Od momentu, kiedy dowiedziałeś się, że nie będziesz już jednym z prowadzących "Pytanie na śniadanie" minął ponad tydzień. Jak się z tym czujesz?
Widzę znacznie więcej plusów niż minusów. Dostałem wiele wyrazów wsparcia od ludzi, którzy mówili mi żebym się nie przejmował, że to sytuacja, która wbrew pozorom może się kiedyś obrócić dla mnie na lepsze. Wedle powiedzenia: "Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło".
Nie ma w tobie złości na tę sytuację?
Program ewoluuje w dziwnym kierunku. Dziwi mnie i nie tylko mnie to, że nie jest brany pod uwagę ten realny widz "Pytania na śniadanie". A on wcale taki młody nie jest, wręcz przeciwnie. Z rozmów na mieście wiem, że ogląda go także pokolenie 45p+ i ta grupa wcale nie jest w mniejszości. W ciągu tego tygodnia kilkakrotnie usłyszałem, że ci widzowie, ci odbiorcy, poczuli się potraktowani w bardzo dziwny sposób. Ci ludzie mówili mi wprost, że nie rozumieją tego ruchu, że poczuli się wręcz urażeni. Skoro, więc "czyści się Olszańskiego", to, co mówi się właśnie tym widzom? Tak jak powiedziałem, trudno jest zrozumieć jaki jest w tej chwili kierunek rozwoju tego programu.
Ty sam chciałeś powiedzieć tym widzom "do widzenia". Jest jeszcze na to szansa?
Jestem więcej, niż pewny, że już takiej szansy nie dostanę. Szkoda, bo w "Pytaniu" zostawiłem kilkanaście lat swojego życia, pracowałem w tym programie z ogromną przyjemnością, pasją. Zawsze broniłem tzw. "śniadaniówki", bo był czas, kiedy uważano, że to pewnego rodzaju gorszy sort dziennikarstwa, mniej wartościowy. Uważałem i nadal uważam, że to nieprawda. Jako dziennikarz, który róże rzeczy w swoim życiu zawodowym robił, chętnie się temu poświęcałem.
Czego będziesz żałował najbardziej?
Tego, że dzięki "Pytaniu" spotykałem się z ogromną liczbą ciekawych, interesujących ludzi. To poszerzało moje horyzonty towarzyskie, wiedzę, bo w tym programie zawsze było i jest, dużo wiedzy z różnych dziedzin – prawnej, medycznej, społecznej. Trzeba się było zawsze do tego porządnie przygotować. Po drugie bardzo będzie mi brakowało zespołu, Nie tyle samych zarządzających, co wydawców, całej młodej ekipy współpracowników, także pracowników planu i operatorów kamer. To jest świetny, młody i bardzo kreatywny zespól. Byłem swoistym dinozaurem w tej ekipie, ale czułem się zawsze częścią tej społeczności. Ich reakcja, gdy usłyszałem, że to koniec, była jednoznaczna. Byli zszokowani tym, co się stało, było im przykro i szczerze mi o tym mówili.
A tego, że opowiedziałeś o kulisach rozmowy z Jarosławem Kaczyńskim nie żałujesz? Może warto się było ugryźć w język?
Nie żałuję i jeszcze kilkakrotnie pochyliłem się nad tym wywiadem. Szczerze mówiąc, to nie wiem skąd się wzięło przekonanie, że zdradziłem nie wiadomo jakie tajemnice korporacyjne. Fakt, że dziennikarka, z którą wtedy rozmawiałem, złapała mnie w momencie, kiedy poczułem się nieco bezbronny, bo dzień po tym, jak zaczął się hejt na dziennikarstwo moje i Moniki Zamachowskiej, z którą tę rozmowę prowadziłem. Owszem spodziewałem się różnych reakcji, ale nie do końca komentarzy w stylu, że to była okazja do rozmów o ważniejszych sprawach niż schabowe i koty. W programie, który ma charakter lajfstajlowy? No nie wiem. Wylało się na nas wiadro pomyj. Sprawę skomentowała też moja dawna koleżanka Karolina Korwin Piotrowska. Ktoś pod jej postem napisał, że "na stare lata daję d…" Zrobiło mi się ciężko.
Kiedy myślisz o tej rozmowie z perspektywy czasu to…
To stwierdzam, że zabrakło mi ciut odwagi, żeby na koniec zapytać o film braci Sekielskich. Pewnie skończyłoby się awanturą, stwierdzeniem, że przekraczam swoje uprawnienia, ale myślę, że tym bym może uratował trochę swoją dziennikarską reputację, a i temat, który wówczas od kilku dni rozgrzewał opinię publiczną byłby poruszony i skomentowany przez prezesa partii rządzącej. Myślę sobie jednak, że choć zarzucono nam, że jesteśmy dziennikarzami do d…, to ci, którzy tę rozmowę i wizytę w "Pytaniu" wymyślili, byli chyba zadowoleni.
W 2017 roku to ty stawałeś w obronie zwalnianych dziennikarzy, czyli Artura Andrusa i Roberta Kentereita. Mówiłeś, że zostali zmuszeni do odejścia. Podpadłeś wtedy?
Ówczesny prezes Polskiego Radia Jacek Sobala źle zareagował na te moje słowa, że „zostali zmuszeni do odejścia”. Wezwał mnie wtedy do siebie, to była koleżeńska, nie służbowa rozmowa, bo się znamy i jesteśmy na „ty”. Jego zdaniem Andrus i Kentereit mieli wybór i wybrali. Uważałem, że takie stawianie sprawy, to kuriozum. W wywiadzie dla „Wyborczej” opowiedziałem o tym, co działo się w Trójce, że idzie w niedobrym kierunku, że słuchalność nam spada. Nic strasznego mi się nie stało. Czasem może właśnie wystarczy po prostu porozmawiać.
Kiedy niedawno szedłem korytarzem na Myśliwieckiej (tam mieści się siedziba radiowej Trójki – przyp. red.) złapałem się na myśli, że tego starego zespołu praktycznie już nie ma. Ta stacja jest nasycana nowymi pracownikami, którzy utożsamiają się z nową opcją. Oczywiście taka jest kolej rzeczy, że tych starych zastępują młodzi, ale i dla tych starych fachowców powinno być miejsce.
Czułeś wsparcie kolegów z Trójki po tym, co się stało?
Tak. Wiele osób pytało mnie nie tylko o "Pytanie", ale też w kontekście "Magazynu Ekspresu Reporterów", który prowadzę w TVP2.
W "Magazynie Ekspresu Reporterów" zostajesz?
Tak. Dowiedziałem się niedawno, że zostaję w grafiku i nie ukrywam, że bardzo się z tego cieszę. To marka, z którą jestem od kilku ładnych lat mocno związany. Czuję się pewnego rodzaju frontmanem tego programu, ale nie tylko moje dokonania się w nim liczą. To praca wielu wspaniałych reporterów, którzy śledzą to, co dzieje się w Polsce i robią o tym niesamowite materiały.
Oczywiście miewam zastępstwa w tym programie, ale o ile pomysł na "Pytanie" jest taki, że ma być to program atrakcyjny dla młodej widowni, o tyle o "Magazynie" nie da się tego powiedzieć. Tu moim zdaniem odpowiednią osobą był i jest prowadzący z przeżyciami, wiarygodny, a za taką osobę się uważam. Oczywiście nie będę się trzymał tego programu pazurami, prowadził go do 80., ale biorąc pod uwagę mój wiek, to jak się czuję, mam nadzieję, że daje gwarancję, że jeszcze kilka lat spokojnie mogę go prowadzić.
Stacje zagraniczne jak BBC czy CNN stawiają na starszych prezenterów. W Polsce tak nie jest.
Uważam, że to źle, że się tych ludzi nie szanuje, nie uważa za cennych pracowników. Patrząc na TVP, to starsze pokolenie reprezentuje Tadeusz Sznuk, który moim zdaniem jest nie do zastąpienia, jeśli chodzi o program „1 z 10” jest Karol Strasburger, Ela Jaworowicz i na samym końcu moja skromna osoba. Nie widać, by TVP szukała takich twarzy, a to dziwne, bo społeczeństwo się nam starzeje i widz 60 plus owszem chce oglądać młodych ludzi, ale też od czasu do czasu chciałby widzieć prezenterów i dziennikarzy w swoim wieku. Mam nadzieję, że prędzej, czy później to się zmieni.
To do kogo masz największy żal?
Personalnie do nikogo. Decyzja została podjęta i ja ją zaakceptowałem. Mam jedynie żal do sposobu, w jaki to zostało załatwione. Zdejmowanie mnie w trakcie wakacji między jednym a drugim grafikiem nie było według mnie dobrym pomysłem. Uważam, że zasługiwałem po tylu latach na to, aby się z widzami pożegnać i powiedzieć im "dziękuję". Przecież nie robiłbym zadymy, jestem poważnym człowiekiem.
A w tym czasie, gdy twój los w TVP był niepewny, pojawiły się propozycje od konkurencji?
Jedna bardzo zabawna. Zadzwoniła do mnie pierwsza wydawczyni "Pytania" Gabrysia Dworniak i zapytała, czy nie zatańczyłbym w "Tańcu z gwiazdami".
Odmówiłeś?
Tak, bo myślę, że to nie jest program dla mnie. To jest show z kategorii celebryckiej, prezentowania siebie od tej właśnie strony, a ja się celebrytą nie czuję. Pewnie w pierwszych kilku odcinkach swoim tańcem, jako tako, bym się obronił albo przeszedł przez nie na takiej zasadzie jak Rafał Bryndal, ale nie chciałbym, aby widzowie, którzy oglądają chociażby "Magazyn Ekspresu Reporterów" stwierdzili, że Olszańskiemu odbiło. Mnie naprawdę nie odbija. Zachowuję się rozsądnie i przyzwoicie.
A gdyby pojawiła się inna ciekawa propozycja?
Myślę sobie, że tym, co udało mi się w radiowej Trójce jest projekt "Godzina prawdy". Przerodził się w audycję, którą ludzie bardzo cenią i która jest pewnego rodzaju wizytówką radia. Byłoby fajnie przenieść tego typu format do telewizji. Chętnie bym spróbował takich rozmów, twarzą w twarz z ludźmi, którzy mają ciekawe życiorysy, swoją historię, ale nie są z tzw. świecznika politycznego, czy kulturalnego.
Twoim następcą w "Pytaniu na śniadanie" będzie Aleksander Sikora. Czego mu życzysz?
To bardzo młody chłopak, o którym mam bardzo dobre zdanie. Kulturalny, miły i uprzejmy. Bardzo profesjonalnie podchodzi do tego, co robi. Nie jest w łatwej sytuacji, bo przez pierwszych kilka programów będzie pewnie porównywany ze mną. Co rzecz jasna nie ma najmniejszego sensu. Życzę mu żeby się umiał zdystansować do tych porównań. Na pewno Monika mu w tym pomoże, jeśli okaże się, że będzie występował w parze z nią.
Wśród komentarzy na temat twojego zwolnienia pojawiały się te, że być może wpływ na tę decyzję miało również to, że otwarcie przyznajesz się, że twój syn jest gejem.
Nie sądzę i mam nadzieję, że moje sprawy rodzinne nie mają wpływu na to, co dzieje się w moim życiu zawodowym. To, że zdecydowaliśmy się niedawno na wspólną rozmowę na ten temat do gazety, wymagało od Antka odwagi, ode mnie zresztą też, bo czasy nie sprzyjają otwartości w kwestii orientacji seksualnej. Mnie zależało na tym, by rodzice dzieci LGBT nie tylko zmierzyli się z tym problemem, ale zrozumieli, że nadszedł czas, że te dzieciaki trzeba wspierać i chronić, bo jest im bardzo trudno.
Zdarzyło ci się prowadzić po alkoholu?
Myślę, że każdy człowiek miewa takie pokusy, żeby na rodzinnej imprezie, czy spotkaniu ze znajomymi wypić jedno piwko, kieliszek, a może dwa i pojechać, bo przecież nic takiego się nie stanie. Ja w swoim aucie wożę alkomat, bo to jest dla mnie taki straszak, żeby jednak tej cienkiej granicy nie przekroczyć. Nie rozumiem jednak, jak można mieć 2,6 promila i prowadzić. Tym jestem oburzony i choć przykro mi to mówić uważam, że Kamil Durczok stał się w ten sposób potencjalnym killerem, bez wyobraźni i jakiejkolwiek odpowiedzialności. Nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem takiego zachowania.
Masz jakiś plan B na życie? Może, jeśli nie media, dziennikarstwo, to polityka? Taką drogę wybrał właśnie twój kolega po fachu, czyli Tomasz Zimoch.
Tomkowi życzę powodzenia, ma duże szanse, by zostać posłem. Kilka osób ze świata sportu okazało się bardzo dobrymi posłami, choćby Iwona Guzowska czy Roman Kosecki. Dziennikarze raczej nie, ale kto wie? Ja myśląc o mojej obywatelskiej przyszłości raczej widziałbym się w samorządzie. Nie wykluczam startu do Rady Piaseczna w kolejnych wyborach. Chcę mieć wpływ na lokalną rzeczywistość.