Takiego właśnie zdania są Charles Goodhart, Jon Danielsson i Robert Macrae związani z London School of Economics. Zwracają oni uwagę, że najlepszym punktem odniesień i porównań dla obecnego konfliktu jest I wojna światowa – oczywiście jeśli chodzi o gospodarczy porządek rzeczy. Dlaczego nie II wojna światowa? Powód jest prosty. Konflikt z lat 1939–1945 wybuchł w rzeczywistości dużo mniej zglobalizowanej niż ta dzisiejsza. Inne były więc i punkt wyjścia, i głębokość zmiany związanej z przerwaniem relacji gospodarczych. Co innego I wojna światowa. Gdy w czerwcu 1914 r. zastrzelono austro-węgierskiego następcę tronu Franciszka Ferdynanda, Europa i świat były ze sobą powiązane na potęgę. I gdy w ciągu następnych paru miesięcy mocarstwa znalazły się w stanie wojny, również stosunki gospodarcze uległy natychmiastowemu i gwałtownemu przerwaniu. Podobnie jak teraz relacje Zachodu z Rosją.

Gospodarka a I wojna światowa

Większość z państwa (nawet jeśli nie do końca uważaliście na lekcjach historii w podstawówce) potrafi pewnie odtworzyć przebieg polityczno-wojskowej chronologii I wojny światowej. Ale co się wtedy działo na froncie gospodarczym? Zaczęło się od tego, że trzy sąsiadujące ze sobą potęgi kontynentalnej Europy (Austro-Węgry, Niemcy i Francja) zaczęły w tym samym momencie bronić swoich rynków finansowych. Wszystkie zabroniły więc wypłacania pieniędzy podmiotom zagranicznym, a w praktyce także klientom obcokrajowcom. W efekcie ludzie i firmy zaczęli mieć problemy z wypłacalnością. Sytuację potęgowało też (co typowe dla momentów kryzysowych) wstrzymanie gotowości do pożyczania pieniędzy. Ci, którzy dysponowali płynnością, nie zamierzali się z nią za nic w świecie rozstawać. Ryzyko systemowego krachu finansowego zaczęło się rozlewać po rozgorączkowanej wojną Europie.
Reklama