Co nas czeka jeszcze w tej kadencji rządu, jeśli chodzi o zbliżanie obywatela do e-administracji?
Staram się nie składać takich deklaracji, zwłaszcza podawać konkretnych dat, bo później często z nich nic nie wychodzi. Lepiej mówić o tym, co już mamy. Może więc powiem o naszym najmłodszym dziecku – kilka dni temu na stronie obywatel.gov.pl uruchomiliśmy panel użytkownika. To zupełnie nowa jakość. Do tej pory obywatel, który chciał skorzystać z elektronicznych usług, jakie oferuje mu administracja, musiał ich szukać na różnych portalach. Panel użytkownika to zmienia. W jednym miejscu obywatel ma tam zgrupowane wszystkie zorientowane na niego usługi. De facto mamy więc polski odpowiednik duńskiego eBoxa! Będziemy to rozwiązanie rozwijać i dążyć do tego, by dla obywatela stał się to jeden punkt kontaktu z administracją. Już teraz są tam zgrupowane dane o nas, naszych samochodach, jest też możliwość wejścia do innych portali administracji typu PUE ZUS bez potrzeby ponownego logowania. Czyli logując się raz profilem zaufanym, nie trzeba będzie tej czynności powtarzać. Kończymy też migrację stron rządowych na portal GOV.PL. Do końca roku powinniśmy mieć wszystkie ministerstwa pod tym adresem. Cel jest taki, by wszystkie strony administracji rządowej były w jednym miejscu tak, by obywatel nie musiał ich szukać. Staramy się w tym względzie wzorować na najlepszych przykładach zza granicy.
Przebudujecie ePUAP w związku z wpadką wyborczą? Przypomnijmy, że ludzie, którzy chcieli dopisać się do rejestru wyborców przez Internet często nie otrzymywali na czas decyzji urzędowej i ostatecznie nie mogli zagłosować w miejscu zamieszkania.
Starałem się już wyjaśnić, że mówienie o wpadce ePUAP-u w kontekście usług wyborczych jest daleko posuniętym nieporozumieniem. Akurat w tym wypadku ePUAP w stu procentach zadziałał tak jak powinien! Chcę to jasno podkreślić!
Ale nie zgrał się z kodeksem wyborczym.
Doskonale się zgrał! Problem nie leżał w ePUAP-ie. Był zupełnie gdzie indziej. Gminy zgodnie z kodeksem mają trzy dni na wydanie decyzji o dopisaniu do rejestru wyborców lub odmowie. A wiele z nich tego nie zrobiło. Można się tylko domyślać, że zostały zasypane liczbą wniosków. I zwyczajnie się nie wyrobiły. ePUAP nie miał nic do tego.
Jakie jeszcze zmiany planuje pana resort?
Chcemy, między innymi, doprowadzić do tego, by nie dublować rozwiązań. Mam tu na myśli sytuacje, w których wnioski, formularze w dla jednej sprawy można znaleźć w różnych miejscach, na przykład na obywatel.gov.pl i na stronach poszczególnych urzędów i co gorsza niekiedy różnią się od siebie. Dlatego chcemy uporządkować i podzielić usługi, na takie w których za cały proces odpowiedzialna jest administracja centralna i takie, które mają wymiar lokalny. Nie zmienia to faktu, że niektóre usługi lokalne realizowane na portalach administracji samorządowej będziemy więc chcieli ujednolicić. Przykład? Podatek od nieruchomości. Nakładają go gminy, ale charakter usługi jest wszędzie taki sam, natomiast my zaproponujemy nasze rozwiązanie informatyczne do wykorzystania przez samorządy. Być może będzie to pierwsza taka usługa w ramach szykowanego przez nas pilotażu usługi e-doręczeń.
Kiedy ruszy ten pilotaż?
Pilotaż ruszy na pewno w przyszłym roku, aby taka konkretna usługa mogła być w jego ramach realizowana musi być gotowa do obsługi najpóźniej w lutym. Trwają analizy.
Co z pakietem deregulacyjnym dla kierowców?
Pracujemy. Gospodarzem ustawy jest Ministerstwo Infrastruktury. Mam nadzieję, że za chwilę projekt będzie gotowy. Nasze oczekiwanie jest takie, by nowe regulacje zostały przyjęte do końca I kwartału 2019 roku, ale pewne elementy będą wchodzić stopniowo.
Jest pan zadowolony z tego, jak funkcjonują przepisy obowiązujące od października, na mocy których kierowcy nie muszą wozić przy sobie dowodów rejestracyjnych czy potwierdzenia OC? Ponoć policja wciąż natrafia na błędy w CEPiK, gdy weryfikuje tam dane kierowcy. Z kolei ubezpieczyciele radzą, by jednak wozić przy sobie dokumenty dla świętego spokoju.
Owszem, jestem zadowolony. I mam nadzieję, że wszyscy ci, którzy dzięki temu korzystają również. Dotyczy to szczególnie tych, którzy w kilka osób korzystają z jednego samochodu. To eliminuje ich odwieczny problem – u kogo jest dowód? Choć ja swoje dokumenty wożę ze sobą.
Żartuje pan?
Nie, bo tego typu rozwiązania są po to, by dawać wybór. Jeśli komuś to nie przeszkadza, niech wozi. W przypadku stłuczki dokumenty mogą skrócić czas niezbędny na potwierdzenie danych. Ale jeśli ktoś ich nie ma, też nic się nie stanie – za brak dokumentu po prostu nie ma mandatu. Ponadto nie mam informacji od policji czy innych służb o błędnych danych w CEPiK choć nie jest żadną tajemnicą, że takie się zdarzają. I kolejne udogodnienie dla kierowców - elektroniczne wersje dowodu rejestracyjnego i potwierdzenia ubezpieczenia OC chcemy dołączyć do mDokumentów. Będzie to dodatkowy element potwierdzający w razie kontroli.
Tyle, że mDokumentów nie można użyć w kontaktach z administracją publiczną. Czy policja w takim razie będzie honorować takie rozwiązanie?
Od września mDokumenty są usankcjonowane ustawowo. Nie są one oczywiście zamiennikiem dowodu osobistego, ale można ich używać wszędzie tam, gdzie w ustawie nie jest wprost napisane, że konieczny jest dowód osobisty. Innymi słowy – u notariusza przy pomocy mDokumentów sprawy nie załatwimy, ale w wypożyczalni sprzętu sportowego już całkiem spokojnie. Inny przykład? Wybory. Do komisji wyborczej mogę iść z mDokumentem i w ten sposób potwierdzić w lokalu wyborczym swoją tożsamość. Nikt nie powinien mnie odprawić z kwitkiem, choć wiem, że takie sytuacje się zdarzały. Ale to kwestia przyzwyczajenia do nowych rozwiązań. Jeśli więc chodzi o kontrole drogowe, mobilnej wersji dowodu rejestracyjnego jak najbardziej będziemy mogli użyć.
A nie planujecie zmiany statusu prawnego mDokumentów, by go wzmocnić?
Jeśli będzie taka potrzeba, rozważymy to. Ale najpierw chciałbym, by liczba użytkowników tego rozwiązania (obecnie to ponad 86 tys. realnych użytkowników) się podwoiła. Jeśli chodzi o inne mDokumenty, właśnie rozpoczęliśmy wdrażanie mLegitymacji szkolnej. Już mamy prawie setkę szkół, które są chętne dołączyć do projektu.
Polski rząd uruchomił wspólnie z Facebookiem pierwszy na świecie punkt, w którym użytkownicy portalu mogą zgłaszać nieuzasadnione cenzurowanie treści. Skąd taka potrzeba? Czy to efekt nagłaśniania problemu tego, że Facebook rzekomo cenzuruje treści prawicowe?
W dużej mierze tak, choć problem dotyczył nie tylko treści prawicowych. I do nas, i w przestrzeni publicznej formułowane były sugestie, że pora coś z tym zrobić. Podjęliśmy więc niełatwe rozmowy z portalami społecznościowymi. Jeszcze minister Anna Streżyńska podjęła próbę ustawowego uregulowania tej sprawy. Skończyło się to zarzutem o chęć cenzurowania Internetu. Z drugiej strony mamy przeświadczenie, że regulaminy portali społecznościowych bywają niejasne i nie uwzględniają kontekstu kulturowego w danym państwie. Rozmowy nie są łatwe, bo portale wychodzą z założenia, że działają w oparciu o swoje regulaminy i nikt nie ma obowiązku zakładania sobie tam konta.
Jak ma działać ten punkt kontaktowy? Dziś jak Facebook zablokuje mi konto, mogę się od tej decyzji odwołać do portalu. Dziś pieczę nad tym sprawować będzie pana resort?
Nie aż tak. Próbujemy jednak wypracować jakieś mechanizmy współpracy, zaangażowania instytucji publicznych. Do punktu kontaktowego zwrócić będą się mogli wszyscy ci, którzy sądzą, że decyzja Facebooka, że treści nie odblokuje w ich przypadku jest nieuzasadniona i potrzebne jest ponowne rozpatrzenie sprawy.
Coś jak druga instancja?
Dokładnie tak! Ale nadal rozpatrywać to będzie Facebook. Umówiliśmy się za to, że wszystkie sprawy, które będą „przechodzić” przez punkt kontaktowy, będą rozpatrywane z większą wnikliwością.
Kto będzie zasiadał w tym zespole?
Prowadzimy rozmowy w tej sprawie, jest kilka propozycji. W tej chwili są to pracownicy Facebooka. Jedna z naszych propozycji szła w takim kierunku, by w zespole zasiadali też niezależni eksperci. Na razie nie mogę zdradzać szczegółów, ale jesteśmy w trakcie rozmów. Oczywiście, portale są prywatne, dołączenie do nich jest dobrowolne, natomiast same te portale dostrzegają potrzebę zwiększania uprawnień i interakcji z użytkownikami. Kiedyś mówienie o możliwości przenoszenia numeru od jednego operatora do drugiego też wzbudzało emocje i było niewyobrażalne. Dziś to coś zupełnie naturalnego. I coś podobnego dzieje się dziś z portalami. Pytanie tylko, czy będziemy mieli do czynienia z autoregulacjami tychże portali, czy zostaną one określone odgórnie, np. przez organy unijne. Na pewno mechanizmy funkcjonowania social-mediów będą jakimś regulacjom podlegać i to, co robimy, jest próbą sprawdzenia jednego z tych potencjalnych mechanizmów.
Kto następny? Twitter?
Prowadzimy podobne rozmowy z największymi portalami społecznościowymi.
Po trzech latach obecnego rządu co pana zdaniem się udało w kwestiach "cyfryzacyjnych"?
Co najmniej kilka rzeczy. Przede wszystkim to, że obywatele zaczynają dostrzegać korzyści, jakie daje załatwianie spraw on-line i coraz chętniej korzystają z tej możliwości. Na pewno udał się projekt dotyczący realizowanych już sieci światłowodowych, jeden z największych w Europie. Tu zagrożeń nie widzimy, operatorzy, którzy wygrywali konkursy, realizują inwestycje na bieżąco. Profil Zaufany - w 2015 roku liczba jego użytkowników wynosiła ok. 350 tys. Dziś to 2,6 mln osób. To wciąż za mało, ale proszę zobaczyć, z jakimi przyrostami mamy do czynienia. Uruchamiamy kolejne usługi, nie tylko jako Ministerstwo Cyfryzacji, ale także wspólnie z innymi resortami, np. Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej przy okazji wniosków online w programie Rodzina 500 Plus. Od niedawna można też zgłaszać narodziny dziecka przez Internet. Udaje się więc przełamywać pewne niemożności i sposoby myślenia.
A gdzie należy uderzyć się w pierś?
Na pewno e-doręczenia to projekt, który mógł być dużo wcześniej. Także integracja różnych systemów powinna postępować szybciej. Wreszcie różne decyzje legislacyjne i systemowe także powinny być podjęte wcześniej. Mam na myśli np. decyzje w sprawie chmury rządowej. Takie decyzje mogły być podejmowane trochę szybciej. Mamy też projekty, które są symbolem nieudanych działań jak np. CEPIK. W tym przypadku odziedziczyliśmy zły projekt po poprzednikach. Niestety, sami też się nie ustrzegliśmy błędów. Najważniejsze jednak, że wyciągamy z nich wnioski. Potrzebujemy też nowej ustawy o informatyzacji, możemy ją na roboczo nazwać kodeksem cyfrowym. Powinna spowodować, że o działaniu administracji zaczniemy wreszcie myśleć kryteriami cyfrowymi, a nie analogowymi, Internetem, a nie papierem.
Co to znaczy?
Najprostszy przykład to jedna z usług z kodeksu wyborczego dotycząca zgłaszania głosowania korespondencyjnego. W kodeksie mamy opisane, że obywatel składa taki wniosek do komisarza wyborczego a ten przekazuje go gminie. Gdyby autorzy przepisu myśleli kategoriami cyfrowymi, po co ten pośrednik? To jedna z większych przeszkód cyfryzacji administracji, że procesy załatwiania sprawa nie uwzględniają często realiów cyfrowych.
Są jeszcze jakieś kłopoty?
Może raczej bariery. Chodzi o specjalistów IT. W tej chwili mamy ogromny deficyt w tych zawodach. Według różnych szacunków od kilkunastu do nawet 100 tys. osób. To długoterminowe wyzwanie.
A kwestie bezpieczeństwa. Ostatnio był przypadek SMS-owych fałszywych wezwań mobilizacyjnych na południu Polski rzekomo od Rządowego Centrum Bezpieczeństwa. Na ile to istotne wezwanie?
Z każdym nowym bitem i nowym użytkownikiem rośnie także zagrożenie. Tego nie unikniemy. To, że jest to dla nas priorytet to oczywistość. Na pewno sukcesem jest uchwalanie ustawy o cyberbezpieczństwie i dobra współpraca w rządzie w tym zakresie. Teraz ważna jest budowa i rozwijanie całego systemu. Zresztą, w pojedynkę wiele tu nie zdziałamy. Kluczowa jest współpraca w ramach UE i NATO.
Widać ataki na nasze sieci?
To codzienność. Boimy się najbardziej tych ataków, których nie widać a nie tych, które widać.
Chcieliśmy zapytać o repolonizację systemu opłat za drogi. Do tej pory mieliśmy prosty system - GDDKIA jako właściciela systemu i operatora firmę Kapsch, która była rozliczana z jego działania. Teraz GDDKIA powierzyła to zadanie GITD, który zrzucił to na Instytut Łączności, który z kolei jako podwykonawcę wziął firmę Kapsch. Wiele działań jest rozdzielonych między szereg instytucji.
Kapsch też wiele zadań zlecał podwykonawcom. To nic nowego. Musimy rozróżnić dwie rzeczy. Pierwsza to utrzymanie systemu po wygaśnięciu umowy z Kapschem, co nastąpiło 2 listopada, a druga – budowa nowego systemu. GIDT z instytutem przejęła system, w części zlecając administrację dotychczasowym podwykonawcom na określony czas. Stopniowo będą przejmować odpowiedzialność. Kapsch odpowiada za system informatyczny, bo jest on jego autorstwa. Ten okres przejściowy potrwa około 26 miesięcy. W tym czasie GITD i Instytut będą budować nowy system.
Po co?
Chodzi m.in. o to, by nie dublować rozwiązań. Instytut Łączności na potrzeby administracji skarbowej zbudował już system do monitorowania przewozów ładunków, który się sprawdził. Mamy więc podstawę do rozbudowy systemu przez dokładanie kolejnych komponentów, niektóre jak np. wirtualne bramownice już powstały i w ten sposób możemy go rozwijać. Ma to kilka korzyści. Po pierwsze dane są w Polsce, po drugie - będziemy mogli go integrować z innymi systemami, które służą do monitorowania transportu drogowego.
Sen wicepremiera Pola spełni się w wersji elektronicznej. Będą e-winiety?
To raczej aplikacje. Elektroniczne winiety to już mamy. W tej chwili koncentrujemy się na budowie systemu, który w łatwiejszy sposób będzie pobierać opłaty od aut ciężarowych. Ten system musi także współpracować z innymi. Dla ministra środowiska może np. sprawdzać czy odpady trafiają faktycznie do miejsc przeznaczenia? Chcemy też, by finalnie umożliwiał on dzięki aplikacji na smartfony pobór opłat od kierowców samochodów osobowych na autostradach.
Bramownice można będzie rozebrać?
Zostaną z wielu powodów m.in. by wyłapywać, tych którzy nie płacą.
Za 3-4 lata będziemy mieli system tańszy niż dziś?
Już przejściowe rozwiązanie jest tańsze.
Tylko czy do opłat przez komórkę dadzą się przekonać koncesjonariusze autostrad?
Najpierw musimy mieć system. Gdy on powstanie usiądziemy z koncesjonariuszami i pokażemy, jak działa i na ile jest szczelny.
Czy po tym jak przejął pan resort jego pozycja w rządzie jest silniejsza? Za czasów Anny Streżyńskiej było słychać, że pomysły resortu są torpedowane przez inne ministerstwa?
Nie przypominam sobie jakiegoś naszego pomysłu, który trafiłby na opór innych ministrów. Owszem, w rządzie są dyskusje, ale to naturalne.
To znaczy, że pan jest lepszym ministrem niż Anna Streżyńska?
Nie próbuję się oceniać. To byłoby szaleństwem, mam poczucie niedoskonałości. Ocenia premier i opinia publiczna.