Na początku lat 90., kiedy byłem szefem warszawskiego biura "Newsweeka", wielu polskich, czeskich i węgierskich reżyserów narzekało na zalew hollywoodzkich filmów, które przyciągały ogromną publiczność, podczas gdy na ich filmy przychodziła coraz mniejsza grupa najwierniejszych kinomanów. Często na ten temat rozmawiałem z Andrzejem Wajdą, który był moim żoliborskim sąsiadem.

Reklama

Wajda nie miał pretensji do Ameryki. Wręcz przeciwnie, wyrażał podziw dla wybitnych umiejętności technicznych reżyserów. Ostrzegał również przed idealizowaniem dawnej epoki. – W okresie komunistycznym mnóstwo filmów robiono dla nikogo, ani dla widzów, ani dla krytyków – mówił. Ponieważ możliwości wyboru były ograniczone, z konieczności chodziło się nie tylko na dobre filmy, ale też na marne.

Jednakże kiedy "Korczak", pierwszy film nakręcony przez niego w nowej epoce, przyciągnął zaledwie ułamek dawnej liczby widzów, Wajda sprawiał wrażenie zniechęconego. "Publiczność się zmieniła" - tłumaczył. "Dla młodszych widzów problemy wojny, okupacji, a nawet <Solidarności> to wyłącznie historia".

Jak szybko zmieniają się czasy i upodobania. Dwa ostatnie filmy Wajdy, "Pana Tadeusza" i teraz "Katyń", obejrzały miliony Polaków, znacznie więcej niż większość pozycji z bogatej oferty hollywoodzkiej. A najnowszy film przypuszczalnie utrwali renomę Wajdy na Zachodzie jako jednego z najwybitniejszych reżyserów, właśnie dlatego, że i w starej, i w nowej epoce miał odwagę podejmować tematy, które niegdyś nazwał "wyłącznie historią".

Wajda znowu udowodnił, że dzieła poświęcone wielkim i poważnym tematom mogą odnieść sukces komercyjny, co z kolei oznacza, że sztuka filmowa może oddziaływać na świadomość narodu. W znakomitym eseju, który ukazał się na łamach „The New York Review of Books” – powinien go przeczytać każdy amerykański intelektualista – Anne Applebaum napisała: „Jest coś głęboko staroświeckiego w przekonaniu, że filmy mogą dopomóc w wytworzeniu się silnych, pozytywnych więzi patriotycznych między obcymi ludźmi. Koncepcja ta z pewnością jest obca współczesnej widowni amerykańskiej”.

Wszystko to pomaga zrozumieć, dlaczego Katyń został nominowany do Oscara i dlaczego budzi spore zainteresowanie w Stanach Zjednoczonych. Dzieje się tak na przekór temu, że został nakręcony dla polskiej publiczności, w większości znającej przedstawiane tam wydarzenia. Bo zagraniczni widzowie z pewnością nie zrozumieją wszystkich elementów fabuły.

Kręcąc w 1993 r. w Krakowie "Listę Schindlera", Spielberg powiedział mi, że zawsze podziwiał Wajdę i jego twórczość. Uczucie to jest odwzajemniane. Niektórzy polscy widzowie i reżyserzy krytykowali film Spielberga o Holocauście, lecz Wajda go chwalił. I uwielbiał oglądać swego amerykańskiego kolegę na planie filmowym. "Promieniował energią" - wspominał później Wajda. "Zażartowałem sobie, że gdyby go podłączyć do wszystkich tych kabli, to oświetliłby Nowy Jork. W Europie nie ma takich reżyserów".

Reklama

Ale wzajemny szacunek, jakim darzą się Wajda i Spielberg, nie wystarczy do wytłumaczenia sukcesu "Katynia", nie tylko w Polsce.

Wydaje się, że ostatni film polskiego reżysera dowodzi jednego: wielu ludzi na całym świecie nadal potrafi się fascynować artystą mającym odwagę robić filmy poświęcone najważniejszym zagadnieniom współczesnej historii i walczyć z tymi, którzy próbują tę historię celowo fałszować. Jest w tym również wyraz uznania dla ryzyka podejmowanego przez Wajdę w czasach, kiedy poruszanie takich tematów mogło zrujnować mu karierę.

Coraz więcej też Amerykanów nareszcie sobie uświadamia, że w Moskwie jest przywódca, który przywrócił do życia praktykę fałszowania historii. Według Johna O’Sullivana z "National Review", wpływowego czasopisma amerykańskiej prawicy, Katyń pojawił się w idealnym momencie. "Reżim Putina stopniowo wycofuje się z tego, co zrobił rząd Jelcyna, który poczynił wyznanie sowieckiej winy. Film Wajdy znacznie utrudni Putinowi próbę wskrzeszenia z martwych sowieckich kłamstw".

Większość Amerykanów nie ma oczywiście pojęcia, co się wydarzyło w Lesie Katyńskim. Nie dotyczy to jednak historyków. W nowej książce zatytułowanej "Lenin’s Brain and Other Tales from the Secret Soviet Archives' Paul R. Gregory podaje liczne przykłady sowieckich zbrodni, pierwszy rozdział poświęcając tuszowaniu masowego mordu w Katyniu. Z kolei Yale University Press opublikowało gruby tom przełożonych na angielski dokumentów dotyczących tej tragedii. Nawet jeśli amerykańskim widzom trudno będzie zrozumieć niektóre wątki filmu Wajdy i nadążyć za przeskokami czasowymi, miażdżąco realistyczne zakończenie nie pozostawi ich obojętnymi. Nie przychodzi mi do głowy bardziej przejmująca sekwencja filmowa. Chociaż niedaleko w tyle zostaje początek „Szeregowca Ryana”, filmowany od dołu bezlitosny obraz rzezi na plażach Normandii. Sądzę, że obaj reżyserzy uznaliby to porównanie za komplement - i taka oczywiście była moja intencja.

Ci Amerykanie, według których Hollywood zwracał zdecydowanie za mało uwagi na wydarzenia za żelazną kurtyną, mogą odczuwać satysfakcję z faktu, że w zeszłym roku Oscara w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny dostało „Życie na podsłuchu”, film o inwigilacji mieszkańców NRD przez Stasi. „Katyń” nagrody nie dostał. Ale już sama nominacja i dystrybucja filmu w USA czy w Rosji dowodzi, że akcje Wajdy nadal stoją bardzo wysoko. Jego miejsce w Panteonie wielkich filmowców jest niepodważalne jako człowieka, który pragnie powiedzieć prawdę o niedawnych dziejach Polski. W Amerykanach budzi to instynktowny szacunek.

Jak teraz wiedzą już wszyscy, Wajda od dawna myślał o nakręceniu tego filmu. Mnie wspominał o tym wiele razy w latach 90., mówiąc również, że wśród ofiar był jego ojciec. Kiedy zrobiłem z nim wywiad tuż przed ceremonią rozdania Oscarów w 2000 r., znowu poruszył ten temat: "Jestem już stary i nakręcenie tego filmu to mój ostatni obowiązek. Chcę pokazać wielkość ludzi, którzy tam zginęli".

Wypełniając ten obowiązek, Wajda przy okazji potwierdził swoją wielkość. Nie trzeba być Polakiem, żeby to zrozumieć.