RADOSŁAW KORZYCKI: Na łamach naszej gazety od pewnego czasu przyglądamy się politycznym przygotowaniom do szczytu klimatycznego w Kopenhadze. Czy pani zdaniem uda się osiągnąć upragniony kompromis i wymyślić nową formułę w ograniczaniu nadwyżki gazów cieplarnianych?
EMMANUELLE GANNE*: Teraz, gdy media doniosły, że nowa międzynarodowa umowa jest - przede wszystkim za sprawą postawy Chin i Stanów Zjednoczonych - zagrożona, potrzebujemy tego kompromisu bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Nasza planeta ma gorączkę i nie można w nieskończoność odkładać tej sprawy. Jakakolwiek opieszałość dzisiaj odbije się konsekwencjami w nieodległej przyszłości. Moim zdaniem drogą do kompromisu byłaby zmiana w myśleniu na temat tego, jak walczyć z nadmierną emisją CO2. Większość rządów, niestety, stawia na represje dla tych, którzy zanieczyszczają środowisko, a powinno się raczej postawić na promowanie właściwych wzorców.

Reklama

Co ma pani na myśli, mówiąc o represjach?
Podatek od emisji CO2 na poziomie ogólnokrajowym.

I to jest złe podejście? Przecież wielu nowatorskich ekonomistów propaguje takie rozwiązanie.
W pewnym sensie złe, bo wprowadzane dość nieracjonalnie. Wprowadzany on jest masowo, bez konkretnego bilansu zysków i strat. W Europie, po Finlandii i Szwecji, ostatnio wprowadziła go Francja. We wrześniu rząd Francois Fillona wprowadził stawkę 17 euro podatku od zużycia tony węgla. Kolejne władze już kombinują, jak podobne zobowiązania nałożyć na swoich konsumentów. Zdaje się, że nawet Bruksela poważnie myśli o opodatkowaniu w ten sposób całej Unii Europejskiej.

Ale nie chce pani chyba powiedzieć, że tego rodzaju podatek jest sam w sobie szkodliwy? Ileż z niego można by ufundować inwestycji ekologicznych. Kalkulacja jest dość prosta.
Owszem, problem nie polega na samym podatku. Chodzi o to, że egzekwowanie tego rodzaju należności - choć to niezwykle łatwe w obsłudze narzędzie - jest ramieniem strasznie opresyjnej polityki. Na dłuższą metę to działanie nieskuteczne i może w efekcie przynieść więcej złego niż dobrego. Taki podatek ma np. sporo skutków ubocznych. Uderza w gospodarstwa domowe, szczególnie te, gdzie zużywa się więcej energii, czyli najczęściej wielodzietne. Albo w ludzi, którzy daleko dojeżdżają do pracy, bo taką formą dodatkowej opłaty obciążona jest przecież benzyna. I wreszcie dotykają one przedsiębiorstwa, które często i tak ledwie wiążą koniec z końcem, szczególnie w dobie kryzysu. Jeżeli nad ludźmi wisi widmo podatku od zużycia węgla i węglowodorów, to się mu sprzeciwią i z automatu będą nieufni wobec wszelakich postulatów ekologicznych, szczególnie wobec walki z globalnym ociepleniem. W ten sposób kampania o czyste powietrze staje się w powszechnym odbiorze czymś złym, piętnem, za które trzeba dodatkowo płacić.

Reklama

czytaj dalej



Ale jeśliby zrezygnować z podatku od emisji dwutlenku węgla, to z czego finansować rozwój nowych, bardziej ekologicznych technologii pozyskiwania energii? Zgodzi się pani, że koszty tego będą ogromne.
Owszem. W grę może wchodzić kwota nawet 250 mld dol. rocznie, aż do 2020 r. Ale z drugiej strony bardzo szybki rozwój nowych technologii otwiera zupełnie nową przestrzeń w gospodarce. Walka ze zmianami klimatycznymi to nie tylko wyrzeczenia i kary, to także droga do ekonomicznego wzrostu. Dlatego uważam, że rządy nie powinny się wyłącznie koncentrować na penalizacji, ale także nagradzać za nowatorstwo i umożliwiać rozwój tej gałęzi gospodarki. To np. w przeciwieństwie do krajów europejskich znakomicie rozumieją Chiny.

Reklama

Jak to? Przecież to Pekin przede wszystkim blokuje porozumienie w Kopenhadze. Jeżeli szczyt zakończy się fiaskiem, a wielu ekspertów taki finał właśnie wróży spotkaniu światowych liderów, to najpewniej dlatego, że Chińczycy nie zgodzą się na obniżenie przed 2020 r. ilości emitowanych gazów cieplarnianych?
Nie do końca. Pekin zrozumiał problem walki z globalnym ociepleniem lepiej niż ktokolwiek inny. O ile tamtejsze władze nabrały wody w usta w sprawie redukcji emisji dwutlenku węgla i innych substancji zanieczyszczających atmosferę, to z drugiej strony bardzo aktywnie zaangażowały się w promowanie produkcji kosztownych paneli do kumulacji energii słonecznej oraz turbin wiatrowych. Trzeba podkreślić, że dzięki tej determinacji Chiny zajęły już pierwsze miejsce w wytwarzaniu tych pierwszych, a najbliższym roku staną się liderem produkowania drugich. Jeśli tak dalej pójdzie, Pekin wyprzedzi całą konkurencję w walce o bycie najbardziej ekologiczną gospodarką świata.

Cały czas nie wiem, skąd brać pieniądze na te nowe technologie. Czy nie sądzi pani, że gdyby to było takie proste, rządy wielu krajów już lata temu by to zrobiły?
Ostatni kryzys finansowy, który wstrząsnął całą światową gospodarką, przyniósł i pożyteczne rezultaty, choćby w postaci finansowego wsparcia dla projektów ekologicznych. Większość planów stymulacyjnych, z jakimi wystąpiły rządy, zawierała projekty inwestycyjne w nowoczesne, zielone technologie. Rynki w Stanach Zjednoczonych i Chinach zostały zalane przez budżetowe pieniądze, które przeznaczono chociażby na walkę z globalnym ociepleniem. Znacznie gorzej jest w Europie, gdzie tylko około 10 proc. przeciętnych wydatków w ramach planów pobudzania gospodarki przeznaczono na koncepcje ekologiczne.

czytaj dalej



Nie chce pani powiedzieć, że jednorazowe plany stymulacyjne z zeszłego roku uratują planetę przed ekologiczną katastrofą…
Nie, ale od czegoś trzeba zacząć. Rzeczywistość dowodzi, że ekologii tak naprawdę służą ulgi podatkowe, a nie dodatkowe obciążenia. Ograniczanie ceł i innych taryf na produkty, które powstały z użyciem odnawialnej energii, są najlepszą drogą do pobudzenia takich właśnie technologii, na jakich światu zależy, by uchronić się przed klimatyczną katastrofą. Właśnie takiego myślenia nam trzeba i to najpewniej przyniosłoby przełom przed Kopenhagą i zapobiegło fiasku podczas szczytu.

Czyli jak najmniej interweniować, a zamiast tego przeprowadzać lekcje światopoglądowe. Przecież to trąci ideologią, w dodatku dość ryzykowną.
Moim zdaniem absolutnie nie. W sprawach klimatu trzeba postawić na liberalizm i indywidualizm. Ludzie się muszą sami nauczyć, że oszczędzanie energii jest korzystne - bez nakładania na nich niepotrzebnych kar. Rządy powinny się skupić na tym, jak pokazać obywatelom właściwe wzorce. Ostatnie badania firmy consultingowej McKinsey dowiodły, że przy właściwym używaniu domowych urządzeń i montowaniu w nich opcji automatycznego wyłączania się albo przechodzenia w uśpienie można w sumie przed 2020 r. ograniczyć emisję dwutlenku węgla o 15 proc., a to jest pokaźna część z tego, co chcemy zrealizować.

Nie sądzi pani, że to brzmi zbyt optymistycznie, by można to było potraktować poważnie?
Przeciwnie. To jest tak naprawdę bardzo proste. Kilka lat temu przeprowadzono w Kalifornii pewien eksperyment. Przez pewien czas wysyłano ludziom rachunki za energię z pozytywnie nastrajającymi emotikonami, gdy udało się zaoszczędzić prąd, i odwrotnie, ze smutną buzią, kiedy rachunki przekraczały optymalną średnią. W efekcie mieszkańcy stanu zaczęli zużywać mniej energii. Trzeba nam więcej kreatywności, a rolą rządów powinno być jej pobudzanie. Na szczęście Unia Europejska wreszcie to zrozumiała, proponując niedawno domowy i biurowy wskaźnik zużycia prądu. Miejmy nadzieję, że inni pójdą jej śladami.

* Emmanuelle Ganne, negocjatorka Światowej Organizacji Handlu (WTO), stypendystka programu Yale Word Fellows