Spełniona ekologiczna utopia Czy jest na świecie miejsce, które jest energetycznie samowystarczalne? I na dodatek emisja dwutlenku węgla jest tam równa zeru? Tak, to właśnie duńska wyspa Samso. 4 tysiące wyspiarzy nie zajęłoby się ekologią, gdyby 11 lat temu nie zbankrutowała rzeźnia, która dawała wielu z nich pracę.

Reklama

Szukając sposobu na walkę z bezrobociem, władze wysepki zdecydowały się stanąć do rozpisanego przez rząd konkursu, którego stawką były pieniądze na ekologiczne inwestycje. Nie minęła dekada i Samso nie dość, że zrealizowało wszystkie cele, to na dodatek stało się energetycznie samowystarczalne. – Głównym źródłem energii jest 11 stojących na lądzie turbin wiatrowych. Jedna wytwarza tyle prądu, że starcza na potrzeby 630 domów. Wspólnie produkują rocznie tyle energii, ile uzyskałoby sie ze spalenie 3 mln litrów ropy – mówi nam mieszkaniec Samso Erik Andersen.

10 kolejnych turbin, każda o wysokości 103 metrów, postawiono na wodach wokół wyspy. Nadwyżki energii są sprzedawane, a zarobione pieniądze przeznaczane na nowe inwestycje w zielone technologie. Zrezygnowano z planów budowy jednej wielkiej elektrowni na węgiel, która miała dostarczać ciepło. Zbudowano trzy mniejsze, które opalane są słomą i trocinami. Nie dość, że nie trują, to nie ma jeszcze prawie żadnych strat podczas przesyłania ciepłej wody.

To doświadczenie wykorzystuje już cała Dania. Nie buduje się tam wielkich elektrociepłowni zaopatrujących całe miasta czy wręcz regiony. Zamiast tego Duńczycy postawili na budowę lokalnych ciepłowni, które zasilają osiedla czy nawet grupy kilku domów. Choć mieszkańcy Samso są dumni ze swoich ekologicznych osiągnięć, nie porzucili samochodów, a do wyspy wciąż przypływają promy. Ale ponieważ Samso niemal nie produkuje dwutlenku węgla, w ten sposób równoważy CO2 emitowany przez spalinowe silniki. Dzięki temu cała wyspa jest neutralna dla środowiska.

Na drugim biegunie jest ukraiński Donieck, przemysłowa stolica Ukrainy. W samym tylko mieście działają 22 kopalnie, w jego samym centrum sowieckie władze postawiły kombinat metalurgiczny. Już mało kto pamięta, że Donieck nazywano kiedyś „miastem róż”. Teraz to miasto smogu.

– Sytuacja stale się pogarsza. Przemysłowe wyziewy ustabilizowały się, choć na wyjątkowo wysokim poziomie, ale w tym samym czasie dramatycznie szybko rośnie zanieczyszczenie powietrza przez transport – czytamy w raporcie zamieszczonym na internetowej stronie ekologicznego portalu z Doniecka doneco.org.ua. Przekleństwem regionu jest węgiel. Wydobywa i przetwarza się go na miejscu, wciąż za pomocą przestarzałych technologii. Na dodatek przez lata był to surowiec tak tani, że nie przejmowano się oszczędzaniem energii. Zbudowane za Chruszczowa i Breżniewa domy są dziurawe jak sito i by je ogrzać, trzeba spalać ogromne ilości węgla. Przez całe miasto ciągną się wreszcie kilometry rur z ciepłą wodą – położonych wprost na ziemi.

– To powoduje ogromne straty, które rekompensuje się... większym spalaniem węgla – stwierdza doneco.org.ua. Nic dziwnego, że Donieck od lat przewodzi liście najbardziej zatrutych miast Ukrainy. Władze w Kijowie dostrzegły problem. Opracowano już nawet strategię ekologicznego rozwoju Doniecka do 2020 r. Na przeszkodzie jego realizacji stanął jednak kryzys. Budżet Ukrainy świeci pustkami i nikt nie ma odwagi przeznaczyć pieniędzy na taką fanaberię, jaką jest ekologia.