Barbara Kasprzycka: Legenda czeskiej opozycji Vaclav Havel uważa, że polskie wybory powinni śledzić międzynarodowi obserwatorzy, jak na Białorusi czy w byłej Jugosławii. Powiedział to dwa dni temu w Krakowie. Jak pan to odebrał?

Prof. Zdzisław Krasnodębski: Vaclav Havel nie jest zapewne osobą, która na bieżąco i z bliska obserwuje polską politykę. Oparł się w swoich słowach po pierwsze na negatywnym wizerunku Polski, kreowanym w zachodnich mediach, a po drugie na doniesieniach swoich przyjaciół - tzw. autorytetów. Myślę, że nie mając własnej wyrobionej opinii prezydent Havel uległ opiniom formułowanym przez innych, dla ich własnych interesów. W krakowskim spotkaniu Havlowi towarzyszyli ludzie, którym ufa i od których czerpie on zapewne swoją wiedzę o Polsce. Czuł się pewnie w obowiązku skomentowania sytuacji i powiedział rzecz bardzo niestosowną. Został wykorzystany w wojnie politycznnej toczonej w Polsce, na szczęscie ciągle jeszcze tylko na słowa, choć bardzo jadowite i niebzpieczne.

Jakie mogą mieć konsekwencje?

Znowu autorytet Polski zostanie podważony. A to prowadzi do osłabienia naszej pozycji, do zagrożenia interesów nas wszystkich. Nie sądzę bowiem, żeby to sam Havel wpadł na pomysł obserwowania polskich wyborów. Ktoś mu takich rzeczy naopowiadał. Brakuje już tylko wezwania do interwencji sił ONZ.

Czy rzeczywiście Polska ma tak fatalną opinię w Europie?

Niestety tak. Zachód przyzwyczaił się kierować opininiami pewnych osób, którym ufa, czasami nadmiernie. Dziś te osoby nie przebierają w słowach i zagraniczne media chętnie to cytują. Jeżeli Tadeusz Mazowiecki czy Bronisław Geremek porównują w zachodniej prasie dzisiejszą Polskę do Rosji putinowskiej, jeżeli Wiktor Osiatyński porównał lustrację i sprawę abp. Wielgusa do maccartyzmu, to trudno się dziwić narastającej atmosferze niechęci. To samo powtarza Adam Michnik na swoich wykładach w Princeton czy University of Virginia. Oczywiście każdy ma prawo, ale nie do obelg i insynuacji . Gdy mówi się o zagrożeniu podstawowych zasad demokracji w Polsce, to mamy własnie do czynienia z obelgami i insynuacjami , a nie dopuszczalną racjonalną krytyką, dla której nie brakuje powodów. Jak można porównywać Polskę do Rosji putinowskiej, gdzie zamyka się wolne media i morduje niewygodnych dziennikarzy?

Może formułując takie opinie chcą dobrze? Może naprawdę leży im na sercu dobro polskiej demokracji?


Przez nich przemawia raczej szał antykaczyzmu, który ogarnął już najszacowniejsze głowy. Wcale jednak nie uważam, że oni postępują oni cynicznie. Myślę raczej, że rolę tu grają zaszłości i ogromne emocje, których korzenie tkwią jeszcze w wewnątrzopozycyjnych sporach z lat 70. Obie strony konfliktu znają się przecież od bardzo dawna. To jest jak spór w rodzinie, a takie są najgorsze. O tym, że chodzi o jakieś osobiste animozje przekonujemy się dziś, kiedy do opozycji przeszli panowie Lepper i Giertych. Przecież przez dwa lata krytykowano rząd PiS przede wszystkim ze względu na koalicję z Samoobroną i LPR. Teraz, kiedy te ugrupowania opuściły rząd, wybaczyć im już można wszystko - pod warunkiem, że będą uderzać w Jarosława Kaczyńskiego.

Dlaczego jednak ów szał antykaczyzmu trafia na tak podatny grunt zagranicą?

Z oczywistych przyczyn: Polska stała się niewygodna. Od dwóch lat prowadzi trudną do zaakceptowania politykę zagraniczną, z akcentowaniem własnego interesu. Jeżeli w Polsce ostro się krytykuje niektóre pociągnięcia polityki niemieckiej, to trudno się dziwić, że niemieckie media nie przebierają w środkach, by ośmieszyć polski rząd. Sam uczestniczyłem w pewnym programie telewizji niemieckiej, w której padł zarzut, że nasz rząd jest antysemicki. Zażądałem dowodów – odpowiedziano mi cytatem z Macieja Giertycha w sprawie kreacjonizmu. Ni przypiął, ni przyłatał. To są kalumnie, wychodzące niestety w dużej mierze od polskich komentatorów. To przecież polscy politycy mówią, że mamy powtórkę Berezy Kartuskiej czy stalinizmu. Zachodni dziennikarze sami na to nie wpadli.

Czy powinniśmy na takie wypowiedzi jak Vaclava Havla reagować?

Słuchałem wczoraj w TokFM redaktora Cieńskiego z Financial Times. Powiedział on, że tego typu wypowiedzi powodują, że w danym kraju oburzeni są wszyscy, niezależnie od opcji politycznej. I to by była normalna reakcja! Tzw. autorytety powinny zareagować oburzeniem na insynuacje obcych polityków, że Polska wymaga obserwatorów międzynarodowych. Ale tragizm polskiej sytuacji polega na tym, że znaczna część polskiego establishmentu opinię Havla popiera. Wprost zgodził się z jego pomysłem lider Demokratów Jan Lityński. I to jest naprawdę bardzo niepokojące. Kilka dni temu do tego chóru dołączył redaktor naczelny Tagesspiegel pisząc, że w Polsce powinna interweniować Unia Europejska albo rząd niemiecki, bo – jak napisał – granica Polski leży 80 km od Berlina. Polskie tzw. autorytety nie zareagowały na takie bezczelne dictum. Może powinien powstać w Berlinie polski rząd na uchodźstwie, z premierem Geremkiem na czele?

Pan żartuje?


Żartuję, ale muszę przyznać, że było dla mnie szokiem wystąpienie profesora Geremka na forum europejskim, kiedy ważyło się, czy utraci on mandat europosła, skoro nie chce złożyć oświadczenia lustracyjnego. Nie podzielałem jego politycznych poglądów, ale sądziłem że tacy ludzie do pewnych rzeczy się nie posuną, kierując w imię dobra Polski. A Bronisław Geremek kreował atmosferę zamachu na demokrację z powodu przegłosowania nowej ustawy lustracyjnej. Najśmieszniejsze, że znalazł pociechę i wsparcie u Hansa-Gerta Poetteringa, członka partii, która przeprowadziła dekomunizację i lustrację w dawnej NRD. Po tym, jak pan Poettering wystąpił na zjeżdzie ziomkostw nie może być złudzeń co do tego, że posługują się różnymi standardami i nie zapomina nigdy o niemieckim patriotyzmie. Niestety w Polsce „autorytety” zupełnie się zużyły i zdezawuaowały. Zresztą po to chyba zaproszono Havla: organizatorzy spotkania w Krakowie sami przyznali, że chodziło im o swoisty import autorytetu, z chwilowego braku własnych. Aleksander Kwaśniewski czy Lech Wałęsa już zdecyowanie nie wystarczają. Nie ma już osób, ni uwikłanych w ten polityczny konflikt, których opnia mogłaby uchodzić za ponadpartyjną, neutralną, kierującą się dobrem ogólnym. No bo kto jeszcze został? Wisława Szymborska?























Reklama