Czyż nie słyszeliście o tym człowieku szalonym, który w jasne przedpołudnie zapala latarnię, biegnie na rynek i nieustannie krzyczy: «Szukam Boga! Szukam Boga!». "Wielu spośród zgromadzonych nie wierzy w Boga, dlatego krzyczący wywołuje szalony śmiech" – wieszczył na kartach wydanej w 1882 r. "Wiedzy radosnej" Friedrich Nietzsche.
Zmagający się z chorobą filozof jak szalony pisał kolejne książki. Ich motyw przewodni stanowiła postawiona w "Wiedzy radosnej" teza , że "Gott isttot". "Bóg jest martwy! Bóg pozostaje martwy! I my go uśmierciliśmy! Jak pocieszymy się, mordercy nad mordercami? To, co świat dotychczas posiadał, jako najświętsze i wszechmocne, wykrwawiło się pod naszymi nożami" – pisał Nietzsche w czasach, gdy ateizm stanowił przywilej elit.
Niecałe półtora stulecia później ludzkość podzieliła się na laicyzujący się Zachód i religijną resztę. Zachodzącą zmianę widać także w arcykatolickiej Polsce. Dla młodego pokolenia Bóg to coraz częściej "niepotrzebna hipoteza" – jak to ujął żyjący na przełomie wieków XVIII i XIX astronom Pierre Simon de Laplace. Miejsce stwórcy zajmuje technologia.
Ale europejska nowoczesność nie narodziłaby się bez pokoleń uczonych i ich dzieł. Choć oni sami wcale nie zamierzali "uśmiercać" Boga. Przeciwnie – z całych sił starali się go zrozumieć.
Na początku były księgi
Po tym, jak przez Europę przetoczyła się wielka wędrówka ludów (IV–VI w.), ostoją nauki pozostały klasztory. W ich bibliotekach przechowywano resztki dorobku starożytnych, zaś mnisi pracowicie kopiowali księgi napisane przez Herodota, Hipokratesa, Arystotelesa, Platona czy Ptolemeusza. Ich mrówcza praca nie poszła na marne. Pół tysiąca lat po tym, jak upadła zachodnia część Cesarstwa Rzymskiego, w klasztorach zaczęły się odradzać główne gałęzie nauki: logika, arytmetyka, geometria i astronomia. Mnisi dodali jeszcze kluczową dla nich – teologię.