Chwila, kiedy w Polsce zostaną wreszcie zrozumiane szczególne więzy łączące państwo niemieckie z Izraelem oraz środowiskami żydowskimi, będzie punktem granicznym. Wyznaczy moment osiągnięcia przez nas dorosłości politycznej.
Ta charakteryzuje się przyjęciem do wiadomości żelaznej reguły, iż relacje między narodami na dłuższą metę kształtują nie sentymenty, lecz interesy. Jeśli są one zbieżne, wówczas nawet najbardziej uzasadniona nienawiść za dawne krzywdy oraz potrzeba wymierzenia sprawiedliwości stają się mniej istotne od potencjalnych korzyści.
Po II wojnie światowej Niemcy potrzebowali przebaczenia za Holokaust. Z kolei rząd Izraela potrzebował w Europie niezawodnego sojusznika.
Wstępna cena zbrodni
Zanim kanclerz Konrad Adenauer zdecydował się na przemówienie w Bundestagu, długo negocjował jego treść z emisariuszami z Izraela. W rozmowach pośredniczyli amerykańscy dyplomaci, bo prezydentowi Harry’emu Trumanowi bardzo zależało na tym, by RFN przestało być międzynarodowym pariasem. Ale w Waszyngtonie liczono się z opinią żydowskich organizacji. Te domagały się zadośćuczynienia za Holokaust i wsparcia Izraela. Powstałemu w 1948 r. państwu żydowskiemu brakowało wszystkiego – pieniędzy, przemysłu, broni. Jednocześnie do jego likwidacji dążyły kraje arabskie.
Ten splot okoliczności dostrzegł Konrad Adenauer. Zbrodnie III Rzeszy były jak kamień u szyi Republiki Federalnej Niemiec. Ciążył na każdym śmielszym celu w polityce zagranicznej. Dlatego po uzgodnieniu treści przemowy, 27 września 1951 r. w Bundestagu kanclerz oświadczył: „W imieniu narodu niemieckiego popełniono niewyobrażalne zbrodnie, które zobowiązują nas do moralnej i materialnej rekompensaty”.