Od kilku lat wokół mediów tradycyjnych – telewizji, radia, prasy – częściej niż w przeszłości wybuchają skandale, w których stawką jest wolność słowa. TVP staje się tubą propagandową władzy. „Trójka” pozbywa się najlepszych dziennikarzy, bo nie po drodze im z nową linią programową. Paliwowy moloch Orlen, zależny od poleceń z centrali PiS, polonizuje grupę Polska Press. TVN24 znajduje się na celowniku legislatorów, chcących odebrać stacji koncesję. Opozycja podgrzewa atmosferę, alarmując, że ginie demokracja, z kolei rządzący racjonalizują swoje posunięcia, odwołując się do sprawiedliwości oraz patriotyzmu. Wyborcy zaś ochoczo dołączają do tego chocholego tańca.
Skąd bierze się to zadziwiająco silne przywiązanie polityków do tradycyjnych mediów? Z tego, że z punktu widzenia kalkulacji wyborczych to wcale nie są skamieliny. Nie tracą na znaczeniu. Przeciwnie – zyskują. Ale do czasu.
Nowa przyszłość
Z perspektywy użyteczności politycznej media tradycyjne mają przed sobą jeszcze kilkanaście lat rosnącej potęgi, następnie przyjdzie okres marginalizacji i zaniku, choć nie całkowitego. W ich miejsce – w pełnym wymiarze – wkroczą prawdziwie nowe media, którym twarz daje dzisiaj np. Krzysztof Stanowski z Kanału Sportowego, intelektualiści z Radia 357 i tysiące twórców internetowych treści: influencerów modowych, recenzentów kulinarnych, komentatorów politycznych czy edukatorów historycznych. Wielu prognostów wróżyło, że takie zjawiska zajdą już w ostatniej dekadzie, a w 2021 r. tradycyjna TV, prasa i radio będą obiektami muzealnymi. Ale tak się nie stało, bo pominięto w analizach zmiany demograficzne. To właśnie one, a ściślej biorąc starzenie się społeczeństwa, są źródłem dzisiejszego wzrostu znaczenia mediów tradycyjnych.