Nie chodzi zresztą o to, że były prezydent Finlandii i doświadczony dyplomata nie zasługuje na szacunek oraz nagrody. Jak najbardziej - zasługuje. Ten wielce cywilizowany starszy pan samymi manierami zmusza rozmówców do opamiętania i bardziej konsyliacyjnej postawy. A to w dzisiejszych burzliwych czasach cenna cecha. Problem w tym, że w gruncie rzeczy jego sukcesy są bardziej efektem sprzyjających okoliczności niż hartu ducha.

Reklama

Najpoważniejszymi konkurentami do nagrody byli tymczasem dwaj chińscy dysydenci: Hu Jia i Gao Zhisheng. Więzieni, bici walczą o ludzką godność i elementarne prawa człowieka. Niestety, mają pecha. Prześladują ich Chiny, światowy potentat w produkcji tanich wyrobów przemysłowych, gwarant niskich cen w supermarketach, wreszcie główny nabywca amerykańskich obligacji skarbowych. Wystarczył pomruk z Pekinu, by kandydatura przepadła.

Zamiast odważnej postawy i cierpienia Komitet Noblowski wybrał tym razem uhonorowanie dyplomacji. Gdyby jeszcze skutecznej, jak w wypadku Jimmiego Cartera, ojca pokoju izraelsko-egipskiego, który trwa do dziś.

Athisaariego nie prowadzi wola rewolucyjnych zmian na świecie. Nie zażegnał on żadnych poważnych konfliktów, jego specjalizacją są raczej lokalne burdy - Namibia, Aceh w Indonezji, Kosowo, Irlandia Północna. Zapewne ten skromny, dystyngowany pan był szczerze zaskoczony decyzją Komitetu. My także.

Reklama