Po wyborach wyraźnie widać, że ta część mediów, które poparły PO, teraz stara się popchnąć jej liderów w kierunku, który im z tych czy innych względów najbardziej odpowiada. Na razie między ekipą Donalda Tuska a mediami trwa miesiąc miodowy, jednak jest pewne, że już zaczęła się walka o wpływy. Pewne jest też, że jednolity front wymierzony w Kaczyńskich, do którego należy m.in. partia Tuska, a także część mediów, będzie kruszał. Media, które wsparły Tuska, nie omieszkają wystawić mu za to rachunku. Już teraz, po kilku dniach od wyborów, starają się wywrzeć nacisk na przykład co do składu personalnego rządu lub sposobu prowadzenia polityki zagranicznej. Najbliższe decyzje pokażą więc, czy Donald Tusk znajdzie tyle sił, by oprzeć się tym naciskom, czy będzie dryfował, wsłuchując się w ich "rady".

Reklama

Sytuacja, w której PO pokonało partię braci Kaczyńskich, w trudnym świetle stawia też "Gazetę Wyborczą", od zawsze znaną ze swego zaangażowania w politykę. Nie jest to przecież tylko gazeta, ale jeden z ważnych aktorów na polskiej scenie politycznej. Ostatnio przez długi czas nie miała swojego politycznego ramienia, teraz zapewne chciałaby przeciągnąć na swoją stronę PO, zwasalizować ją ideologicznie. Partia Tuska, pozbawiona Jana Rokity, z ograniczonym wpływem konserwatywnego skrzydła, rokuje nadzieje, że można uczynić ją politycznym realizatorem idei i wyobrażeń "Gazety Wyborczej". Nie udał się bowiem plan stworzenia koalicji z LiD, która dawałaby środowiskom "GW" możliwość bezpośredniego wpływania na działania nowego rządu. W sytuacji, w której LiD pozostanie w opozycji, ten wpływ będzie musiał mieć inny charakter.

Myślę, że podjęte zostaną starania przesunięcia PO bardziej w lewą stronę, np. w sprawach obyczajowych lub w sprawach polityki europejskiej. Na razie jest za wcześnie, by ocenić, czy to się uda. Już najbliższy czas pokaże jednak, czy PO będzie w stanie samodzielnie kształtować swoją politykę, czy też będą nią kierowały chwilowo odsunięte od władzy elity, świat finansjery i media. Jednym z głównych postulatów, jakie pojawiają się w mediach sprzyjających PO, jest żądanie rozliczenia rządów Jarosława Kaczyńskiego, utożsamianych z IV RP. Ciekawe, jak PO będzie na nie reagowało. Nie wiem, na ile liderzy PO zdają sobie sprawę, jak szybko dopadną ich realia rządzenia.

Wkrótce przekonają się, jak bezwładne jest polskie państwo i jak silne podpowierzchniowe siły i podmioty polityczne. Aby efektywnie rządzić, Platforma musi wywalczyć sobie pole manewru, pokazać, czy i na ile będzie suwerenna w swoich decyzjach. Poparcie mediów jest tu kluczowe. Doświadczenie ostatnich dwóch lat pokazuje, jak trudno jest rządzić wbrew wpływowym grupom dysponujących mediami. A konieczność reformy państwa wymaga często występowania przeciw ich interesom. Można tylko życzyć PO, żeby jej przywódcy mieli tyle hartu, siły i kompetencji, by takie reformy podejmować, a nie dryfować z prądem.
Pierwszym sprawdzianem Platformy będzie skład Rady Ministrów. Już widać, że media forsują swoich kandydatów, przekonując o ich kompetencjach. Jest to niewątpliwie specyfika polskiej polityki. W innych krajach europejskich to partie ustalają skład rządu, u nas tę rolę pragną za wszelką cenę pełnić media. Każdy redaktor większej gazety chce być jednocześnie wielkim politycznym strategiem.

Reklama

Najbliższe dni pokażą więc, na ile silna jest PO. Mam jednak wrażenie, że jest to partia ulegająca wpływom, w przeciwieństwie do PiS, który toczył walkę z elitami, czasami w sposób straceńczy. Platforma stara się raczej wpisywać w oczekiwania elit. Jeżeli ten scenariusz się sprawdzi, będzie to oznaczać daleko idącą restaurację III RP. Pragnienie to najdobitniej wyraził Aleksander Kwaśniewski podczas nocy wyborczej, mówiąc, że "21 października skończyła się w Polsce IV RP". Ci, którzy pragną powrotu do praktyk sprzed dwóch lat, głośno formułują swoje postulaty. Charakterystyczne są zalecenia Aleksandra Smolara, które przedstawił na łamach "Gazety Wyborczej". Nawołuje on do powołania "komisji mędrców" pod kierownictwem Tadeusza Mazowieckiego, mającej na celu rozliczenie IV RP. Odwołanie się znowu do "niepodważalnych autorytetów" brzmi jak pomysł rodem z połowy lat 90. ubiegłego wieku. A przecież rzeczywistość zmieniła się radykalnie od tego czasu, a Polska stoi przed innymi wyzwaniami. Nie da się prowadzić polityki w taki sposób, jak było to przed dojściem do władzy PiS. Nie wyobrażam sobie np., że przyszły rząd będzie prowadził taką politykę zagraniczną, jak rządy w latach 90. Trudno uprawiać także politykę gospodarczą w stylu dawnych ekip, troszczących się tylko o rachunek makroekonomiczny.

Platforma ma więc dylemat. Z jednej strony będzie musiała wsłuchiwać się w głosy swoich młodych i naiwnych wyborców, którzy mamieni byli ideą normalności i nowoczesności, a z drugiej zderzy się z twardymi realiami. Pojawiają się głosy - i zapewnienie w kuluarach - że PO będzie kontynuowało politykę PiS, ale w formie bardziej łagodnej i strawnej dla ludzi i dla partnerów europejskich. W gruncie rzeczy PO nie jest formacją jednolitą. Różne są także oczekiwania elektoratu PO. Z jednej strony są ludzie, którzy wierzą w szybkie, magiczne rozwiązania liberalne i socjalne zarazem. Oni szybko się rozczarują, bo Irlandii nad Wisłą nie zbuduje się w parę lat. Z drugiej zaś - na PO głosowało wielu dawnych zwolenników PiS, którzy oczekują ciągłości i realizacji idei, które Platforma głosiła dwa lata temu - oni też mogą się rozczarować.

Nie wiem, jaka tendencja przeważy w PO, tym bardziej że nadal nie wiem, co myśli Donald Tusk i czy jest zdolny do stanowczych działań. W czasie ostatnich wyborów prezydenckich spytano mnie, dlaczego chcę głosować na Lecha Kaczyńskiego, a nie na Donalda Tuska. Odpowiedziałem wtedy, że gdy Donald Tusk zostanie prezydentem, nie będzie wiadomo, kto tak naprawdę będzie podejmować decyzje, kto będzie naprawdę prezydentem - jednostkowym bądź zbiorowym. Podobna wątpliwość pojawia się dzisiaj w odniesieniu do funkcji premiera.