaje się nie zauważać, co wskazuje niestety na jego złą wolę. I jeszcze liczby: z 10 oskarżonych, którzy byli dowożeni na proces z więzienia, 7 odmawiało odpowiedzi w śledztwie, tylko jedna obciążała pozostałych. W procesach lat następnych - "taterników" czy grupy Ruch proporcje były dokładnie odwrotne. Nasza twardsza postawa wynikała prawdopodobnie z poczucia więzi, wielokrotnych esbeckich zatrzymań jeszcze przed Marcem, a przede wszystkim z rozmów z Jackiem Kuroniem i Karolem Modzelewskim po ich pierwszym wyjściu z więzienia w 1967 roku. Byliśmy nieźle przygotowani - zgodnie z lapidarnym powiedzeniem Jacka Kuronia: "Jeżeli ktoś zaczyna robić to co my, to powinien przymierzyć swój tyłek do ławy oskarżonych". Tak naprawdę odmowa rozmów z ubecją stała się standardem dopiero w okresie ruchu KOR-owskiego. Wtedy to ukazały się "podręczniki" zachowania wobec SB pisane przez Jakuba Karpińskiego i Jana Olszewskiego, zaś informacja o każdym zatrzymaniu była natychmiast przekazywana przez Jacka Kuronia do Londynu lub Paryża, skąd Nina, Alik i Eugeniusz Smolarowie informowali Radio Wolna Europa i wiadomość wracała do kraju. To dawało poczucie bezpieczeństwa, że nikt z nas nie zginie w ciemnym zaułku, jak w Rosji w tym samym czasie.

Jakby na przekór własnym tezom przypomina Świderski postać Danka Baumrittera, który "w więzieniu zachowywał się niesłychanie godnie". Żałuję, że Jerzy Eisler nie wspomniał o tym zmarłym tragicznie wspaniałym człowieku i przyjacielu. Podobnie żałuję, że brak w jego książce wzmianki chociażby o inicjatorze ruchu studenckiego w akademiku na ul. Kickiego w Warszawie, Macieju Czechowskim, którego rolę przejął później Józef Dajczgewand. W marcowych przygotowaniach istotną rolę odegrała też grupa Piotra Żebrunia z Marianem Dąbrowskim i Andrzejem Polowczykiem. Brakuje mi też opisu wyroków na studentów łódzkich (Jerzy Szczęsny, Brunon Kapala, Andrzej Makarewicz) i wrocławskich (Wacław Jakucki, Władysław Sidorowicz i Katarzyna Surmacz). Eisler opisuje ich działania strajkowe, więc brak informacji o ich procesie to jakby niepostawienie kropki nad i. Brakuje mi więc listy anonimowych dotychczas osób skazanych za Marzec. W więzieniu w Strzelcach Opolskich spotykałem takich ludzi jak szeregowego ze Szczecina, który za udział w wiecu studenckim dostał kilkanaście miesięcy więzienia, czy inżyniera z Katowic (zresztą członka PZPR), który za krótki list do przyjaciela w Wiedniu został skazany na rok. Rozumiem jednak, że ten temat czeka jeszcze na swojego autora. Wyjątkowo ryzykowna i gołosłowna wydaje mi się teza Świderskiego o udziale komandosów w walce o władzę w PRL. Prawdą jest, że mieliśmy kontakty z ludźmi od nas starszymi, takimi jak Antoni Słonimski, Jan Józef Lipski, Leszek Kołakowski, Stefan Nowak, Krzysztof Pomian, Janina Zakrzewska. Mam zresztą wrażenie, że to my wymuszaliśmy na wielu ludziach z tych środowisk określone zachowania, a nie odwrotnie - wystarczy przywołać pierwsze procesy dyscyplinarne Michnika, Czechowskiego i innych na UW w 1965 roku czy obchody dziesięciolecia Października na wydziale historii z udziałem Kołakowskiego i Pomiana (1966). Do dziś funkcjonuje teza o Marcu '68 jako jednej wielkiej prowokacji, zaś o studentach jako wykonawcach perfidnego planu Moczara i jego "partyzantów". Praca Eislera w dużej mierze to obala. Świderski sugeruje natomiast inspirację innych PZPR-owskich frakcji, masonów i trockistów. Brzmi to niestety znajomo. Prawdą jest, że Jan Józef Lipski odegrał istotną rolę w kształtowaniu mojej (chyba nie tylko mojej) postawy. To on uświadamiał nam rolę demokracji i tradycji niepodległościowej w myśleniu o przyszłości Polski. Wymienianie go jednym tchem z Adamem Schaffem, którego znaliśmy tylko jako atakowanego przez nas na uniwersytecie profesora-ideologa partyjnego, uważam za nadużycie. Nie tylko intelektualne. Natomiast kontakty z francuskimi trockistami i uczestnikami radykalnej lewicy były bardzo użyteczne. To oni wywozili na Zachód rozmaite materiały (m.in. "List otwarty do członków PZPR" Kuronia i Modzelewskiego), a później w 1971 roku taśmę ze spotkania Edwarda Gierka ze strajkującymi robotnikami. Sugestie Świderskiego, że pomagaliśmy im w ich walce o "wpływy i władzę" uważam za bałamutne.

Krytykując pracę Eislera, Świderski stawia mu zarzuty świadczące o co najmniej nieuważnej lekturze książki, złej woli, naiwności lub... wprost z niej przepisane. I tak Świderski stwierdza: "Słabość jego pracy upatruję w braku kwerendy w rosyjskich archiwach" i dalej: "Eisler nawet nie pisze, czy starał się o dostęp do rosyjskich archiwów, czy też uznał to (...) za sprawę nieistotną". Otóż Eisler pisze o tym: "Brak dostępu do archiwów radzieckich bardzo utrudnia historykom ocenę roli Kremla w >>wydarzeniach marcowych<<". Po tym wszystkim musi cieszyć, że zgadzam się ze Świderskim w jednej sprawie. Twierdzi on mianowicie, że nie jest zasadne przeciwstawianie "inteligenckiego marca" "robotniczemu rokowi 1970", zaś Eisler skutecznie tego dowodzi. Mnie też znacznie bliższa jest teza o istotnej ciągłości między kolejnymi buntami i ciągłości działań przeciwko komunistycznej władzy. Ruch oporu okresu powojennego, rok 1956, 1968, 1970, 1976, opozycja demokratyczna... Uczestnicy tych wszystkich wydarzeń spotykali się później w "Solidarności" i podziemiu. Ale to już temat na zupełnie inną dyskusję.

Reklama

Jan Lityński

p

*Jan Lityński, ur. 1946, polityk, publicysta. W marcu 1968 roku współorganizował studenckie wystąpienia, za co został skazany na 2,5 roku więzienia. Członek KOR, redaktor ukazujących się poza cenzurą pism "Biuletyn Informacyjny" oraz "Robotnik". Doradca "Solidarności", internowany w stanie wojennym. Uczestnik obrad okrągłego stołu. W latach 1989-2001 poseł na Sejm RP. Członek władz Unii Wolności, a później Partii Demokratycznej. Jest autorem kilku książek, m.in. "PSL 1946-47. Model oporu" (1988) oraz "Solidarność. Problemy, znaki zapytania" (1985).