Począwszy od 2011 r. 13 grudnia PiS mobilizowało swoich polityków, działaczy i zwolenników do udziału w przemarszu ulicami Warszawy. To był sposób na upamiętnienie rocznicy wprowadzenia stanu wojennego i wytknięcie patologii, która zdaniem polityków tej partii, jest problemem władzy.
W tym roku Marszu Wolności i Solidarności nie będzie. Potwierdzają to w rozmowie z Wirtualną Polską rzeczniczka PiS Beata Mazurek i szef Klubów "Gazety Polskiej" Ryszard Kapuściński.
Wicemarszałek Sejmu protestuje jednak przeciw mówieniu o "rezygnacji z marszu". - Nie mieliśmy takich planów więc z niczego nie rezygnujemy - napisała w SMS-ie wysłanym dziennikarzom portalu.
W czasach, gdy PiS było w opozycji, marsz był dużym wydarzeniem mobilizującym elektorat partii Jarosława Kaczyńskiego.
W 2014 r. ówczesna posłanka, a przyszła minister rodziny, pracy i polityki społecznej apelowała: "Zapraszamy tych, którzy chcą zaprotestować przeciwko temu, co wyprawia się w Polsce".
- To żadne podpalanie kraju, a jedynie dozwolony prawem, zgodny z nim i jak najbardziej pokojowy przemarsz ludzi, którzy chcą powiedzieć władzy "nie". Nie - wypaczaniu wyników wyborów - mówiła min. Elżbieta Rafalska.
Pod hasłem m.in. obrony Telewizji Trwam udawało się zgromadzić nawet 200 tys. osób. W pierwszych szeregach szli m.in. prezes PiS, ministrowie, posłowie czy późniejszy prezydent Andrzej Duda.
W 2013 r. skandal wywołał jeden z transparentów z napisem o treści "Koncentration Lager Europa" i swastyką wpisaną w flagę UE. Mimo wielokrotnych apeli, m.in. Joachima Brudzińskiego, by podczas marszu demonstranci powstrzymali się od "używania prowokacyjnych transparentów".
W poprzednich latach marsze odbywały się m.in. pod hasłami obrony wolności mediów i podstawowych swobód obywatelskich, które zdaniem przemawiających podczas wydarzenia polityków PiS, były regularnie przez poprzedni rząd łamane.