19 marca 1833 r. płk Józef Zaliwski przekroczył granicę i dotarł do Ulanowa na Lubelszczyźnie. Był przystojnym mężczyzną przed czterdziestką z zawadiackim wąsem, ubranym w dobrze skrojony surdut podkreślający wojskową postawę. Najpierw służył w armii rosyjskiej, lecz kiedy spotkał na swojej drodze Piotra Wysockiego, przystąpił wraz z nim do organizowania powstania, nazwanego późnej listopadowym. To on dowodził szturmem na warszawski Arsenał, a potem, wyprzedzając epokę, zorganizował w Puszczy Kurpiowskiej sprawnie szachującą Rosjan partyzantkę. Powstania to nie uratowało, lecz zrodziło w głowie Zaliwskiego plan, którego nie da określić inaczej niż kompletnym szaleństwem.
Kiedy już po zakończeniu rebelii z 1830 r. znalazł się na emigracji w Paryżu, wspierany przez Joachima Lelewela i Adama Mickiewicza, postanowił wzniecić nowe powstanie. Wariactwem była już sama jego idea – kilkudziesięciu polskich oficerów przebywających na emigracji miało przedostać się do Królestwa wraz z niewielkimi oddziałami, tam zapaść w lasy, rozbudować formacje o ochotników i nękać Rosjan podjazdami. Ale prawdziwym szaleństwem było podejmowanie działań w tym właśnie momencie. Po pierwsze – trzy zaborcze mocarstwa podpisały w Münchengrätz konwencję dotyczącą współpracy policyjnej przy zwalczaniu rewolucjonistów. I układ działał – o wyprawie Zaliwskiego wiedziały Berlin, Moskwa oraz Wiedeń, zanim jeszcze wyruszył on z Paryża. Po drugie – w Królestwie Polskim obowiązywał stan wojenny wprowadzony właśnie na wieść o jego utopijnej awanturze. "Była to faktycznie wszechwładza aparatu, policmajstrów, gubernatorów, naczelników powiatowych. Wszystkie przestępstwa polityczne poddane zostały rosyjskim komisjom śledczym i sądom audytoriału polowego" – pisał historyk gen. Marian Kukiel.
Przekraczając granicę, Zaliwski wiedział o stanie wojennym. Nie miał jednak pojęcia, że będzie on obowiązywał przez kolejnych 25 lat. Nie dożył jego końca. Zmarł w kwietniu 1855 r. w Paryżu.
Reklama